0

.

1.10.2015

The Window




Want to go punch Galactaus in the face for dessert?



 ***
Jak pewnie większość się zorientowała, jest to moja trzecia KP tej postaci. 500 komentarzy pod poprzednimi już za mną :D
Oczywiście zapraszam do wątków zarówno tu jak i na chacie.
KP pewnie pozostanie w takiej formie, więcej informacji jest w:

KP nr 1
KP nr 2


115 komentarzy:

  1. Nie tylko miał fuksa, że Wdowa nie widziała jego wodzących za jej krągłościami oczu ale i też z tego powodu, że nie widziała jego twarzy. Zapewne gdyby ją zobaczyła przestraszyła się i odjechała z piskiem opon nie zależnie od sytuacji. No i masz babo placek.Jak nie urok Starka to przemarsz wojsk. Kiedy nad ich głowami przeleciał pocisk.- Jedyne co macie z tej Waszej roboty to tak na prawdę fanów... ale jak im podpadniecie to już ich nie macie.-podniósł się i wytoczył przez drzwiczki wyciągając katany.-Od ponad 3 lat nie pracowałem u boku nikogo z Tarczy. Czas sobie przypomnieć stare dzieje... i obym też coś z tego miał.-westchnął. Ruszył w stronę budynku i zarzucił linkę zahaczając o flagę na jednym z okien pierwszego piętra budynku.- Na pieszo? czy może Panią podrzucić?-spytał przywiązując sobie linkę do pasa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tony naturalnie nie kupował tej całej szopki ze strachem. Jakoś nie chciało mu się wierzyć, aby Natasha bała się jakiś paranormalnych zjawisk. W ogóle, żeby dawała w takowe wiarę. Ale nie wyraził tego żadnym pobłażliwym uniesieniem brwi zachowując swoje oblicze perfekcyjnie neutralne, do momentu, gdy przybrał bardziej skruszony wyraz twarzy i wyciągnął dłoń w celu kojącego ulokowania jej - w geście pocieszenia - na ramieniu Czarnej Wdowy.
    - Wybacz, Romanoff, nie wiedziałem, że masz za sobą takie przeżycia. - Opuścił wzrok na znak rzekomej pokory po czym pokręcił głową zupełnie tak, jakby w myślach wyzywał siebie od najgorszych. - Taki nietakt! - żachnął się już całkiem teatralnie i wywrócił oczami na koniec tej szopki. Może nie dorównywał umiejętnościami aktorskimi Natashy, ale nie zostawały za nią daleko w tyle. Na arenie biznesu nauczył się tego i owego.

    Uśmiechnął się tylko po raz kolejny widząc emanujące nieprzychylnością spojrzenie Romanoff.
    Po chwili udał porażonego słowami agentki młodzika i przez chwilę siedział z rozchylonymi ustami w miejscu jak wmurowany, aż wreszcie znudzony pantomimą ruszył w kierunku windy mającej ich wynieść na lądowisko.
    - Daj to, bo jeszcze roztłuczesz – powiedział i uczynnie zabrał jej część butelek z piwem.
    Przepuścił Natashę przodem, gdy wchodzili do winy oraz wtedy gdy z niej wychodzili. Później zapomniał o dobrych manierach i na pokład quinjeta wpakował się jako pierwszy od razu zmierzając do sterów. Po drodze poodkładal browary, w tym miejscu, w którym Bruce zwykł przesiadywać podniebne podróże na wszelakie akcje.
    - Lot ustalony? - upewnił się, a gdy JARVIS przytaknął opadł na miejsce przed kokpitem i zaczął wznosić maszynę. Przeleciał może z 10 kilometrów zanim przełączył quinjeta na autopilota. To znaczy... na JARVISa.
    - Co tam u Clinta? - zagaił chcąc zająć najbliższe godziny lotu jakąś ciekawą pogawędką.

    OdpowiedzUsuń
  3. Możliwe, że gdyby nie mógł w każdej chwili złapać steru I unormować lotu, zacząłby się drzeć na Natalię, że nie tylko ryzykuje swoim, ale i ich życie. Pewnie od razu zamordowałby ją jeszcze w powietrzu, by w ostatniej chwili osadzić maszynę bezpiecznie na ziemi. Jednak mógł w każdej chwili przejąć ster, więc tylko obdarował dziewczynę pełnym politowania wzrokiem, chyba tylko cudem powstrzymując się przed puszczeniem w jej kierunku jakiejś przepięknej wiązanki przekleństw, do czego – o tym wiedział chyba każdy – James był naprawdę zdolny.
    - Złotko, co poradzisz na to, że ona nie umie pokazywać emocji, ale uwierz mi; ona naprawdę cię kocha – zaśmiał się, nie mogąc samemu uwierzyć w słowa, ktore właśnie wypowiedział.
    Nie, żeby był alfą i omegą, która wiedziałaby wszystko na temat Ludmiły, ale naprawdę wątpił w to, że kobieta mogłaby poczuć do kogoś jakiekolwiek inne uczucie od nienawiści; nie wspominając tak pięknego uczucia jak miłość.
    Resztę drogi nic się nie odzywal, będąc najnormalniej w świecie zamyślonym. Myśli Jamesa krążyły wokół tego, co ich czeka po powrocie do obozu. Miał dziwne przeczucie, że na pewno nie będzie to miłe i sympatyczne – jakby w ogóle kiedykolwiek tak było. No ale fakt, że w końcu wylądowali przyjął z małą ulgą, bo więcej nie był narażany przez Natalię przez śmierć.
    - No co ty, zamierzam powiedzieć, że to wszystko było twoją winą. Podczas misji w barze pozabijałaś kilka osób, tuż po tym jak dorzuciłaś mi czegoś do wody, bo przecież jestem taki grzeczny i stronię od alkoholu – wywrócił oczami, nawet nie wyobrażając sobie tego, by nie wstawić się za Natalią.
    To, że wylądowali na lotnisku a nie na obozie było przecież tylko i wyłącznie jego winą, a będąc za nią odpowiedzialny, czuł się w obowiązku wstawiennictwo za nią. Nie był przecież aż takim chamem i dupkiem, by zostawić ją na pastwę Ludmiłki.
    Skrzywił się, widząc i słysząc jak Natalia żegna się z Alexim, bo po prostu zemdliło go od tej słodyczy. Brakowało mu tylko tego, by padli sobie w ramiona, płacząc, że się rozstają.
    Wyminął ich, kierując się prosto do swojego samochodu, który na szczęście stał w miejscu, gdzie je zostawił. Na dodatek, nie licząc wybitej szyby, jego wołga była cała, z czego naprawdę się ucieszył, bo nie miał zamiaru kupować kolejnego samochodu zwłaszcza, że ten pokochał.
    - Czekam tylko na ciebie – stwierdził, zostawiając przed dziewczyną otwarte drzwi do samochodu.
    Jak tylko wsiadła, zamknął je, czując ochotę na papierosa, ale ostatecznie zrezygnował z tego pomysłu, by jak najszybciej znaleźć się w obozie, by móc się zdrzemnąć choć godzinkę.

    Droga o dziwo naprawdę mu się dłużyła, a James walczył z tym, by czasem nie zasnąć, bo był nieco zmęczony tym dniem. Zaparkował przy hangarze, gdzie nocowali trenerzy i mocno się ociągając wyszedł z samochodu. Przeciągnął się i dopiero wtedy ruszył, by otworzyć drzwi przed Natalią (o ile ona sam tego nie zrobiła).
    - Idź do siebie, weź jakiś prysznic, a ja pogadam z Ludmiłą, by ją trochę ubłagać – niemalże rozkazał Natalii, chowając klucze od auta do kieszeni spodni.

    (no to co, zaczynamy to z eksperymentami na Oknie?)

    OdpowiedzUsuń
  4. Może picie alkoholu, gdy Pepper była w stanie wskazującym na niestabilność emocjonalną nie należało do najgenialniejszych pomysłów, na jakie ktokolwiek mógłby wpaść, ale co poradzić na to, że Potts nie naprawdę tego potrzebowała? A przynajmniej tak jej się wydawało, nawet jeśli było to nie tylko nieodpowiednie jak i nie na miejscu; w końcu właśnie zdemolowała mieszkanie Natashy. Zamiast pić chyba powinna przeprosić i dać pieniądze na remont, czy coś takiego...
    - Zdemolowanie mieszkania w zamian za użycie zbroi? Niby dobra wymiana – uśmiechnęła się, odprowadzając Natashę wzrokiem.
    Jak tylko została sama, obrzuciła spojrzeniem mieszkanie i no cóż – dostała lekkich wyrzutów sumienia, bo w końcu doprowadziła do ruiny salon i chyba korytarz. Cud, że czasem nie oberwało się mieszkaniom pod i nad tym, które zajmowała Natasha, bo zapewne nie wypłaciłaby się do końca swego życia, które biorąc pod uwagę jej skłonności do kłopotów nastąpiłoby dość szybko.
    Gdy w jej dłoni wylądowało piwo, od razu je otworzyła, używając do tego oczywiście zbroi, która w końcu przydała się do czegoś użytecznego. Mając już dostęp do alkoholu, wyszła ze skafandra, by czasem nie podkusiło jej, żeby znowu nie zapragnąć zabić Romanoff – chyba każdy wiedział, że Potts miała naprawdę słabą głowę.
    - Nadal nie wiesz, że mi wystarczy połowa butelki wina, bym zachowywała się jak Tony po tygodniowym piciu? Nawet lekkie piwo sprawi, że się upiję – westchnęła, przechylając głowę na bok, by się przyjrzeć Natashy; na szczęście kobieta nie przejawiała chęci zabicia Pepper tuż po tym jak ta, opuściła swoją zbroję.
    Przez moment milczała, biorąc łyk piwa. Mały, gdyż sam zapach chmielu sprawił, że lekko zakręciło jej się w żołądku. Tuż po tym wzięła większy, a po trzecim hauście alkoholu gorycz piwa już jej nie przeszkadzała.
    - Mam nadzieję, że nie jesteś aż tak zła za to, że zdemolowałam ci mieszkanie, ale wiesz.. Kiedyś nawet najspokojniejsza osoba musi wybuchnąć – wyszeptała, kładąc pustą do połowy butelkę na swoim kolanie, by odczuć przyjemny chłód związany z zimnym alkoholem – To co, bierzesz tę zbroję? Tylko ani mru mru Tony’emu, bo chyba zamordowałby mnie za to, że ktokolwiek inny jej używał.

    OdpowiedzUsuń
  5. Niespodzianką, którą zaserwowała im Ludmiła po powrocie do obozu było to, że James mógł w końcu wracać do swoich spraw. Oznaczało to, że czekała na niego osoba, którą należało zabić lub też jakieś tajne dane, które trzeba było przejąć i zraportować szefostwu.
    Nie narzekał, bo przecież od samego czasu marzył tylko o tym, by móc zająć się tym, w czym jest najlepszy, a więc w szpiegowaniu i zabijaniu. I na tym upłynęło mu kilka lat, w czasie których zapomniał o kimś takim jak Natalia, chociaż kilkakrotnie łapał się na tym, że widząc w tłumie rude włosy miał wrażenie, że była to ona. Jednak nie zaczepiał jej, nawet nie podążał za nią wzrokiem, by czasem nie wejść w jej drogę, gdyby czasem wykonywała jakąś tajną misję.
    Za Berlinem nie przepadał; miasto było szare, brudne. Miejscami przypominało jedną wielką spelunę, gdzie spotykali się najwięksi ćpuni i menele całej wschodniej Europy. Zdecydowanie bardziej lubił przebywać po zachodniej stronie muru berlińskiego, jednakże nie zawsze było to mile widziane przez jego przełożonych. Za to w Berlinie Wschodnim mógł czuć się tak, jakby siedział w najbiedniejszych dzielnicach jego ukochanej Moskwy.
    Niezwykle wielkim zaskoczeniem był dla niego fakt, że zamiast wysłać go do Polskiej Republiki Ludowej, by mógł rozprawić się z przywódcami poznańskiej rewolty, która wybuchła w ZISPO, został oddelegowany do Berlina. No ale nie protestował, pamiętając o tym, że kilka lat temu za takie zachowanie wylądował jako nauczyciel w Red Roomie.
    Samolotem samego Nikity Chruszczowa dostał się na teren Berlina, gdzie spotkał się z Bohdanem Staszynskim, przekazując młodemu mężczyźnie nowe zabawki prosto od techników KGB, które nawet na Jamesie zrobiły wrażenie. No cóż, chociaż był tradycjonalistą pistolet nabijany ładunkami z kwasu pruskiego czy też ten w kształcie paczki papierosów, nie wspominając już o parasolu z igłą wśrodku, która wstrzykiwała platynową kulkę ze śmiertelną dawką rycyny, naprawdę go zachwycił. Na tyle, że zamówił identyczne dla siebie.
    No ale praca go wzywała. Przez kilka dni siedział w mieszkaniu Staszynskiego, czekając aż ten znajdzie odpowiedni moment na zabicie swojego celu. Teoretycznie to James powinien zabić Ivana, ale nie mógł się powstrzymać przed sprawdzeniem umiejętności młodego Ukraińca. I tak dopiero po jakimś tygodniu miejski zgiełk został zagłuszony dźwiękami wystrzału, które dla Barnesa były jak miód na uszy.
    Odczekał kilka minut, w czasie których przy Ivanie pojawiła się niezwykle znajoma mu ruda czupryna. Słysząc jej krzyki przez ułamek sekundy miał wyrzuty sumienia, które ostatecznie zagłuszył myślami, że przecież to była jego misja.
    - Natalia, mogę wam pomóc – odrzekł, stając tuż za kobietą, z trudem powstrzymując się przed położeniem dłoni na jej ramieniu, by okazać jej swoje wsparcie.
    Powstrzymał się tylko dlatego, że w dużej mierze to on był odpowiedzialny za pociągnięcie za spust.

    OdpowiedzUsuń
  6. Maria Hill ucieszyła się, że sytuacja została opanowana, chociaż w odróżnieniu do Romanoff niepokoiła ją ta nienawiść cywili do agentów. Nachodziły ją ostatnimi czasy niepokojące myśli, czy to co robi jako agentka jest moralne i faktycznie służy społeczeństwu. Niepokoiła się tym bardziej, że nigdy nie miała co do tego wątpliwości. Uważała, że jej powołaniem jest służenie państwu i była pewna, że to właśnie robi. Od kiedy zrobiła się tak wrażliwa? Oprzytomniała napotykając spojrzenie agentki Romanoff.
    - Lody? – spojrzała na Natashę spode łba - Proszę cię. Nie bądź śmieszna. Widziałam jak Fury chował do lodówki jakieś opakowanie z piekarni. Wyglądało jak tort czekoladowy – uniosła znacząco brwi.
    Znowu odczuła niepokój związany ze swoim zawodem. Usiadła przy stole i oparła czoło o zimny blat. Skąd u niej wzięła się ta słabość? Stwierdziła, że to chyba ostatnie nieprzyjemne nastroje panujące w agencji. Postanowiła temu zaradzić.
    - Natasha, chodźmy na kawę co? Opowiesz mi jak to jest być wredną i rudą do tego.

    OdpowiedzUsuń
  7. Wzruszył ramionami nie dając się zbyć stwierdzeniu, jakoby sam powinien zapytać Clinta, co u niego.
    - Ty zapewne też masz informacje z samego źródła – skwitował po prostu i spojrzał na Natashę unosząc brwi. - I to – zdaje się – na każdy temat – dodał po krótkiej pauzie i wykrzywił usta w zaczepnym uśmiechu.
    Biorąc przykład z towarzyszki uniósł butelkę z piwem i zaczął je nieśpiesznie sączyć. Mniej więcej przy czwartym łyku zakrztusił się okrutnie pod wpływem oświadczenia Natashy. Odstawił piwo i wytarł podbródek wierzchem dłoni obdarowując Romanoff urażonym spojrzeniem.
    - Mogłaś z tym chwilę poczekać – sarknął. I o dziwo z miejsca uwierzył Czarnej Wdowie, z tym, że wbrew temu czego można było się spodziewać jego dedukcja nie naprowadziła go na wysnucie wniosku, jakoby to Natasha miała być matką dziecka Bartona. No bo, hej. Wtedy chyba podzieliłaby się tą wieścią w inny sposób!
    Co więcej... Tony wyglądał na całkiem przejętego informacją i wreszcie skwitował ją smętnym westchnięciem.
    - Zmówił się z Kate, czy co? Ja rozumiem, że łączy ich... pseudonim sceniczny, ale to już jest przesada – burknął stukając palcem o szklaną szyjkę butelki. Po chwili podniósł ożywione spojrzenie na Natashę.
    - I kto będzie matką? Gdybym nie wiedział kto ma być ojcem dziecka Bishop właśnie wysnułbym bardzo dziwny wniosek – podkreślił tuż po swoim pytaniu.
    Po chwili na ustach Tony'ego zawitał dość dziwny uśmiech. Rozsiadł się z dziwną władczością w fotelu nie odrywając wzroku od Czarnej Wdowy.
    - Musisz być rozczarowana... - zauważył ni to ze współczuciem, ni to z jakąś nutką złośliwości w głosie. - Jaaasne – dodał jeszcze na temat bycia ojcem chrzestnym. - To niech ustawi się w kolejce.
    Najpierw dopił swoje piwo, a dopiero po chwili ze wzruszeniem ramion odpowiedział na jej pytanie:
    - Parę godzin.

    OdpowiedzUsuń
  8. Zakładając swój strój liczyła się dla niego nawet nie sama ochrona co bardziej anonimowość. Miał cichą nadzieję, że jego plan zgrywania "hiroł" nie pójdzie na marne. Chciał odstawić przed Czarną Wdową marny teatrzyk, aby miała o nim zdecydowanie lepsze zdanie. Burza ognistych włosów działała na niego jak płachta na byka. Zapragnął czegoś więcej niż towarzystwa uroczej agentki podczas jednej z jej tymczasowych misji. Jego duże ego domagało się wielkiego uznania w jej oczach. Złapał ją w pasie, kiedy ta do niego podeszła i wciągnął się z nią linką na 3 piętro. Pomimo ciężaru jaki tworzyli we dwoje linka dość sprawnie i szybko zaczęła się nawijać. "Otworzył"z buta okno przebijając szybę i w dość kulturalny sposób postawił agentkę na ziemi.-Pani wybaczy, ale w tym przypadku zasada "Panie przodem" nie wchodzi w grę. Proszę sobie usiąść wygodnie albo jeść popcorn i osłaniać tyły!-wyciągnął obie katany i ruszył przechodząc przez drzwi pokoju na klatkę schodową.-A tak serio... ja może zajmę się załatwieniem gości co są na dachu i filują na swoich "czarnuchów" od brudnej roboty a Ty zamij się bezpieczeństwem sejfów i rozgrom parę zakutych łbów! Widzimy się na górze!- i zanim zdążyła coś więcej powiedzieć ruszył schodami zaczepiając się co chwila i podciągając linką.

    OdpowiedzUsuń
  9. Życie agenta SHIELDu wcale nie było łatwe - ciągłe podróże (no chyba że się siedziało w wygodnym biurze i zajmowało papierologią... nuda) i niemal nieustanne poczucie zagrożenia charakteryzowały ten zawód, ale Clint Barton nie wyobrażał sobie innej pracy. Zwłaszcza że, z całą skromnością, był jednym z najlepszych w swoim fachu. I dlatego też był wysyłany na niebezpieczniejsze misje niż inni.
    Pewnego mroźnego poranka, wiele zim temu, kiedy Hawkeye (bo taki pseudonim artystyczny nosił Barton) właśnie parzył sobie spory dzbanek kawy, ciesząc się jedną z nielicznych w ostatnim czasie wolnych chwil, nagle zadzwonił telefon. Telefon, który w jakiś dziwny i pokręcony sposób miał całkiem znacznie zmienić jego życie.
    Dzwoniącym naturalnie był dyrektor SHIELDu z kolejną misją do wykonania. Norma. Clint westchnął sobie pod nosem, obdarzył kawę zrozpaczonym spojrzeniem i odebrał.
    Parę chwil później był w swoim aucie w jednej ręce trzymając kierownicę, a w drugiej dzbanek z kawą, którą popijał sobie w korkach (przy czym modlił się, żeby przypadkiem nie wylać na siebie wrzątku). Starał się nie łamać przepisów drogowych, ale sprawa wydawała się być poważna, bo dyrektor nie chciał zdradzić szczegółów przez telefon.
    Autor wycina długą i nudną drogę przez miasto.
    Na miejscu Hawkeye trochę się zawiódł, bo spodziewał się jakiejś ciekawej misji, a tu znowu kazali mu kogoś wyeliminować. Westchnął i wziął akta tejże osoby, nawet ich nie otwierając, dopóki nie dotarł z powrotem do domu. Autor znowu wycina trochę nudnego zapychacza postu. Tam rozsiadł się w fotelu i dopiero wtedy, z nowym dzbankiem kawy, zerknął na dane tego kogoś, kogo miał wyeliminować.
    Prawie opluł się kawą, kiedy już na wstępie zobaczył zdjęcie bardzo pięknej i młodo wyglądającej kobiety. Pomyślał sobie, że trochę szkoda by jej było, ale zaraz trzepnął się ręką w głowę. "Barton, ogarnij się! Przecież nie bez powodu chcą się jej pozbyć." - pomyślał i zagłębił się w lekturze.

    O ile zawsze dosyć chętnie brał się za zadania zlecane mu przez SHIELD, tak teraz miał spore opory i ociągał się na tyle, że zapisał się na kurs języka rosyjskiego. Dopiero po paru tygodniach uznał, że to nie ma sensu... bo i tak nie wyzbędzie się swojego amerykańskiego akcentu, a ponadto nie był szczególnie zdolnym uczniem. Wolał komuś przyłożyć, niż siedzieć nad książkami.
    Tak więc w końcu Hawkeye znalazł się w samolocie do Sankt Petersburga, zaopatrzony w tak dużo ciepłych ubrań, ile zmieściło się do walizki oraz w swą ukochaną broń - łuk. Podróż dłużyła mu się niemiłosiernie, toteż mimo siarczystego mrozu, z radością powitał lotnisko. Miał nawet ochotę ucałować podłogę, ale to już byłaby przesada.
    Agent Barton słynął ze starannego przygotowywania się do misji pod kątem wcześniejszego rozeznania terenu - tak było i tym razem, z tym że teraz całkowicie skupił się na wyszukiwaniu potencjalnych miejsc, w których mógłby uwić sobie gniazdko i czekać na ofiarę, a zapomniał o tak prozaicznej rzeczy, jak chociażby jakaś restauracja, w której mógłby coś zjeść (wszystkie kanapki spakowane na drogę pochłonął już w pierwszej godzinie lotu, gdyż tak bardzo mu się nudziło). Dlatego też pomstując na własne roztargnienie, nałożył przeciwsłoneczne okulary, wsadził w usta zakupionego na lotnisku lizaka i ruszył na podbój Leningradu.

    OdpowiedzUsuń
  10. - To urocze – skomentował krótko i wywrócił oczami, czym dość wymownie skwitował swoje prawdziwe wrażenie na temat postawy Romanoff.
    Prawdziwy, choć parosekundowy, szok zawitał na twarzy Tony'ego dopiero wówczas, gdy dłoń Natashy czułym gestem dotknęła brzucha. Nie trwało to długo – wizja ciężarnej Czarnej Wdowy była zbyt... zbyt wszystko aby się na to nabrał. Oblizał spierzchnięte usta i zwyczajnie się zaśmiał.
    - Świetne przedstawienie, Romanoff. Ale odsuńmy wygłupy na bok. Swoją drogą dzięki – od jakiegoś czasu zastanawiałem się czy Barton z tobą sypia – zakończył ze złośliwym wyszczerzem.
    Pokiwał głową, jakby dla potwierdzenia swoich domysłów.
    - Widzisz, cały twój misterny plan na nic, Natalio – przemówił z powagą przełączając autopilota (chyba, że już to wcześniej zrobił... autor nie pamięta, bo zbyt wiele czasu zajęło mu zabieranie się do odpisywania). - Kobiety ciężarne w dbałości o swoje... pociechy nie spożywają alkoholu – oświecił Natashę wywalając nogi na wolny fotel. Następnie – już w spokoju – zaczął sączyć swoje piwo. - Swoją drogą to prawda? Nie możesz mieć dzieci? - podłapał jeden z niuansów, które padły w oświadczeniu Wdowy. Co prawda mogło być to tylko jedno ze stwierdzeń wymyślonych na poczekaniu dla wzmocnienia wagi kłamstwa, ale Tony aż za dobrze zdawał sobie sprawę, że kłamstwo zbudowane na faktach ma o wiele większą siłę, żeby nie rozważyć takiej możliwości. (sory, że tak krótko i chujowo :l reklamacji nie przyjmuje XD)

    OdpowiedzUsuń
  11. Bóg kłamstw usłyszał za sobą głos Czarnej Wdowy.
    - Skoro nie chciałaś mi wierzyć, musiałem to jakoś udowodnić. – powiedział odwracając się do niej. – Może i jestem teraz dobry, ale z S.H.I.E.L.D. nie chcę mieć znów do czynienia. – rzucił w stronę oddalającej się kobiety i ruszył za nią w stronę jakiegoś nastolatka, upewniając się najpierw czy Magneto na pewno jest już niegroźny. Wolał nie ryzykować, że samochody znów zaczną latać po ulicach Manhattanu.
    - Zmieniłaś może zdanie, co do mojego dołączenia do drużyny? –zapytał, przyglądając się zataczającemu się chłopcu.
    Miał nadzieję, że tym razem Natasha spojrzy na niego trochę łaskawszym okiem. Podejrzewał, że na razie raczej się nie zgodzi, ale może chociaż udało mu się, zasiać ziarno wątpliwości, co do swojej osoby. Czy Czarna Wdowa nadal uważa go za przestępcę najgorszego sortu?
    Obserwował co robi Wdowa, jednak gdy usłyszał nadlatujące samoloty i zobaczył, że są to samoloty tak przez niego znienawidzonej agencji, postanowił jak najszybciej się ulotnić.
    - Do zobaczenia, agentko Romanoff. – powiedział i rozpłynął się w obłoku zielonej mgły, zanim, którykolwiek z jetów zdążył wylądować.
    Znów był w pochodni Statuy. Nie miał zamiaru spędzić tam reszty życia. Jeśli w najbliższym czasie nie uda mu się zostać Avengerem, będzie musiał obmyślić nowy plan. W końcu potrafi sobie poradzić w życiu, nawet jeśli nie jest królem Asgardu. W prawdzie spokojne życie jako zwykły Midgardczyk nie wchodziło w grę, ale może zostanie superbohaterem na własną rękę. Bez pomocy Avengers.
    Zaczynało zmierzchać, Loki miał już dość bezczynnego siedzenia i czekania niewiadomo na co. Postanowił, że znów uda się do AvengersTower i zobaczy jak potoczą się wypadki.

    OdpowiedzUsuń
  12. Zaproszenie jak najbardziej przyjmuję. Zastanawiam się tylko czy jest szansa, żebyś ty zaczęła? Ostatnio ten obowiązek zawsze spada na mnie na wszelkich blogach xD

    OdpowiedzUsuń
  13. [witaj! zechciałabyś może rozpocząć? ;)]

    OdpowiedzUsuń
  14. Patrzenie jak Natasha zakłada zbroję było widokiem niemniej dziwnym. Nie miało to związku z tym, że nie pasowała ona do image’u Czarnej Wdowy, ale dlatego, że jakoś odruchowo wyobraziła sobie, co by się wydarzyło, gdyby Tony się dowiedział, że dała taką broń w niepowołane ręce. Przecież to groziło ogólnie rzecz biorąc wielką katastrofą, a jeszcze większą awanturą.
    No ale zadziwiająco szybko Pepper przestała myśleć o konsekwencjach związanych z użyczeniem Wdowie kombinezonu – nie zamierzała czarnowróżyć, bo znając jej zdolności, wypowiedziałaby jeszcze jakąś tragedię.
    - Tylko nie zniszcz zbroi i przy okazji się nie zabij o jakiegoś ptaka, który ci się napatoczy – odruchowo zaśmiała się, mając wrażenie, że przebywa w chwili obecnej w towarzystwie dwuletniej dziewczynki, która właśnie dostała długo wyczekiwaną zabawkę
    Zaśmiała się jeszcze głośniej, gdy obserwując lot Natashy, zobaczyła jak ta uderzyła o latarnię, a potem drugi... Siłą rzeczy przypomniała sobie swój pierwszy raz jak latała, który o dziwo był bardziej stabilniejszy niż agentki Romanoff.
    Gdy ta wróciła, z trudem zachowywała powagę, by czasem nie zacząć się śmiać w jej towarzystwie, bo Pepper doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to naprawdę nie wypadało śmiać się z wypadków drugiej osoby. Zwłaszcza jeśli ta osoba miała na sobie śmiercionośną zbroję, a Pepper... no cóż; miała tylko pantofle na niebotycznej szpilce, ale to się raczej na nic by się zdało przeciwko uzbrojonej po zęby Czarnej Wdowie
    - Latanie nie jest takie złe. Gorsze jest siadanie i... – wzięła głęboki wdech, odgarniając nachodzące na włos kosmyki włosów, co mogło oznaczać, że Pepper nieco się denerwuje – lepiej nie pytaj się Tony’ego, czy zbroja jest przystosowana do potrzeb fizjologicznych, bo jeszcze ci to zademonstruje.
    Przez moment zamilknęła, sięgając po swoje piwo, na którego dnie coś z trunku się ostało. Na szczęście, bo Pepper naszła dziwna ochota na alkohol, co mogło oznaczać, że najprawdopodobniej ma gorączkę alko kiepski dzień.
    - Za drugim razem już w nic nie walnęłaś? – spytała, uśmiechając się naprawdę niewinnie, a w jej głosie pobrzmiewała raczej troska niż złośliwość.

    OdpowiedzUsuń
  15. Patrzenie jak Natasha zakłada zbroję było widokiem niemniej dziwnym. Nie miało to związku z tym, że nie pasowała ona do image’u Czarnej Wdowy, ale dlatego, że jakoś odruchowo wyobraziła sobie, co by się wydarzyło, gdyby Tony się dowiedział, że dała taką broń w niepowołane ręce. Przecież to groziło ogólnie rzecz biorąc wielką katastrofą, a jeszcze większą awanturą.
    No ale zadziwiająco szybko Pepper przestała myśleć o konsekwencjach związanych z użyczeniem Wdowie kombinezonu – nie zamierzała czarnowróżyć, bo znając jej zdolności, wypowiedziałaby jeszcze jakąś tragedię.
    - Tylko nie zniszcz zbroi i przy okazji się nie zabij o jakiegoś ptaka, który ci się napatoczy – odruchowo zaśmiała się, mając wrażenie, że przebywa w chwili obecnej w towarzystwie dwuletniej dziewczynki, która właśnie dostała długo wyczekiwaną zabawkę
    Zaśmiała się jeszcze głośniej, gdy obserwując lot Natashy, zobaczyła jak ta uderzyła o latarnię, a potem drugi... Siłą rzeczy przypomniała sobie swój pierwszy raz jak latała, który o dziwo był bardziej stabilniejszy niż agentki Romanoff.
    Gdy ta wróciła, z trudem zachowywała powagę, by czasem nie zacząć się śmiać w jej towarzystwie, bo Pepper doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to naprawdę nie wypadało śmiać się z wypadków drugiej osoby. Zwłaszcza jeśli ta osoba miała na sobie śmiercionośną zbroję, a Pepper... no cóż; miała tylko pantofle na niebotycznej szpilce, ale to się raczej na nic by się zdało przeciwko uzbrojonej po zęby Czarnej Wdowie
    - Latanie nie jest takie złe. Gorsze jest siadanie i... – wzięła głęboki wdech, odgarniając nachodzące na włos kosmyki włosów, co mogło oznaczać, że Pepper nieco się denerwuje – lepiej nie pytaj się Tony’ego, czy zbroja jest przystosowana do potrzeb fizjologicznych, bo jeszcze ci to zademonstruje.
    Przez moment zamilknęła, sięgając po swoje piwo, na którego dnie coś z trunku się ostało. Na szczęście, bo Pepper naszła dziwna ochota na alkohol, co mogło oznaczać, że najprawdopodobniej ma gorączkę alko kiepski dzień.
    - Za drugim razem już w nic nie walnęłaś? – spytała, uśmiechając się naprawdę niewinnie, a w jej głosie pobrzmiewała raczej troska niż złośliwość.

    OdpowiedzUsuń
  16. – No nie wiem... Zdrowy rozsądek? – podsunął od niechcenia nie siląc się o jakąś błyskotliwszą uwagę. Może rzeczywiście posądzanie Natashy o zapędy macierzyńskie było nie do końca poprawne biorąc pod uwagę jej codzienny styl bycia, ale ostatecznie Tony uważał, że pod doskonale wypracowaną fasadą zimnej i niedostępnej musiało się skrywać jakieś mniej nieprzystępne oblicze Romanoff. Na przykład takie jak to, które zdarzało jej się pokazywać światu po kilku głębszych.
    Nie do końca wiedział jak powinien interpretować wyraz twarzy Czarnej Wdowy, który nastąpił po jego pytaniu o dzieci. Postanowił uznać, że najwyraźniej nastąpił jej na odcisk i zdecydował się nie brnąc w temat, który i tak go szczególnie nie interesował.

    Reszta lotu upłynęła spokojnie, a Tony zdążył wypić jeszcze dwa piwa zanim koła quinjeta zetknęły się z lądowiskiem. Gdy już to nastąpiło podniósł się nieśpiesznie i opuścił odrzutowiec.
    Zaprowadził Natashę w kierunku podstawionego, czarnego wozu i resztę drogi dzielącą ich od położonego w mieście toru Circuit de Monaco pokonali samochodem.
    – Przypominają mi się czasy, gdy byłem tu po raz ostatni – oświadczył w pewnym momencie i obdarował Wdowę wymownym spojrzeniem, mówił bowiem o tym okresie kiedy Natashe znał jeszcze jako Natalię Rushman. Wyszczerzył się słysząc wyzywające słowa Romanoff.
    – Uważaj z tą pewnością siebie. Siedziałaś kiedyś w ogóle w bolidzie? Wiesz... To nie to samo, co twoja urocza corvetta – zauważył z nutą złośliwości. Sam przekonał się przed laty, że prowadzenie pojazdów wyścigowych z prowadzeniem zwykłego samochodu ma znacznie mniej wspólnego niż mogłoby się wydawać. Oczywiście przez te lata sterowania czymś jeszcze bardziej skomplikowanym (czyli zbroją) nie miał najmniejszych obaw przed ponownym poprowadzeniu bolidu.
    Gdy byli już na miejscu wymienił kilka słów (po francusku) z jakimś niekoniecznie zachwyconym widokiem Starka facetem (musiał doskonale pamiętać, co się stało na torze poprzednim razem, gdy Tony zabawiał się w wyścigi). Ostatecznie jednak nieznajomy zaprowadził ich w miejsce, w którym zaparkowane były światowej klasy bolidy Formuły 1.
    – Daje ci pierwszeństwo wyboru – oświadczył łaskawie i sam odszedł się przebrać w specjalny kombinezon. Wrócił po paru minutach, już przebrany i powiódł rozleniwionym spojrzeniem po bolidach. – Już? Ja chyba wezmę coś ze stajni Mercedesa – zawyrokował podchodząc do upatrzonego pojazdu.

    (za ewentualne błędy logistyczne przepraszam, ale nie jestem jakimś hiper-fanem F1 i nie znam się za dobrze. XD)

    OdpowiedzUsuń
  17. [Clint Barton]

    Agent Barton wcale nie spieszył się z wykonywaniem swojej misji. O ile zwykle nie miał oporów przed eksterminowaniem (#Dalek) złych ludzi, o tyle bardzo nie lubił, kiedy tymi złymi ludźmi okazywały się być piękne kobiety. Jakoś wtedy łatwiej było mu wierzyć, że mogą one być dobre i na myśl mu przychodziło, że szkoda też ich, no bo są ładne. Dlatego teraz szedł sobie przez miasto, próbując wykminić jak w cyrylicy jest "restauracja".
    Nagle coś z wielkim impetem na niego wpadło, kiedy właśnie skręcał w jakąś ulicę. Prawie że się przewrócił, ale na szczęście udało mu się złapać jakąś latarnię, parapet, czy kij wie co jeszcze, przez co pewnie nieświadomie pomógł Natalii utrzymać równowagę. - Hej, uwa... - zaczął, pragnąc ochrzanić tego kogoś, kto na niego wpadł i nawet zapomniał przy tym o ruskim akcencie, ale zamknął się, jak odnotował fakt, że była to jakaś miejscowa i to w dodatku bardzo urodziwa. I ruda. Wait... czy to przypadkiem nie był jego cel? Podekscytowany tym zbiegiem okoliczności, który zaoszczędził mu sporo poszukiwań, zgarnął z ziemi walizkę z poskładanym łukiem, która wypadła mu z ręki, ruszył szybko za Rosjanką.
    W razie gdyby go przyłapała, miał zamiar odwrócić jej uwagę prośbą o numer telefonu albo coś, że niby chciał jej wynagrodzić to wpadnięcie na nią (kij że to ona wpadła na niego). Przypuszczał, że to raczej nie podziała, ale może by ją jednak rozproszyło, dając mu odrobinę czasu na unieszkodliwienie Wdowy. Albo może sprawiłoby, że miałaby ona podobne opory przed zrobieniem mu krzywdy, jakie on miał wobec niej...
    Tak więc Hawkeye znalazł się pod drabinką, po której wspinała się Romanova akurat wtedy, gdy jej zadek znikał na dachu budynku. Chyba go nie zauważyła, bo też potrafił poruszać się sprawnie i cicho, jeśli chciał... tak więc zaczął wspinać się za nią, bo czemu nie.

    OdpowiedzUsuń
  18. [Clint Barton]

    Hawkeye wbrew pozorom nie był wcale głupi i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że miał do czynienia z nie tylko pięknym, ale przede wszystkim niebezpiecznym przeciwnikiem. Gdy znalazł się już przy samej krawędzi dachu, najpierw wyjrzał ostrożnie, gotów w każdej chwili schować głowę. Upewniwszy się, że Rosjanka jest czymś najwidoczniej bardzo zajęta, agent Barton jak gdyby nigdy nic wgramolił się na dach, skutecznie zagłuszany przez panującą wichurę.
    Przez chwilę zagapił się na plecy Natalii, ale szybko przypomniał sobie o swojej misji i powolutku, wciąż obserwując swój cel, zaczął wyjmować broń z walizki. Naturalnie nie wgapiał się na nią zbyt nachalnie, bo by pewnie się zorientowała, że coś jest nie tak. Spokojnie składał swoją broń dokładnie w tym samym czasie, w którym Romanova przygotowywała swój pistolet.
    Zdążył zmontować łuk i nałożyć strzałę na cięciwę akurat zanim kobieta się odwróciła, więc prawdopodobnie zaskoczył ją dość mocno, zwłaszcza że gdy tylko go zobaczyła, mogła poczuć jak coś wbija się w jej prawe ramię. Hawkeye natychmiast wyciągnął z kołczanu dwie następne strzały i wycelował je w drugą rękę Rosjanki.
    - Nawet nie próbuj żadnych sztuczek! - ostrzegł ją krótko, przekrzykując wiatr (i uprzednio wypluwając lizaka z buzi), bo Wdowa pewnie się domyślała czym mogłoby się skończyć kombinowanie. W tej sytuacji mogła chyba jedynie skoczyć z dachu, skoro była już przy krawędzi.
    - Clint Barton. Tak przy okazji. Wybacz, że nie podam ręki. - uśmiechnął się uroczo do Natalii, nie spuszczając z niej oczu i nie opuszczając łuku. Miał nadzieję, że może uda im się jakoś pogadać albo coś, bo długo pewnie tak tego łuku nie utrzyma w napięciu...

    OdpowiedzUsuń
  19. [Clint Barton]

    Na nieszczęście Natalii (i swoje własne) Hawkeye dobrze wiedział, z kim tak naprawdę miał do czynienia. Dlatego ta sytuacja była dość trudna...
    Kiedy Rosjanka coś tam po rusku powiedziała, Clint zrobił minę, mającą dać rozmówczyni do zrozumienia, że nie słyszy przez ten cały wiatr i podszedł parę kroków bliżej. Oczywiście pilnował przy tym, czy Wdowa czegoś nie kombinuje, gdy on się zbliżał, żeby zdążyć postrzelić ją, zanim ona postrzeli jego.
    - Na twoim miejscu bym tego nie ruszał. - poradził jej, chociaż pewnie zdawała sobie sprawę, że to nie jest zbyt mądre. Ale nagle zmarszczył brwi, bo Natalia, na której taka strzała nie powinna była zrobić aż takiego wrażenia, ugięła nogi i sprawiała wrażenie niewyobrażalnie cierpiącej.
    - Ej, bez przesady. To nie powinno aż tak boleć. Chyba że pomyliłem groty i wziąłem te zatrute... - zrobił głupią minę, ale zaraz sobie przypomniał, że te zatrute to mu się już skończyły ostatnio i czekał na dostawę.
    - W ogóle coś małomówna jesteś. - stwierdził kręcąc głową zrezygnowany. - Eh... słuchaj, może po prostu odłożysz swoje zabawki, ja odłożę swoją, bo mi już trochę ciężko i zaraz tę cięciwę puszczę... i sobie trochę pogadamy? Pewnie wiesz, po co tu jestem i zdajesz sobie sprawę, że z takiej odległości raczej ciężko spudłować, więc gdybym chciał, to właśnie pakowałbym się w swój samolot powrotny, ale się nie pakuję. Tak więc mogłabyś przynajmniej w ramach wdzięczności dać się zaprosić na kawę, bo tu piździ jak cholera i mówić się nie da. - zaproponował, znów się uśmiechając i poruszał palcami lewej ręki, którą trzymał łuk, by sprawdzić, czy mu do niego nie przymarzły

    OdpowiedzUsuń
  20. [Clint Barton]

    - To dobrze się składa. - uśmiechnął się szeroko na jej odpowiedź. - Bo nie jestem amatorem. - drugiej części swojej wypowiedzi nadał (a raczej spróbował nadać) rosyjski akcent, którego uczył się przez kilka tygodni przed wyjazdem. Nie wyszło mu jednak zbyt dobrze, więc się roześmiał, jak to on. - No dobra, przepraszam, to było mało profesjonalne...
    Jak widać, Natalii udało się odwrócić jego uwagę, co chyba wcale nie było takie trudne, zwłaszcza jak się było piękną kobietą. Hawkeye aż wypuścił swoje strzały, które wbiły się pewnie w sąsiedni budynek, na co agent Barton zrobił bardzo minkę 2 i prawie się rozpłakał. Na to jednak nie było czasu, bo Czarna Wdowa pozbawiwszy go broni, chciała dalej go atakować i musiał się skupić.
    - O widzisz, teraz dużo lepiej. Jeszcze trochę i będą z ciebie ludzie. - wyszczerzył się na jej uśmiech i wreszcie jakąś bardziej ambitną gadkę, i złapał jej lewego sierpowego, no bo był jakiś lewy. O jej drugą rękę aż tak bardzo nie musiał się martwić, więc przyciągnął ją do siebie i obrócił, by móc przez chwilę unieruchomić. Jako że nie bez powodu nazywany był Hawkeye, sięgnął ręką, którą jej nie przytrzymał do kieszeni z bronią i wyjął szybko pistolet. Wtedy pewnie Natalia zdołała się wyrwać (o ile w ogóle chciała wyrywać się z objęć takiego przystojnego Bartona), więc Clint szybko wyrzucił broń gdzieś daleko - możliwe nawet, że aż poza granice dachu, nie bardzo patrzył gdzie, bo musiał być skupiony na przeciwniku.
    - To jesteśmy kwita. - uznał. - Och, czekaj. Ja nie mam strzały w ręce. - uśmiechnął się znowu i pozwolił sobie puścić jej oczko, bo dalej próbował ją zbajerować. Naprawdę nie chciał jej zabijać... ani być zabitym.

    OdpowiedzUsuń
  21. [Clint Barton]

    Agent Barton w sumie powinien był się spodziewać ciosu w splot słoneczny, to przecież była podstawa samoobrony jak ktoś cię łapał od tylu. Hawkeye jednak chciał na samym początku pozbyć się pistoletu, nie zważając na nic innego. Co to byłaby za zabawa, jakby go tak po prostu zastrzeliła? Tak więc zgiął się w pół pozbawiony oddechu, ale kolano nieco przesunął, zapobiegając pewnie złamaniu stawu czy coś. To mimo wszystko nie odebrało mu dobrego humoru, bo stosunkowo szybko w porównaniu do zwykłego śmiertelnika, zapanował nad swoim oddechem. Był przez ten cios co prawda osłabiony, ale nie na tyle, by nie móc się bronić.
    - Mogę ci powiedzieć przy kawie. - odparł beztrosko, ale jakby trochę "stłumionym" tonem. Odkaszlnął i uśmiechnął się ponownie. Natalia była cholernie dobra, w dodatku zdawała się być też wyprana z emocji, czego można było się spodziewać po Czarnej Wdowie. W dodatku chyba była całkiem młoda, jak na Wdowę, a już widział w niej spory talent. Szkoda tylko, że stała po złej stronie mocy.
    Te rozważania przerwał nagły trzask łamanej strzały. Barton przeżył szok i aż rozdziawił usta, po czym zakaszlał, gdy do jego biednych płuc dostało się zimne powietrze i trochę śniegu, potęgując efekt ciosu w splot słoneczny. - Ej! - krzyknął na Natalię. - Moja strzała! - dodał z miną dziecka, któremu ktoś zepsuł zabawkę i aż podbiegł do rzuconych na ziemię tak bez szacunku kawałków strzały. - Już cię nie lubię. - oznajmił, patrząc teraz na Romanovą całkiem poważnie i w ostatniej chwili rezygnując z tekstu "Jesteś u pani!" na rzecz tego wypowiedzianego. Odruchowo zgarnął trochę śniegu z miejsca obok strzały, zlepił go w kulkę i rzucił prosto w twarz Wdowy. A żeby nie wyjść na zbyt dziecinnego, zaraz po tym wymierzył jej cios pięścią.

    OdpowiedzUsuń
  22. [Clint Barton]

    - Tak, mówiłaś już to. - przypomniał jej z uśmiechem, pomimo całej tej sytuacji, w którą się wpakował. A mógł po prostu wejść na dach obok i ją zestrzelić, albo zrobić to wcześniej, gdy niczego się nie spodziewała... No ale Hawk był Hawkiem i coś mu mówiło, że nie powinien jej zabijać i to nie tylko dlatego, że jest bardzo ładna.
    Jego opinia na temat Natalii prawie że zmieniła się o 180 stopni, gdy tak bezceremonialnie złamała jego jeszcze całkiem użyteczną strzałę, jednak szybko przypomniał sobie, że nie jest amatorem i się ogarnął, żeby nie robić z siebie kompletnego idioty, za jakiego pewnie miała go teraz Wdowa. Barton nie mógł jednak nic na to poradzić, że był trochę dziecinny, bo gdyby był inny, to pewnie skończyłby jak Fury, z którego często lubił się trochę naśmiewać (oczywiście gdy szef ani syn Coula nie widzieli).
    - Pytasz o wiek fizyczny? - upewnił się, gdy już rzucił śnieżką, ale zanim jeszcze wymierzył jej cios (w nos) w brzuch. Zacisnął mocniej szczękę, gdy już w nią oberwał i zgrzytnąłby zębami, gdyby to nie bolało. Oczywiście nie zdążył w takiej sytuacji skontrować, więc po kolejnym kopniaku upadł na ziemię przypadkowo lądując obok łuku, który gdzieś tam upuścił. Zdawał sobie sprawę, że teraz był zdany na łaskę bądź niełaskę Rosjanki... Przykmnął więc oczy, czekając na jakąś śmierć czy coś, ale się nie doczekał. Pierwsze co, to się zdziwił, że tak łatwo się poddał, a zaraz potem otworzył oczy i zobaczył plecy swojej przeciwniczki. To go zdziwiło jeszcze bardziej, a pierwsza myśl jaka pojawiła się w jego głowie, brzmiała: "O, nie zabiła mnie. Czyli pewnie poszłaby ze mną na kawę".
    Hawkeye uśmiechnął się i sięgnął po łuk, który dostrzegł kątem oka, po czym po cichu wyciągnął strzałę i nałożył ją na cięciwę. Pomimo że w ten sposób oszczędziła mu życie, Romanova znowu popełniła ogromny błąd, odwracając się do niego plecami (chociaż ostatnio to było nieświadome, bo po prostu go nie zauważyła). Szybkim ruchem posłał strzałę bardzo lekko, by tylko wbiła się w drugię ramię Rosjanki, paraliżując ją, żeby było śmieszniej i żeby mogła być przez cały czas świadoma co się wokół niej dzieje. Na spokojnie wyciągnął telefon i zadzwonił do SHIELDu, uspokajając Coulsona i załatwiając sobie quinjeta czy jak to się zwało, żeby móc sobie wrócić do domu i nie tłuc się jakimiś ruskimi samolotami. Złożył łuk i wraz ze strzałami schował do walizki, zarzucił sobie Natalię na plecy (albo zrzucił ją na kupę śniegu i na dole dopiero wziął, bo niewygodnie byłoby z nią schodzić z dachu), po czym jak gdyby nigdy nic wziął taksówkę i pojechał tam gdzieś, gdzie miał pojechać, żeby się dostać do transportu. Czy jakoś tak. No i w tym samolocie oczywiście unieruchomił Rosjankę, przypinając ją pasami bardzo dokładnie do fotelu pasażera, póki jeszcze paraliż działał.
    Ano i Hawk oczywiście jak już się mogła ruszyć, włączył autopilota i przyszedł do niej z dwoma filiżankami kawy.

    OdpowiedzUsuń
  23. [i]Ogon... Okej, ogon. To przecież nic dziwnego... Nightcrawler ma ogon. Wolsbane ma ogon. Co prawda nie syreni, ale też ogon....[/i] Wandzia zaczęła sobie tłumaczyć w myślach, mając szczerą nadzieję, że jakoś pomoże jej się to uspokoić. Niestety sytuacja trochę ją jednak przerosła - bycie Avengersem a bycie trzymaną pod kloszem córcią Magneto to były dwie zupełnie różne rzeczy i takie niespodziewane misje trochę podnosiły Maximoff ciśnienie. Zwłaszcza, że czuła na sobie dość spory ciężar - musiała udowodnić, że się do tego nadaje. A doskonale wiedziała, że Wdowa jest wymagającym sędzią.
    -W tej wodzie jest syrenka a ja jestem czarodziejką. Witamy w Nowym Jorku...- Mruknęła pod nosem wychodząc z wody po czym posłała Natashy mordercze spojrzenie. -Ja Ci pokażę kartkówki...- Rzuciła jakże dramatyczną groźbą, po czym wzięła się za wykonywanie zadania. Naturalnie opierająca się o ścianę Natasha tylko jeszcze bardziej rozzłościła Wandę a jedną z podstawowych zasad kooperacji z czarownicami było coś zupełnie odwrotnego. Zła czarownica to nieprzewidywalna czarownica.
    Ugodzona Charlotte zaczęła przeraźliwie krzyczeć, co niestety tylko powiększało jej kontrolę nad mężczyznami w koło. Chociaż Wanda nie bardzo rozumiała jak to jest możliwe, żeby jakikolwiek facet poleciał na taki pisk, wolała tego w tej chwili nie kwestionować i skupić się na walce. Skoro syrenka zadała sobie sprawę z tego, że ma przeciwnika to teraz będzie trudniej. I tak też się stało... Ogoniasta najwyraźniej umiała znacznie więcej, bo po chwili w stronę Wandy poleciał strumień wody sprawiając, że o mało nie wywróciła się. W ostatniej chwili Maximoff uniknęła ataku i ponownie przywołała czerwoną energię.
    -O ja już go zmotywuję do pisania...- Zapewniła pod nosem po czym ponownie cisnęła energią prosto w ogon Charlotter. "Zaklęcie" miało zamienić jej ogon ponownie w nogi, jednak syrenka uskoczyła odpływając dalej i tylko na ułamek sekundy koniec ogona zamienił się w zwykłe stopy. Kontakt w wodą jednak unicestwił próby Wandy na co mutantka przeklnęła pod nosem. Chociaż tyle, że kobiety które nie były pod wpływem zaklęcia zdały sobie sprawę z tego, że na basenie dzieje się coś bardzo dziwnego i krzycząc, prawie tak boleśnie dla ucha jak Charlotte, zaczęły uciekać o mało nie tratując Czarnej Wdowy (x).

    OdpowiedzUsuń
  24. Hawk na spokojnie usiadł sobie w fotelu naprzeciw Rosjanki, no bo jeszcze była sparaliżowana trochę i mógł to zrobić, bez narażania życia. Spojrzał na nią z wyrzutem, gdy rozlała jedną kawę i napił się łyka swojej, zanim i ją zrzuci na podłogę.
    - Już miałaś ku temu okazję. I to nie jedną. - wypomniał z uśmiechem, bo jak zwykle dość szybko się rozpogodził. - Tak samo jak ja mogłem cię zabić, bo takie otrzymałem zadanie. - dodał i rozsiadł się wygodniej, przymykając na chwilę oczy, by jeszcze raz rozważyć ryzyko i jak bardzo dostanie mu się od Fury'ego. W końcu westchnął i obdarzył towarzyszkę pogodnym uśmiechem po raz kolejny.
    - Słuchaj, mam propozycję, okej? Porozmawiajmy trochę, mogę ci powiedzieć, kto mnie przysłał i tak dalej, a założę się, że to będzie całkiem przydatna informacja dla twoich przełożonych. Później możemy się zatrzymać i tym razem naprawdę powalczyć na śmierć i życie, o ile będziesz chciała. Ktokolwiek wygra, będzie miał ten samolot, przy pomocy którego wróci do siebie babrać się w papierologi pomisyjnej. - powiedział, może nie do końca wyjaśniając wszystko tak, jak chciał, ale przecież nawet dla niego lot w zamkniętym samolocie wysoko nad ziemią z bardzo dobrze wyszkoloną Czarną Wdową był odrobinę stresujący. No dobra, bardzo stresujący, podobnie jak cały dzisiejszy dzień, a Barton po prostu odreagowywał stres gadając głupoty i zachowując się jak duże dziecko. W każdym razie bardziej, niż zwykle.
    - Hm... skoro i tak mam parę minut, zanim spróbujesz rzucić mi się do gardła, to może już zacznę. - stwierdził z rozbawieniem, niezależnie od tego, co Romanova odpowiedziała na jego propozycję. - Mówi ci coś nazwa SHIELD? Dla tej agencji właśnie pracuję i do jej siedziby prowadzi nas autopilot... - tu wyjaśnił dokładniej, czym zajmuje się SHIELD, zaznaczając różnice w programie szkoleniowym w stosunku do tego, przez co przechodziła Natka i kładąc nacisk na swobodę, jaką mógł się cieszyć i złotą kartę na NIEZBĘDNE wydatki związane ze zleceniami. - No i pewnie mi się dostanie, ale jak zobaczyłem twoje akta, to sobie pomyślałem, że może dałoby się ciebie przeciągnąć na naszą stronę, zamiast się ciebie pozbywać na dobre. Zwłaszcza teraz nabrałem pewności, gdy na własnej skórze odczułem twoje nieprzeciętne umiejętności. - nie sprecyzował, od kogo mu się dostanie, bo pewnie i od niej, i od Fury'ego, no ale warto było ryzykować. Naturalnie też był przygotowany na wspomniany przez siebie skok do gardła, więc jakby Rosjanka coś planowała, a nie miała broni (no bo poza kubkiem to chyba nic nie miała pod ręką), był gotów do kolejnej bójki.

    OdpowiedzUsuń
  25. Na jej zapewnienie Clint pokiwał pobłażliwie głową, bo swoje wiedział. To, jak go zostawiła na dachu, było dla niego bardzo jednoznaczne i czy tak było naprawdę, czy sobie tylko coś ubzdurał, nie miał zamiaru dać sobie tego wybić z głowy. Tak więc wcale się Natashy nie bał, co mogło się dla niego w zasadzie skończyć tragicznie. Ale agent Barton nigdy nie słynął z wybitnej inteligencji czy rozsądku, co o dziwo jeszcze nie doprowadziło do jego śmierci.
    - Oh tak? To dlaczego właśnie siedzisz uwięziona w MOIM samolocie? No chyba że taką niby utalentowaną Czarną Wdowę może pokonać byle amator. - wytknął jej język, bo to jej nazywanie go amatorem działało mu już troszkę na nerwy, a poza tym wylała mu kawę, a tak się nie robi, no. Ale oczywiście przystał na propozycję Rosjanki, mówiąc "No jasne..." odnośnie uwalniania ją z fotela. No bo co miał zrobić, żeby zaczęła jakoś współpracować?
    W zasadzie na początku historia Romanovej brzmiała w porządku... dopóki nie doszła do Papy Smerfa. Clintowi jakimś cudem udało się zachować powagę, a konkretniej nie cudem, tylko dlatego, że był w szoku, że ona serio próbuje mu taki oczywisty kit wcisnąć. Kiwał głową, jakby słuchał jej z uwagą i wierzył każdemu słowu. Raz tylko przy gumijagodach kącik ust mu drgnął, ale wtedy po prostu zaczął udawać, że kaszle i się trochę uspokoił. Pociągnął nosem dla lepszego efektu, bo w sumie tam taki mróz był, to może mu uwierzy, że się trochę przeziębił. No ale jak już wspomniała o Kreciku, to nie wytrzymał i zaraz po tym, jak powiedziała o tym, że ma ją wypuścić i mają walczyć na śmierć i życie, wybuchnął szczerym śmiechem i tak się śmiał dobre kilka minut, a nawet się popłakał. Dawno nie słyszał czegoś takiego z ust tak poważnego szpiega, czy kim tam ona dokładnie była.
    - Haha, dobre... - zdołał z siebie wydusić, gdy się względnie opanował i otarł łezkę z oka. - Hej, też oglądałem Gumisie, jak byłem młodszy. - zachichotał pod nosem znowu, kręcąc głową z niedowierzaniem, że ona naprawdę to powiedziała. - Nie sądziłem, że jednak uczą was tam jakiegoś poczucia humoru. No i oczywiście chciałem powiedzieć wcześniej "no jasne, że cię nie wypuszczę", wbrew pozorom nie jestem taki głupi, wiesz. Chociaż może jeszcze jakbyś mi prawdę powiedziała... Aczkolwiek plus za inwencję twórczą. Swoją drogą, jak nie widziałaś nigdy twarzy Papy Smerfa, to skąd wiesz, że jest niebieski i nosi białą czapkę? - parsknął znowu śmiechem i aż wypił całą resztę swojej kawy, po czym pożałował, że nie zrobił sobie całego dzbanka, jak to zwykle czyni. Westchnął, otarł drugą łezkę i wstał z fotela, by sobie stanąć przed Wdową, prawdopodobnie coś planując, no ale przecież Natasha mogła mu to udaremnić... czy nie?

    OdpowiedzUsuń
  26. Początkowo uśmiechnął się dość cierpko, jednak pod wpływem przywołanego przez Natashę wspomnienia jego grymas stał się znacznie bliższy rozbawieniu.
    – Przyznaj – zasiało to w tobie małą obsesję na punkcie zbroi, bo od tamtej pory po prostu wiesz jak bardzo... ekstra jest móc bez najmniejszego wysiłku robić to wszystko, co... cóż, co robię ja – podsumował z samozadowoleniem, a następnie skwitował raczej smętnym westchnieniem fakt, że Czarna Wdowa po raz pierwszy zasiądzie w bolidzie. Oczywiście nie podważał jej wszechstronności – serio – przekonał się, że ta kobieta w niemal każdej dziedzinie potrafi wspiąć się na wyżyny profesjonalizmu, ale nawet Romanoff ze swoim wachlarzem talentów nie mogła stanowić poważnego zagrożenia w konkurencji, w której jest zupełnie nieobyta.
    – Dam ci fory – obiecał złośliwie odprowadzając odchodzącą do pustej kabiny Rosjankę spojrzeniem. Gdy na ponów się zjawiła opierał się już o swojego bolida (dosłownie swojego; Tony bardzo lubił kiedy fajne rzecz sygnowało jego nazwisko) cierpliwie wyczekując jej powrotu, a tym samym rozpoczęcia zabawy w dwuosobowe F1.
    – Och, nie obiecuj mi aż tyle – rzucił żartobliwie w odpowiedzi na sugestię lepszego zabawienia się i mrugnął do Natashy. – Zresztą koledzy z klasy i tak by mi nie uwierzyli...! – dorzucił teatralnie obchodząc pojazd, w którym zamierzał wystartować.

    Raptem parę minut później oba bolidy zostały przetransportowane na tor; francuski „znajomy” Tony'ego objaśniał Natashy po angielsku wszystko to, co stanowiło wiedzę konieczną podczas wyścigów tego kalibru, a Tony wyczekiwał startu. Gdy ten wreszcie nastąpił bolidy z potężnym rykiem silnika wystartowały pozostawiając w tyle zapach gumy i rozgrzanej nawierzchni toru. Tony z pewnym zawodem w mniej więcej połowie pierwszego okrążenia doszedł do wniosku, że kierowanie wyścigówki nie jest nawet w połowie tak statysfakcjonujące, jak zapamiętał. W czym chyba nie było nic dziwnego, jeśli na co dzień lata się w jednozałogowej zbroi zdolnej do przekroczenia bariery dźwięku.

    Tak ja zgadywał Natasha jak na nowicjuszkę radziła sobie zaskakująco dobrze, zwłaszcza, że... cóż, wybrany przez nią pojazd wcale nie był najlepszą maszyną w stajni. Jednakże wbrew swoim początkowym obietnicom po prostu nie umiał dać jej tak zwanych forów, o nie. Zdecydowanie zamierzał pozwolić Romanoff na zaznanie tej małej porażki, bo... cóż, chyba nie na co dzień ma się szansę zwyciężyć z Czarną Wdową.
    – Niezły czas – przyznał z wyraźną niechęcią facet, który ewidentnie nie do końca był szczęśliwy z obecności Starka, gdy ten już (po dodarciu do mety jako pierwszy) wyskoczył z pojazdu i wcisnął mu w ręce swój kask.
    – Wiem – odparł nieobecnie i zdążył jeszcze dopaść wyścigową flagę, którą zamachał gdy Natasha docierała do mety.

    (Sory, że już tak w całości ten wyścig opisałem ale nie chciałem żeby się ciągnął przez następne X komentarzy XD Jak masz ochotę coś zmienić to śmiało!)

    OdpowiedzUsuń
  27. (Zaczynamy nowy wątek? Może być tak?)
    Loki w końcu przestał próbować przyłączyć się do Avengers. To było oczywiste, że go nie przyjmą. Zbyt wiele razy udowadniał im, że nie można mu ufać.
    Mógł być dobry na własną rękę, ale właściwie po co? I tak nikt nie uwierzy w jego przemianę. Lepiej niech zostanie tak, jak było do tej pory.
    Ale właściwie, co to znaczy "być dobrym"? Przecież Loki chciał dobra dla tych śmiertelników, chciał aby mogli żyć w pokoju, jednak oni to odrzucili. Wolą prowadzić wieczne wojny o władzę, mordować się na wzajem i niszczyć wszystko na swojej drodze.
    Loki chciał opuścić ten świat, odpocząć od niego choć przez jakiś czas. Być może przenieść się do takiego królestwa, w którym znajdzie sojuszników, aby mógł tu powrócić i w końcu "wyzwolić" Midgard.
    Tylko łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Aby wydostać się z Ziemi musiał znaleźć przejście między wymiarowe, bo skorzystanie z Tasseractu (który był ukryty gdzieś w Asgardzie) czy Bifrostu (ukrywanie się przed Heimdallem kosztowało go wiele energii i magii) odpadało. Oczywiście znał wiele przejść, ale znajdowały się w niedostępnych miejscach i były zabezpieczone tak, że teleportacja, chociażby w ich pobliże, była niemożliwa. Dlatego bóg kłamstw potrzebował odpowiedniego transportu. Wiedział gdzie taki znajdzie.
    Najpierw namierzył Czarną Wdowę dzięki swojej magii, a później przeniósł się w miejsce, w którym przebywała kobieta.
    - Potrzebuję twojej pomocy. - oznajmił.
    Choć zwracanie się o pomoc do Romanoff w takiej sytuacji, nie należało do łatwych, było wręcz upokarzające, to Loki nie miał innego wyjścia. Potrzebował transportu, a Wdowa była jedyną osobą, co do której był niemal pewny, że nie spróbuje go od razu zabić, gdy tylko się obok niej pojawi.

    OdpowiedzUsuń
  28. - Przynajmniej mamy złote karty. - odparł, poruszając sugestywnie brwiami. Naturalnie nie skomentował tej jej "taktyki", bo swoje wiedział, czego by ona tam nie mówiła. "Taktyka", też mu coś... Zresztą on nie był szpiegiem, żeby się bawić w takie porwania, miał łopatologicznie wręcz proste zadania - znaleźć, zabić, zwiać. Oczywiście w praktyce wychodziło to bardziej skomplikowane, ale to szczegół. Przynajmniej nie musiał dawać się "taktycznie" porywać swoim przeciwnikom.
    Wkrótce Hawyeke zanosił się śmiechem, toteż Wdowa wybrała bardzo dobry moment na oswobodzenie swojej kończyny, tego bowiem jej wróg-łucznik na swoje bardzo nieszczęście nie zauważył. A jak jeszcze próbowała wmówić mu, że to prawda, co tam wcześniej nazmyślała, to w ogóle nie zwracał uwagi na jakieś tam jej nogi, tylko przecież musiał jej odpowiedzieć.
    - Wcale nie jesteś czarna. - mruknął najpierw pod nosem, wciąż chichocząc jak głupi, głównie dlatego, że miała sporo racji - Clint nie spodziewał się po niej poczucia humoru, a na pewno nie jakiegoś wyrafinowanego, a tu taka niespodzianka! A po chwili spotkała go jeszcze większa niespodzianka, bo zanim zdołał cokolwiek więcej powiedzieć (poza czymś w rodzaju "Shit!"), Natasha kopnęła stery jego ukochanego odrzutowca i zaczęli spadać gwałtownie w dół.
    Agent Barton nie zdołał chwycić sterów, żeby naprostować lot, pomimo najszczerszych chęci i starań, udało mu się za to stracić równowagę. Przez chwilę próbował z tym walczyć, jednak nie udało mu się, a z racji tego, że odrzutowiec najpierw przechylił się w bok, a później dopiero pomknął ku ziemi dziobem w dół, to Hawkeye wylądował prosto na fotelu zajmowanym przez Rosjankę. A właściwie skoro ona siedziała na tym fotelu, to wylądował nie prosto na fotelu, tylko na Rosjance. Prawdopodobnie przy tym zderzyli się głowami albo czymś, bo impet tego lądowania był spory, a przy okazji niechcący odpiął jej pasy (do tej pory Clint nie doszedł do tego, jak to się stało, ale się stało - są pewnie stałe punkty w czasie, które muszą się wydarzyć, nieważne w jaki sposób). I w ten sposób to Natasha znalazła się na górze, bo siłą grawitacji oboje zostali pociągnięciu w dół, ku sterom i różnym guzikom pozwalającym sterować samolotem.
    - Auć... - zdołał mruknąć Barton, ale gdy tylko się zorientował, że całkiem wolna od pasów (i od broni na szczęście też) Romanova właśnie poniekąd na nim leży, to się przestraszył i przy okazji zarumienił. - Brawo, teraz zginiemy oboje.

    OdpowiedzUsuń
  29. Kiedy Natasha przewróciła oczami, Barton zdał sobie sprawę, że trochę mu gorąco na twarzy i co za tym idzie, że się zarumienił. Zrobił więc minę w stylu "no co, nie moja wina" i się lekko uśmiechnął, bo jeszcze żył, a to już było niezaprzeczalnie coś. Co prawda zaraz to się chyba miało zmienić, ale chrzanić umieranie, jeśli umierało się w takim towarzystwie i... cóż, w takiej pozycji. Na ich szczęście Rosjanka była w tej sytuacji dużo bardziej zdolna do trzeźwego myślenia i zabrała się za stery. Hawkeye westchnął bezdźwięcznie i szybko wstał, by zdążyć chwycić za swój łuk i to z nim umrzeć, jeżeli nie z Romanoff. Zresztą ona chyba nie była szczególnie chętna do umierania z nim.
    - Nie bój się, jestem z tobą... - wymamrotał do swojej broni dramatycznym tonem (ale tak cicho, żeby Wdowa go nie usłyszała, bo sobie przy niej już dość przypału narobił) i chwycił łuk w objęcia, co okazało się całkiem dobrym posunięciem, ale to później. Na razie odrzutowiec wyrównywał swój lot i Hawkeye nabrał choć cienia nadziei na to, że wyjdą z tego cało. Niestety, jak to często bywa, jego nadzieja bardzo szybko została zgaszona, kiedy to jedna z Sosen postanowiła przybić ich samolotowi High One...

    Ostatnie co pamiętał Clint, to dosyć mocny ból głowy. A później nie było nic. Gdy w końcu się obudził, robiło się już ciemno i z początku przestraszył się, że oślepł czy coś. Drugą jego myślą było to, że umarł, ale zaraz wybił to sobie z głowy, bo za bardzo go wszystko bolało. No właśnie, głowa! Barton ostrożnie ruszył ręką i przejechał dłonią po czole, bo nie dość, że go bolało, to... było mokre? Cholera, musiał się nieźle uderzyć, bo krwawił. Nauczony doświadczeniem (w końcu jego lekkomyślność musiała czasem kończyć się źle) postanowił chwilę odczekać, żeby jego organizm jako tako się ogarnął i przyzwyczaił do sytuacji. Z biegiem czasu powoli zaczął sprawdzać, czy wszystko jest na swoim miejscu i czy jest całe, niestety wyglądało na to, że kilka żeber miał co najmniej pękniętych. Ręce nie były złamane, a to bardzo dobrze, bo obok siebie dostrzegł po chwili swój łuk, na widok którego bardzo się ucieszył - nie był bowiem jeszcze świadom, że wszystkie strzały szlak trafił.
    - Natasha? - spytał, rozglądając się po okolicy i odruchowo używając imienia Rosjanki, które widniało w aktach SHIELDu i prawdopodobnie nie było wcale prawdziwe. Jakoś tak pomimo całej tej wrogości i głupiej misji stała mu się bliska (w zasadzie jakoś ją polubił, odkąd otrzymał jej zdjęcie, ale to nieważne).
    Spróbował wstać, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa i zdołał jedynie podnieść się do pozycji siedzącej. "Cholera" - pomyślał, gdyż wyglądało na to, że przynajmniej jedną kończynę miał uszkodzoną... i zaraz też zobaczył, w czym tkwił problem. Otóż w jego nogę wbił się jakiś kawałek metalu najprawdopodobniej z rozbitego samolotu. - Pięknie. - mruknął pod nosem Hawk i westchnął, czego zaraz pożałował z racji obitych (o ile nie połamanych) żeber. No ale musiał zebrać się w sobie, więc zamknął oczy i wyciągnął odłamek z nogi, po czym ponownie spróbował się podnieść i postanowił znaleźć Romanovą. Ruszył w bliżej niesprecyzowanym kierunku chwytając swój łuk w garść i z braku lepszej alternatywy używając go jako swego rodzaju laski. Po drodze nawoływał Rosjankę, może się odezwie, a co.

    OdpowiedzUsuń
  30. Notatka, którą zanotowała Wdowa, była bardzo cenna, i gdyby Barton miał przy sobie notatnik, zapewne również by taką notatkę zanotował. No ale niestety nie miał notatnika, podobnie jak nie miał jakiegoś nadludzkiego słuchu, więc nie usłyszał westchnięcia Czarnej Wdowy, bo był po prostu za daleko i nie wiedział, gdzie ona się podziewa.
    Nagle usłyszał czyjś kaszel, więc albo miał niesamowite szczęście i znalazł Natashę, albo niesamowitego pecha i znalazł kogoś, kto mógł mu zrobić krzywdę. Tak czy siak postanowił to sprawdzić, więc pokuśtykał w stronę, z której dobiegał dźwięk. Przy okazji znaczył swoją drogę kroplami krwi, które co jakiś czas z rany na nodze trafiały na śnieg. Żebra dokuczały mu na tyle, że ciężko było o jakiś głębszy wdech, ale przy takiej temperaturze i tak nie robiło to aż takiej różnicy, bo powietrze było potwornie zimne i bolało tak czy siak. Cholerna Rosja... Na szczęście nie musiał zbyt daleko iść, by się przekonać, że to jego przeciwniczka i niedoszła ofiara porwania kaszlała i teraz stała sobie gdzieś pod drzewem. Uśmiechnął się lekko na jej widok i skierował się w jej stronę.
    - Też się cieszę, że cię widzę i nie, wcale nie wyglądasz lepiej ode mnie. - przywitał ją, po czym sam oparł się o drzewo znajdujące się dosyć blisko jej drzewa. Już nie musiał się opierać o jego biedny łuk. - Łuk mógłbym ci dać, ale bez strzał wiele nie zdziałasz. Bardziej przyda mi się jako laska. - powstrzymał się od jakiegoś komentarza, w stylu "Nawet w tej roli sprawdza się lepiej od ciebie" i odetchnął głębiej, czego zaraz pożałował ze względu na obrażenia doznane podczas katastrofy oraz to cholerne zimno, co okazał robiąc stosowną minę.
    Wyglądało na to, że nie tylko on nie czuł się najlepiej, ale to w sumie nic dziwnego, biorąc pod uwagę fakt, że oboje właśnie przeżyli to, jak Wdowa rozbiła ich samolot. No ale on nie kaszlał krwią (jeszcze), tak więc pomimo tego, że jego misją było zabić Rosjankę, trochę się o nią zaczął martwić.
    - Hej, w moim odrzutowcu, który bardzo rozsądnie rozwaliłaś, była gdzieś apteczka. Może gdzieś tu w okolicy jest i nadaje się do użytku. Proponuję się za nią rozejrzeć, przecież zabicie mnie z tak śmiertelną raną na nodze to żadna zabawa. - zasugerował i znów oparł się o łuk, samemu podchodząc w stronę Natashy. Też był twardy, a co (choć może to dlatego, że powoli zaczynał zamarzać).

    OdpowiedzUsuń
  31. Tony raz za razem zmuszony był wywracać oczami, gdy słyszał pełne zachwytu litanie pod adresem Czarnej Wdowy. Wreszcie zwrócił wzrok na francuza i powiedział: koleś. I tak nie masz szans.
    Mężczyzna zmarkotniał, zmroził Starka spojrzeniem jeszcze bardziej nienawistnym niż dotychczas (bo, ach, tak! Tony sobie właśnie przypomniał, tamta blondynka x lat wcześniej zdaje się była jego narzeczoną...) i odwrócił się na pięcie. Gdyby Tony nie znał języka francuskiego z pewnością nie zrozumiałby kwiecistej wiązanki przekleństw pod własnym adresem. Postanowił wybaczyć obelgi pod swoim adresem biorąc pod uwagę to co sobie przed momentem przypomniał.
    W momencie, gdy Natasha prawie go rozsmarowała po betonie zamiast racjonalnie odskoczyć stanął jak wryty w miejscu. Kilka sekund później dziękował sobie za to w duchu, bo zdecydowanie nie chciał potem słuchać przytyków na temat uskakiwania w popłochu przed bolidem. Rozluźnił ramiona i kiedy pojazd Romanoff całkowicie się zatrzymał jeszcze raz, nieco smętnie, zamachał flagą, a później ją upuścił i poszedł w kierunku agentki.
    – Tak, grałem na kodach – zawiadomił i puścił jej żartobliwe oczko. Pokiwał z uznaniem głową. – Zachwyciłaś tamtego stajennego. Nie mógł przestać się nad tobą rozpływać – parsknął z niedowierzaniem, robiąc do Natashy minę z serii „dasz wiarę?”.
    – Jestem za tym żebyśmy wpadli do jakiegoś baru i zaszyli się w apartamencie, nie wiem jak ty ale ja już mam dość Monaco. To miasto jest strasznie nudne. – Po tych słowach Tony najwyraźniej nawet nie zamierzał dawać Natashy szansy na to, aby zgłosiła jakieś protesty co do takiego pomysłu na spędzenie czasu, bo od razu ruszył w kierunku garażu, aby się przebrać, a gdy tylko dopadł swoje ubrania zatelefonował po kierowcę. Nie bawiąc się w zbędną nieśmiałość zrzucił kombinezon tam gdzie stał i wciągnął na siebie t-shirt oraz spodnie. – Możemy coś na miejscu pooglądać. Pozwolę ci wybrać o ile nie będzie to japońskie porno. Nigdy nie pojmę fenomenu macek – poinformował zanim się ostentacyjnie wzdrygnął.

    OdpowiedzUsuń
  32. < Hejka, mam pomysł na wątek, co ty na to? :) Maria Hill> ;)

    OdpowiedzUsuń
  33. - Nie wie i wolałbym, żeby tak pozostało. - odrpał Loki, lekko krzywiąc się na wspomnienie przyszywanego brata. - Dlatego potrzebuję twojej pomocy. Mam dość Midgardu i chcę go jak najszybciej opuścić - wyjaśnił szybko, widząc wyczekujące spojrzenie Wdowy. - Muszę dostać się do przejścia międzywymiarowego w Górach Skalistych. Miałem nadzieję, że mi w tym pomożesz.
    Loki naprawdę nie przywykł do takiej sytuacji. Proszenie kogoś o cokolwiek, bycie na jego łasce... to absolutnie nie podobało się bogowi kłamstw. Szczególnie, że tym kimś była jedna z Avengers, bądź, co bądź jego wrogów.
    Loki miał nadzieję, że już wkrótce zostawi ten cały świat za sobą. Być może już tu nie wróci? Może znajdzie inne królestwo, które przyjmie go cieplej niż Midgard? Nieustanne próby zdobycia tego świata, które ciągle podejmował, zdecydowanie zbyty często kończyły się fiaskiem. Może już czas coś zmienić. Żądza zemsty zdecydowanie za długo go zaślepiała i kierowała jego życiem. Może pora, żeby o tym zapomnieć?
    Miał nadzieję, że Wdowa mu to ułatwi.

    OdpowiedzUsuń
  34. Bez wątpienia można było stwierdzić, że poprzednie lata egzystencji Barnesa do nudnych nie należały. Jednak to co teraz przeżywał było czymś najprawdopodobniej gorszym od krwawej przeszłości, od której starał się odciąć. Wszystko wokół niego zmieniało się jak w kalejdoskopie; łącznie z życiem uczuciowym, które jak oceniał było dla niego niczym kula u nogi.
    Ciągle myślał o Kate, co doprowadziło do tego, że ze starego Sputnika; siejącego postrach snajpera pozostał – co prawda nadal – strzelec, ale z ludzkimi odruchami, któremu powróciło sumienie. A to niestety było czymś mało porządanym w jego fachu.

    Nie dało się ukryć, że na dobre kilka miesięcy wyjechał z Nowego Jorku w bliżej nieokreślone tereny w Alpach.
    Jak za dawnych dobrych czasów – James, śnieg i najpotrzebniejsze rzeczy, dzięki którym byłby w stanie przetrwać z dala od cywilizacji. Jeśli ktokolwiek wątpił w to, że Barnes zasłużył na miano Zimowego Żołnierza, wystarczyło spojrzeć na niego w tak ekstremalnych warunkach, gdzie niejedna osoba zamarzłaby po kilku dniach.
    No cóż, szkolenia, przez które przechodził w czasie całego swojego życia na coś się przydały.

    Wracając do Nowego Jorku był nie tylko wypoczęty, ale i przy okazji pełen energii by się zmierzyć ze swoimi grzechami, których jak na złość było naprawdę sporo.
    Pierwsze dni minęły mu spokojnie. Na tyle spokojnie, że pomiędzy typowymi dla niego ćwiczeniami oglądał „Kevina samego w domu” na zmianę z „Epoką Lodowcową”. Jak szaleć to szaleć na całego...
    Akurat Kevin dorwał się do ptasznika swego brata, gdy skupienie na filmie zostało brutalnie przerwane. Od razu zapaliła mu się lampka ostrzegawcza w głowie, bo kto normalny przychodziłby w odwiedziny o tak późnych porach? Na pewno nie jego sąsiedzi, to też od razu chwycił za swoją niezawodną berettę i trzymając w dłoni odbezpieczony pistolet podszedł do drzwi.
    Jak wielkie było jego zdziwienie, gdy po drugiej stronie dostrzegł doskonale mu znane rude kosmyki włosów. Czym prędzej otworzył, chowając pistolet za gumę od dresów, które miał na sobie, by w razie potrzeby szybko broń wyjąć i użyć.
    - Lubię gości, ale nie sądzisz, że jest późno? – spytał, przejeżdżając bioniczną dłonią po świeżo co ogolonym policzku. Dopiero po krótkiej chwili zauważył torbę na ramieniu Natashy, co skomentował dość głośnym westchnięciem.
    -Witam w poradni psychologicznej u człowieka z największymi problemami z głową w dziejach ludzkości. Jako terapię proponuję towarzystwo moje, Kevina, alkoholu oraz możliwość wypłakanie się w metalowe ramię, które nie rdzewieje pod wpływem łez – mówiąc to otworzył szerzej drzwi, wpuszczając do środka Natashę - Nie wzięłaś ze sobą Pomiotu Szatana, prawda?

    OdpowiedzUsuń
  35. Nic się nie odzywał na widok torby, która z ramienia Natashy wylądowała na podłodze w jego korytarzu. To tylko wskazywało, że zapowiada się naprawdę długa noc, jak i nie następne kilka dni w towarzystwie Rosjanki, bo czuł w kościach, że to nie będzie krótka wizyta.
    Oczywiście nie miał nic przeciwko jej obecności w swoim mieszkaniu, gdyż nie dało się ukryć, że wciąż miał wielki sentyment do tej ryżawej agentki rodem z Rosji. A może to było coś więcej niż sentyment...?
    -Z kotem nawet nie wpuściłbym cię do środka, siedziałabyś na klatce schodowej z tą kulą sierści – westchnął, zamykając za Rosjanką drzwi na wszystkie zamki, nie chcąc, by czasem w jego mieszkaniu nie pojawił się jakiś nieproszony gość; na przykład wściekły Fury czy też Barton w pełnym rynsztunku.
    Jak tylko zamknął drzwi, szedł kawałek za Natashą, by na chwilę zniknąć w kuchni. Jak wrócił dzierżył w dłoni kryształowymi szklankami do szkockiej, które położył na stoliku między kanapą a telewizorem.
    - Nie lubisz Kevina? – odpowiedział pytanie na pytanie, dochodząc do wniosku, że jednak oglądanie tego filmu w sierpniu nie jest najlepszym pomysłem. W końcu nie miał jeszcze ubranej choinki, nie mówiąc już o tym, że do świąt zostało jeszcze kilka długich miesięcy...
    Z każdą kolejną chwilą był coraz bardziej zaciekawiony tym, co tak naprawdę sprowadza do niego Natashę. Przecież od kilku miesięcy (co było najprawdopodobniej związane z wyjazdem Bucky’ego) nie utrzymywali kontaktu. Nie mówiąc już o tym, że kobieta miała swoje mieszkanie, które dzieliła z kotem – no chyba, że ostatnio coś się zmieniło o czym James nie wiedział. Najwyraźniej Pomiot Szatana musiał wyprowadzić z równowagi Romanoff na tyle, że zapragnęła uciec od kocicy; co w ogóle nie zdziwiłoby Bucky’ego.
    - Dwie najbardziej znienawidzone przez ludzi osoby pod jednym dachem? Nie mam nic przeciwko, jeśli zgadzasz się na spanie na kanapie – uśmiechnął się w stronę Natashy, przyjmując od niej butelkę szkockiej.
    Zwlekał dłuższą chwilę z otworzeniem butelki. Ostatecznie zamknięty trunek odłożył na stolik między szklanki, a następnie usiadł na kanapie i przyciszył telewizor, by nie przeszkadzał im w rozmowie.
    - Może zanim wyrzucisz z siebie wszystkie żale, chcesz coś zjeść? Wiesz, nawet u nas; genetycznie modyfikowanych agentów zalewanie smutków na pusty żołądek nie jest dobrym pomysłem – westchnął, kładąc bioniczną dłoń na karku.

    OdpowiedzUsuń
  36. - No jasne, księżniczko. - odparł i pokiwał głową wyrozumiale. Mogła sobie tylko pomarzyć o jego wyglądzie! Co prawda coraz mniej ciężaru mógł przenosić na zranioną nogę, jeżeli nie chciał się przewrócić, ale przynajmniej się jakoś trzymał. To znaczy ona też, no ale... Dobra, oboje pewnie byli w opłakanym stanie, w końcu przeżyli jakimś cudem katastrofę odrzutowca.
    Oczywiście Hawkeye zdawał sobie sprawę z tego, że i z samym łukiem Wdowa by sobie poradziła, ale był też pewien, że nie zdołałaby zadać mu szybkiej śmierci, oszczędzając mu bólu nogi, do czego się przecież zaoferowała.
    - Hej, przystopuj trochę. To była MOJA apteczka w MOIM samolocie, który ty rozbiłaś. Żadnego plasterka dla ciebie. - odparł, chcąc spleść ręce na piersi, ale jak tylko puścił swoje drzewo, to się zachwiał i musiał złapać się go ponownie. Cholera, musiał szybko sobie tę nogę opatrzeć... Dobrze, że przynajmniej było tutaj tak okropnie zimno, rana powinna się szybciej zasklepić czy coś. Oparł się o łuk i ruszył za towarzyszką niedoli w stronę resztek samolotu, a w każdym razie przynajmniej części, bo chyba brakowało jednego skrzydła. - Moje biedactwo... - mruknął sobie pod nosem i rozejrzał się za miejsce, w którym powinna była być apteczka, po czym zaczął tak grzebać, starając się coś znaleźć w tym burdelu.
    - ZNALAZŁEM! - krzyknął po chwili wyraźnie bardziej uradowany i skrzywił się, bo chyba jednak zbyt nadwyrężył tym krzykiem żebra albo co, kto to wiedział, co mu się tam w środku zadziało. Równie dobrze mógł za chwilę zapaść w śpiączkę i się nigdy nie obudzić. Uśmiechnął się jednak, bo na razie był żywy i wyciągnął jedną, jedyną ocalałą strzałę. No ale apteczki nadal nie było, więc musiał szukać dalej. W ostateczności mógł po prostu obłożyć nogę śniegiem, związać czymś i spróbować coś upolować, żeby nie umarli z głodu, podczas gdy będą umierać z powodu obrażeń lub mrozu, póki jeszcze mógł chodzić.

    OdpowiedzUsuń
  37. – Albo po prostu jestem we wszystkim świetny – zauważył od niechcenia i wzruszając skromnie ramionami posłał Romanoff niedbały uśmiech.
    – Tak? – rzucił przez ramię nie brzmiąc na szczególnie zainteresowanego tym werdyktem na temat „stajennego”. – To może się umówicie jutro na małe fondue? Ja jestem pewien, że ogólnie widział mało kobiet w akcji – dorzucił już z zupełnie złośliwym błyskiem w oku, który wymownie zdradzał co Tony mógł mieć na myśli stawiając podobny osąd.
    – Swoją drogą – jesteś u Clinta. Wszystko mu wypaplam. Zobowiązuje mnie pakt męskiej solidarności. No chyba, że mnie jakoś przekupisz... – dodał niby to ciszej, ale nie na tyle aby umknęło to uwadze Natashy.
    Wciągnął na siebie bez pośpiechu ciuchy i dość wybiórczo nadmiar wiadomości, które pod ich nieobecność zdążyły mu zawalić skrzynkę odbiorczą. Skrzywił się pod nosem i postanowił na żadną z nich na razie nie odpowiadać. I przekonać w przyszłości JARVISa co do tego, że zbiórki charytatywne na rzecz szopów praczy (kto w ogóle wpada na takie pomysły?) naprawdę nie są zdarzeniami, które mogłyby go interesować. Zwłaszcza po pierwszym kontakcie z Rockettem.
    – Gotowa? Kierowca powinien już na nas czekać. I wiesz, co? Wykreślam z harmonogramu pub. Skorzystamy z minibaru w apartamencie.
    Zerknął na Czarną Wdowę z dużą dozą nieufności, gdy zadecydowała, że oglądać będą „Przyjaciół”, ale na wszelki wypadek nie negował jej decyzji. Kto wie, może nie robiła sobie jaj? Bo... cóż, Tony przepadał za tym serialem.
    Bardziej jednak zainteresowała go wzmianka o tym, że Natasha nie wszędzie jest mile widziana. Uniósł jedną brew i spojrzał na nią pytająco, a następnie ruszył w kierunku wyjścia z obiektu F1.
    – No słucham. Co przeskrobałaś? – powiedział, jakby jej wyznanie sprzed chwili było wstępem do opowieści, a nie ostrzeżeniem przed tym, że mogą ich wykopać na zbity pysk jeśli wybór padnie na niewłaściwy hotel. – Myślałem o tym, żeby zatrzymać się w The Tour Odeon. Wiesz... Ten obłędny, strzelisty i oszklony wieżowiec z najdroższymi apartamentami świata i malowniczym widokiem na lazurowe wybrzeże... - powiedział z udaną skromnością, a następnie otworzył przez Romanoff drzwi od czarnego wozu, który na nich czekał pod budynkiem, a chwile potem zmarszczył nos w nagłym niezrozumieniu. Jak to się właściwie stało, że tu wylądował z Czarną Wdową? Potrząsnął głową odpędzając nieproszone myśli i również wsiadł do samochodu. – The Tour Odeon – zwrócił się do kierowcy.

    OdpowiedzUsuń
  38. Maria Hill
    Kiedy tylko Fury skontaktował się z Marią i przedstawił jej kolejną misję, kobieta od razu pomyślała o agentce Romanoff. Wbrew prośbom Nick’a i swoim uprzedzeniom, odwiedziła Natashę. Zresztą irytowała ją ta nadmierna troska Nick’a o agentkę Romanoff. Zdaniem Hill, faworyzował rudą, a czasami wręcz, odnosiła wrażenie, że traktuje ją jak córkę.
    - Cześć! – wydyszała, gdyż właśnie zakończyła wędrówkę po schodach – Winda się zepsuła… - powiedziała, jakby miało to jakieś znaczenie dla Natashy. Maria siadła na wolnym krześle obok niej – Jak tam? Co u Clinta? – zagadała, celowo nie przechodząc do rzeczy, aby troszkę podrażnić kobietę – Nowa fryzura? – wysunęła rękę, aby złapać ją za kosmyk, ale szybko cofnęła, gdyż wystraszyła się, że Natasha się odwinie. Maria, nie patrząc na to, co robi jej koleżanka po fachu, powiedziała:
    - Widzę, że ci nie przeszkadzam – stwierdziła – więc zajmę ci chwilkę. Nick przydzielił mi misję, ale obawiam się, że… że… - nie umiało jej przejść przez gardło – że potrzebuję twojej pomocy. Nick prosił, żebym cię w to nie angażowała. Przydzielił mi innych agentów do pomocy, ale nikt nie siedzi w temacie tak głęboko jak ty. To może być dla ciebie trudne, więc zrozumiem, jeśli się nie zgodzisz. Do Ameryki przyjechał rosyjski balet. Wystawiają standardowo „Jezioro Łabędzie”. Ludziom to nigdy się nie znudzi… - wywróciła oczami – Ale do rzeczy. Moja znajomość języka rosyjskiego jest znikoma. Przydzielono mi tłumacza, ale on też mówi z akcentem amerykańskim, a my musimy się rozeznać od „środka”, jeśli wiesz co mam na myśli. Występowali na Alasce, w Waszyngtonie, Californii, Wisconsin, teraz jadą do Nowego Jorku, a później na Florydę. Coraz mniej osób kupuje bilety, gdyż krąży plotka, że owy balet jest nawiedzony, albo, jak mówią inny „rozsiewa złą aurę”. Coulson ze swoją ekipą rozpisali schematy i okazało się, że ludzie, którzy byli obejrzeć „Jezioro Łabędzie” znikają w tajemniczych okolicznościach. Nie wszyscy oczywiście – dodała – Znikają średnio po dwie osoby z danego stanu. Mamy sprawdzić, czy towarzyszą temu jakieś zjawiska paranormalne, przybysze z kosmosu itd., czy to po prostu zwykły przypadek. To jak wchodzisz w to? – Aha, jakby co, to o niczym nie wiesz, bo Fury zabronił mi opowiadać o tym tobie. Wiesz on uważa, że przywoła to w tobie zbyt wiele wspomnień i możesz przeżyć wstrząs.

    OdpowiedzUsuń
  39. Uwielbiał Natashę. Na prawdę. Była jedną z niewielu osób, do których czuł jakieś zaufanie ostatnimi czasy. Ale teraz miał ochotę ją zamordować. Bo w jego salonie stał właśnie koń. Ładny i młody koń, ale jednak wystarczająco duży, aby wiedzieć, że nie nadaje się do mieszkania, a zwłaszcza do takiego dość małego jak to, które miał Steve.
    Zignorował już jej wykład o tym, że ona mu jeszcze konia nie przyprowadziła, bo oboje wiedzieli o co mu chodzi.
    - Psy też są spoko, a przynajmniej jest je gdzie trzymać – mruknął cicho, tak że Wdowa prawdopodobnie go nie usłyszała – I Przefarbuj mu jeszcze grzywę na rudo, będzie jeszcze bardziej podobny – dodał, uśmiechając jej ociekający wręcz ironią uśmiech.
    Jednocześnie miał nadzieję, że nikt z sąsiadów nie tylko nie widział, ale i nie słyszał teraz zwierzęcia, bo chyba mieliby go już zupełnie dosyć.
    Nie zareagował na to, że Natasha zabrała mu torby z zakupami. Nie zareagował też w żaden inny sposób. Po prostu stał naprzeciw konia i się na niego patrzył, a zwierzę chyba robiło to samo. Dalej miał nadzieję, że narkotyki zupełnie zepsuły mu mózg i to co widzi to tylko halucynacja. Dlatego też, gdy Natasha go popchnęła stracił równowagę i ledwo uniknął wpadnięcia na zwierzę, które mogłoby to odebrać w niezbyt przyjazny sposób i na przykład mógłby zacząć hasać po mieszkaniu, a tego przecież nie chciał.
    - Może i czasy się zmieniły od pierwszej połowy dwudziestego wieku, ale nawet wtedy gość z koniem nie był uważany za atrakcyjniejszego! No chyba, że mieszkało się na wsi i to ilość koni i krów decydowała o statusie społecznym – zauważył – I... czemu uważasz, że priorytetem dla mnie jest znalezienie sobie dziewczyny? - spytał, marszcząc brwi – A konie to nie wiem... Podrzućmy Fury'emu czy coś.

    OdpowiedzUsuń
  40. Już chciał powiedzieć, że on Kevina lubi przez cały rok, zwłaszcza, że za świętami zawsze przepadał, ale ostatecznie powstrzymał się. Na kłótnie z Natashą o to, czy powinno się oglądać ten film przez dwanaście miesięcy miał dobre kilka dni; jak i nie tygodni – zależnie od tego ile kobieta zabawi u niego. Oczywiście James nie miał nic przeciwko temu, w końcu to była stara, poczciwa Natasha, ale jak to mówią – co za dużo to nie zdrowo i tak właśnie było w tym przypadku... Przecież znając ich jeszcze pozabijaliby się o to, że któreś z nich nie posprzątało po posiłku.
    - Ech, liczyłem, że jednak nie jesteś głodna i nie będę musiał przenosić się do kuchni – westchnął, będąc naprawdę niezadowolonym z tego faktu. No, ale czego nie robi się dla gości pod własnym dachem, którzy pewnie czując się jak u siebie w domu?
    Gdyby nie to, że Natasha wyrwała mu pilota zapewne poszedłby do kuchni i przygotowałby dla niej najsmaczniejszy posiłek jaki kiedykolwiek i komukolwiek przyrządził (tak, tu miał na myśli Kate, za którą choć nie chciał się przyznać przed samym sobą wciąż tęsknił). A tak pozbawiony swego berła mocy warknął cicho pod nosem, co było przejawem pożegnania się z pilotem.
    - Mi nie pozwalasz oglądać Kevina a sama będziesz oglądała jakieś kreskówki? Wybacz, ale nie wyrażam na to zgody – stwierdził i nie zważając na przestrzeń osobistą Natashy, nachylił się w jej stronę i patrząc głęboko w oczy zaczął szukać pilota, a gdy już znalazł... jak gdyby nigdy nic pocałował rudowłosą w skroń i z powrotem przełączył na Kevina, który akurat został złapany przez włamywaczy.
    Na ten widok aż się uśmiechnął i z szerokim uśmiechem poszedł do kuchni, chcąc przygotować Natashy coś do jedzenia. Po drodze rzucił pilota na jakąś stertę papierów na jednej z wielu półek.
    - A ty nie chciałaś nigdy uciec gdzieś i pobyć sam na sam? Wiesz z dala od całego burdelu wokół? – spytał, nawet nie racząc spojrzeć na Natashę, będąc w pełni pochłoniętym przygotowaniem omletu dla niej. Może to jednak było błędem, bo nie widział co Rosjanka robiła, więc to mogło się różnie skończyć, na przykład zdemolowaniem Jamesowi mieszkania – To już nie to samo. Liczyłem na porządny mróz, a tam ledwo piętnaście stopni mrozu.
    Po kilku minutach wrócił z gorącym omletem, który postawił na stole, a następnie ponownie usiadł na kanapie. Oczywiście nie zwrócił uwagi na to, czy Natasha odnalazła pilota, tylko od razu powrócił do filmu, który znał już na pamięć. Tym bardziej nie zainteresował się tym, czy rudowłosa przez przypadek nie znalazła jakiś nieodpowiednich dla jej pięknych oczu rzeczy.
    - Widzisz jak się dla ciebie poświęcam? Zrobiłem ci jedzenie, pozwoliłem ci tu mieszkać, a ty nawet nie polałaś. Ładnie to tak, baletnico? – uśmiechnął się półgębkiem i polał im do szklanek whisky, bo przecież ktoś musiał to zrobić...

    OdpowiedzUsuń
  41. A mógł być tym mądrzejszym, zostawić Natashy pilota i kreskówki, by mieć święty spokój. Ale nie, jak zwykle męska duma i w dużej mierze chęć dokuczenia Rosjance sprawiło, że wyszedł na tym jak Zabłocki na mydle. No cóż, takie to jego szczęście...
    Przez dłuższy moment nie wiedział, o co chodzi Natashy, gdy ta zaczęła się na niego drzeć tak jakby pozbawiano jej skóry, ale gdy prosto w niego zostały wycelowane dokumenty (przed którymi zdążył się uchylić), otrzeźwiał. Wziął głęboki wdech, by wpaść na jakikolwiek pomysł, by powstrzymać rozlew krwi, który niechybnie się zbliżał; jak na złość nic nie wymyślił.
    - A co, miałem wysłać to do SHIELD, by były dostępne dla wszystkich? Możesz mi wierzyć czy nie, ale u mnie były bezpieczniejsze niż w bazie danych u Starka – westchnął ciężko, podnosząc się z kanapy. Oczywiście zachował jakiś tam odstęp między nim a Natashą, by w razie czego zrobić unik przed jej lewym albo prawym sierpowym; ewentualnie odskoczyć na bok, gdyby zapragnęła znokautować go w inny, bardziej bolesny sposób.
    No ale przynajmniej na razie była spokojna, więc nie obawiał się o swoje życie aż tak bardzo jak wtedy, gdy Ivan umarł. Na samo wspomnienie tamtych wydarzeń aż zaczęła go boleć szczęka i kilka innych części ciała. Chociaż z drugiej strony wolał milczeć, bo na pewno wyprowadziłby Natashę z równowagi, gdyby James wspomniał, że całkowicie zapomniał o tej teczce
    - Znasz przecież doskonale swoją przeszłość z czasów Red Roomu, więc nie rozumiem czemu jesteś na mnie tak wściekła – powiedział spokojnym głosem, by czasem jeszcze bardziej nie zdenerwować Natashy. Gdyby tak się stało, gdyby wyprowadził ją z równowagi pewnie mógłby pożegnać się z łóżkiem i kilkoma zębami.
    Chociaż to wszystko było niczym w porównaniu z utratą jedynej osoby, która jeszcze znosiła jego wybryki na każdej możliwej płaszczyźnie...

    OdpowiedzUsuń
  42. Maria Hill
    Kiedy Maria skończyła mówić poczuła niewysłowioną ulgę. Jeśli przetrwała proszenie o pomoc Natashę Romanoff, to przetrwa wszystko. Kiedy Rosjanka się zaśmiała, Maria zazgrzytała zębami, ale starała się nie okazywać tego, jak bardzo czuła się upokorzona tą sytuacją. I chociaż bardzo tego nie chciała, musiała w głębi duszy przyznać, że współpraca z agentką Romanoff była konieczna. Kiedy Natasha zgodziła się jej pomóc, Maria poczuła coś w stylu ulgi. Oddanie misji w ręce agentki Romanoff, było dla Hill upokarzające, ale pomyślała, że lepsze to niż próba zwerbowania się do baletu z rozmówkami rosyjskimi w ręce.
    - Dz.. Dzięk… - próbowała zdobyć się na uprzejmość, ale te słowo nie chciało jej przejść przez gardło. – Trzeba będzie się przygotować… – zmieniła temat – Chociaż wiem, że ty i Barton wszystko robicie spontanicznie – dodała chłodno.
    Kiedy Natasha powiedziała, że wątpi, aby w tę sprawę były zamieszane jakieś zjawiska paranormalne, Maria Hill uniosła wysoko brwi.
    - Przez ostatnie miesiące byłyśmy świadkami tylu dziwnych zdarzeń, że nie zdziwiłoby mnie pojawienie się ducha, albo wariata bawiącego się w ‘upiora w operze’.
    Pomysł, żeby była amerykańską menedżerką Natashy, spodobał się Marii, chociaż nigdy nie przyznałaby się do tego.
    - Może być – mruknęła, siląc się, żeby przypadkiem nie okazać entuzjazmu – Możemy iść na salę treningową, poćwiczysz i opowiesz mi jakieś szczegóły, które powinnam znać jako menedżerka. Mam też teczkę z dokładnymi informacjami na temat tej grupy baletowej. Jeśli chcesz to przejrzyj - rzuciła teczkę na stolik, przy którym siedziała Natasha. – Później pójdę załatwić fałszywe dokumenty. Jak chcesz się nazywać? – zapytała Maria uśmiechając się złośliwie.

    OdpowiedzUsuń
  43. – Po co tyle fatygi? Nie masz jakiś super-szpiegowskich metod dzięki, którym możesz zdobyć taki numer? – zapytał półżartem. Bo całkiem na poważnie był przekonany, że Natasha z małą pomocą Fury'ego byłaby zdolna zdobyć niemal każdą informacje na ziemi.

    – Tak sądziłem, dlatego w ramach rekompensaty chyba kupię ci łódź – zaproponował z uprzejmym uśmiechem. Następnie udając człowieka wyczekującego w niesamowitym napięciu na to, co ma nastąpić śledził spojrzeniem ruch dłoni Romanoff sięgającej po batonika.
    Kiedy jego oczom już ukazał się Milky Way przyłożył teatralnie dłoń do torsu, a następnie przyjął z zachwytem obiekt przekupstwa.
    – Stoi – zgodził się rozrywając papierek. Zazwyczaj Tony nie był wielkim fanem słodyczy, ale tego dnia nie miał nic przeciwko wtrąceniu czegoś z czekoladą. Zwłaszcza, że jakoś zapomniał zjeść czegokolwiek rano.

    Podobnie jak Natasha spędził podróż do apartamentowca w milczeniu; zajął się w telefonie czymś co musiało być bardzo pochłaniające sądząc po jego zadumaniu (prawdopodobnie grał w jakąś niesamowicie głupią grę; ostatnio takie zajęcia pożerały zdecydowanie za dużo jego uwagi).
    Gdy już zatrzymali się przed nowoczesnym budynkiem niechętnie podniósł głowę i schował urządzenie do kieszeni.
    – Jeszcze wrócimy do tego tematu – obiecał Natashy zanim wysiadł z wozu. Chodziło mu oczywiście o tajemniczy zakaz meldunku, w którymś z hoteli. Wzruszył jeszcze ramionami kiedy usłyszał, że ma wybierać odcinek po czym wyszedł z samochodu zmierzając prosto do lobby. O ile jeszcze w drodze do obiektu zdążył zarezerwować największy apartament, o tyle teraz pomyślał, że warto by zamówić również jakiś posiłek.
    – Cześć – uśmiechnął się do recepcjonistki, która uzmysłowiwszy sobie z kim ma do czynienia wyglądała trochę jak dziecko poinformowane o tym, że w tym roku obchodzić będzie dwie gwiazdki. – Niech ktoś podrzuci nam na górę pizze z tuńczykiem. I... – obejrzał się przez ramię na Romanoff. – I pierogi ruskie dla tej pani – dokończył, kiwnął głową i zanim dane było mu odejść od lady obdarował jeszcze kobietę swoim autografem.

    OdpowiedzUsuń
  44. Maria Hill
    Złośliwy uśmiech Natashy przyprawiał Marię o ciężką do pohamowania chęć uduszenia jej. Poczuła ulgę, kiedy wyszła z pokoju, gdyż nie chciała zerwać współpracy, zaraz po tym jak zdecydowała się ją rozpocząć. Usłyszała, jednak że agentka Romanoff wychodzi za nią. Odwróciła się na pięcie w stronę Rosjanki.
    - Nie potrzebujesz treningu? To nawet lepiej. Zaoszczędzimy na czasie – uśmiechnęła się sceptycznie. – Tylko nie zawiedź swojej menedżerki, która będzie się bardzo starać, żeby przyjęli cię do baletu. Bo jak cię nie zechcą, to zbłaźnimy się obie.
    Maria przyjrzała się Natashy. Potem spojrzała na swój strój. Będzie musiała się przebrać. Kostium agentki T.A.R.C.Z.Y. wzbudziłby podejrzenia… No i nie wyglądał zbyt reprezentacyjnie.
    - Mam nadzieję, że masz tutaj jakieś ciuchy do ćwiczeń? Bo nie możesz iść w TYM – spojrzała z pogardą na strój Natashy. - Idę do swojego biura po mój ‘menedżerski strój’ i po dokumenty… Powinni się z nimi szybko uporać... – Hill spojrzała na zegarek. – Widzimy się za pięć… no maks dziesięć minut przy quintjet’cie. – Ruszyła w głąb korytarza. Ale zatrzymała się po chwili, jakby sobie coś nagle przypomniała. Ponownie odwróciła się do Natashy. – Mów do mnie Amy Connor. I pamiętaj, że jestem twoją przyjaciółką, bo inaczej nie zgodziłabym się zostać twoją menedżerką. –uśmiechnęła się najsympatyczniej, jak tylko potrafiła i tak nieszczero, jak tylko można – Do zobaczenia za pięć minut Oksano Iwanowna Dukov – wyszczerzyła zęby i ruszyła w stronę biura.

    OdpowiedzUsuń
  45. James zaczynał dochodzić do wniosku, że kłócąc się z Natashą najlepiej zamilczeć, dać się jej wykrzyczeć, by wcześniej czy później się uspokoiła i nadal była potulna jak baranek. Zapewne zrobiłby tak, gdyby nie był bardziej upartym i prawdopodobnie bardziej wybuchowym od Rosjanki.
    Tym razem jednak odsunął się całkowicie z zasięgu latających kartek, które stworzyły w salonie obraz jak po wybuchu bomby atomowej. No cóż - Natasha będzie miała co sprzątać jak się uspokoi...
    -Naprawdę myślisz, że ktokolwiek odważyłby się tutaj wejść? Nie wiem, czy wiesz, ale do mieszkań należących do duchów nikt się nie włamuje - powiedział głosem niezwykle spokojnym w porównaniu z krzykami, którymi był obdarowywany przez Rosjankę.
    Nie dało się ukryć, że James momentalnie zatęsknił za mroźnymi okolicami z których zdążył wrócić, tam chociaż nie było ryzyka dostania tygodniowej migreny, bo siniaki nabijał sobie prawie na każdym kroku – prawie jak łamaga Barton.
    -Na pewno osoby, które ciebie nie znają zainteresują się kimś takimk jak Natalia Alianovna Romanova. Proszę cię, każdy kto przeczytałby te akta zacząłby się śmiać, twierdząc, że ten kto to napisał ma niezłą wyobraźnię - westchnął i jak gdyby nigdy nic nalał sobiealkoholu do szklanki i trzymając trunek w dłoni, podszedł do kuchni i opierając się o futrynę, patrzył na poczynania Natashy - Jak nie krzyki to dym, naprawdę chcesz mieć tutaj i policję i straż zaalarmowanych tym, że małżonek bije swoją żonę? - spytał, a gdy dopił swój alkohol, otworzył okno w kuchni, by wywietrzyć smród spalenizny.
    Gdy to zrobił, już miał usiąść na kanapie i wrócić do oglądania Kevina, jeśli jeszcze się nie skończył, gdy coś, a raczej ktoś mu stanął na drodze.
    To, że starał się nie krzyczeć i nie doprowadzać do większych spięć powinno zostać wynagrodzone w jakiś bardziej ciekawszy sposób niż niezbyt miłe i dość bolesne; jak na Natashę; uderzenie.
    Ale to wystarczyło.
    Wyprostował się niczym naciągnięta struna. Nim się zorientował, bioniczną dłonią trzymał nadgarstek Natashy – i chyba tylko cud powstrzymał Jamesa przed tym, by nie oddać jej uderzenia.
    -Jeśli nie pamiętasz to ja też potrafię przyłożyć, więc lepiej nie podnoś na mnie ręki- warknął i choć puścił rękę Natashy, wciąż patrzył jej głęboko w oczy, chociażby po to, by się odrobinę uspokoić.

    OdpowiedzUsuń
  46. – To opowiedz mi coś o tych metodach – zachęcił ją nawet jeśli w przypadku Natashy takie zabiegi wydawały się bezcelowe. Wywrócił oczami słysząc sposób, w jaki zwróciła się do niego Romanoff ale wcale nie zamierzał potraktować tego, jako jakiegoś zakończenia tematu. Jeśli Tony się uparł to potrafił drążyć pewne zaganienia choćby w nieskończoność bez względu na to czy było warto i czy w ogóle aspirowały na coś jakkolwiek istotnego.
    Batonikiem oczywiście pozwolił się przekupić z dobroci serca. Co się tyczyło hotelowych zakazów... Tony wciąż wierzył, że ostatecznie uda mu się odkryć jakaż to historia stoi za tym... przywilejem. Z doświadczenia wiedział, że takich kar nie prowokują żadne błahostki.

    Zgodnie ze spostrzeżeniami Natashy hotel był najwyższej klasy. Był jednym z najnowocześniejszych budynków tego typu w Europie, cieszył się renomą miejsca, w którym dane jest zatrzymywać się wyłącznie najbogatszym ludziom i przede wszystkim był usytuowany w jednym z – zdaniem Starka – najpiękniejszych zakątków tego rejonu świata. Za dodatkowy plus uważał niesamowity widok na port pełen luksusowych jachtów – nie bez kozery zresztą budował się na krawędzi klifu. Możliwość patrzenia na bezkres oceanu czy morza o dobrowolnej porze dnia czy nocy była tym aspektem bycia obrzydliwie bogatym, który niesamowicie sobie cenił.

    Uniósł brwi, gdy zmierzając do windy dostrzegł, że Natasha wraca się w kierunku recepcji. Gdy po chwili się z nim zrównała i weszli razem do wychodzącej na zewnątrz budynku Windy uśmiechnął się niewinnie.
    – Naprawdę ich nie lubisz? Przecież są takie... rosyjskie – mruknął nie mając pojęcia, że tak naprawdę rosyjskość tej potrawy kończy się i zaczyna na nazwie.
    Utkwił wzrok na szybie, gdy winda sunęła w górę obserwując malejące samochody i ludzi.
    – Możemy zacząć od początku – uznał, a gdy po chwili cicha melodia płynąca z jednego głośniku zasygnalizowała, iż dotarli do celu wysiadł na przestronnym holu i po przebyciu paru kroków przyłożył kartę hotelową do czytnika. Białe Drzwi automatycznie się przed nimi uchylił, a Tony przestąpił przez próg rozglądając się dookoła z umiarkowanym zainteresowaniem. Był w tym apartamencie po raz pierwszy, a to co go interesowało w nim najbardziej jako pierwsza znalazła Czarna Wdowa. Zbliżył się do niej i zajrzał jej przez ramię do minibarku, a następnie pokiwał głową z uznaniem. – Nie mamy na co narzekać – zgodził się po czym przespacerował się do salonu skąd przez szklane, rozsuwane drzwi przeszedł na ogromny taras. Odetchnął bryzą morską, którą przesycone było powietrze w nadmorskim mieście i uśmiechnął się pod nosem.
    – Może zaczniemy od jakiegoś dobrego drinka? – zaproponował wróciwszy do pomieszczenia. Otaksował Natashę spojrzeniem tylko trochę zastanawiając się nad tym czy przypadkiem po ostatnim wspólnym piciu nie uważa, że towarzyszenie mu w tej życiowej przyjemności powinno się ograniczać do minimum. – Tak na dobry początek – dodał wzruszając ramionami.

    OdpowiedzUsuń
  47. Maria Hill
    - Teatr na Greenfield 8. Nowy Jork oczywiście – powiedziała Maria i ponownie zaczęła przeglądać dokumenty o Oksanie. Musiała ją odpowiednio przedstawić. – W biurze wydrukowali ci CV. Masz kilkuletnie doświadczenie i wielokrotnie jeździłaś z zespołami po całym świecie. W marcu zakończyłaś pracę z jednym z europejskich teatrów. Prowadziłaś warsztaty w Chinach. Przeprowadziłaś się wraz z rodzicami do USA w wieku 10 lat. Twoja matka nazywa się Elena, a ojciec Aleksandr. Masz siostrę Wierę… O i nawet dorzucili mi wasze rodzinne zdjęcie! – Maria przyjrzała się zafascynowana - Jak ci graficy to robią? Naprawdę wyglądacie jak siostry.
    Maria przewertowała jeszcze kilka stron, po czym schowała dokumenty pod fotel. Odpięła pasy i poszła się przebrać, ponieważ wciąż miała na sobie kostium S.H.I.E.L.D. Wróciła ubrana w białą koszulę, czarną spódnicę i okulary. Plecak zamieniła na torebkę.
    Kiedy wylądowały, Hill otworzyła na telefonie mapę budynku.
    - Przesłuchania zaczynają się za godzinę. Kandydaci mają szatnie na drugim piętrze w lewym skrzydle. Miej oczy i uszy otwarte. Może w szatni dziewczyny będą mówiły coś o tych zniknięciach. Ja pójdę do organizatorów. Masz tyle osiągnięć wpisanych, że muszą cię przyjąć. – Chciała dodać: nawet, jeśli zmaścisz, ale ugryzła się w język. Była już wystarczająco wredna dla Natashy, a jeśli miały razem pracować, to powinna zadbać o dobre relacje z nią. – Masz microchipa? Będziemy się mogły kontaktować. – Maria poprawiła sobie włosy i ruszyła na spotkanie z dyrektorką baletu.
    Maria znalazła dyrektorkę na ogromnej widowni, która była prawie cała pusta. Prawie, ponieważ oprócz dyrektorki, stały obok niej jakieś dwie młode dziewczyny. Jak się potem okazało asystentka i rosyjska dziennikarka. Tuż za nimi stał starszy mężczyzna wyraźnie znudzony tym całym zamieszaniem wokół przesłuchania. Maria przywitała się i przedstawiła im Oksanę. CV tak, jak podejrzewała Maria, zrobiło swoje.
    - W końcu ktoś z doświadczeniem – powiedziała z aprobatą dyrektorka. - Nawet pani sobie nie wyobraża ile amatorek tutaj próbowało swoich sił. Czasami, aż żal było patrzeć… No, ale ostatnio ilość kandydatek zmniejszyła się o połowę.
    - Dlaczego? – zapytała Maria, chociaż dokładnie znała odpowiedź.
    - Bo ludzie znikają! – uniosła się dyrektorka – Dobrze, zaczynamy. Zapalić światło na scenie! Pierwsza osoba!

    OdpowiedzUsuń
  48. Życie superbohatera było ekscytujące. Nawet bardzo ekscytujące. Ciągle jakieś wybuchy, ratowanie świata, walka z rzeczami o których nie śniło się nawet tak obdarowanym wyobraźnią ludziom jak mieszkańcy Polany Starożytnej Sosny... Problem tkwił jednak w tym, że świat nie był zagrożony cały czas i w czasie tych krótkich interwałów, kiedy nie działo się naprawdę nic gorszego niż kilka kotów które utknęły na drzewach ktoś tak uzależniony od adrenaliny jak mieszkańcy Avengers Tower musieli się nieźle natrudzić by zwalczyć nudę.
    Dlatego też tego pięknego, słonecznego dnia Scarlet Witch odziana w piękny, szkarłatny szlafrok i bambosze obszyte różowym futerkiem wpakowała się bez pukania do pokoju Natashy i bez żadnych oporów walnęła się jak długa na łóżku agentki. Po chwili ów czerwono-różowy placek przekrzywił się nieco na bok i z trudem mówiąc przez poduszkę wymamrotała.
    -Naaaaat.... Nudzę się.- Męczennictwo wymalowane na twarzy Wandy mogło wzruszyć niejedną osobę do łez, a że tak się składało, że panna Romanoff nie czuła się wcale lepiej oznaczał, że katastrofa była nieunikniona.
    I tak też się stało... Nie minęła nawet godzina a obie superbohaterki wysiadły z czarnej corvetty w centrum Nowego Jorku ubrane w luźne dresiki i ukrywając swoje tożsamości pod ciemnymi okularami skręciły z ulicy do gabinetu kosmetycznego.
    -To jest oficjalnie najgłupsza rzecz jaką w życiu zrobiłam. A zrobiłam naprawdę dużo głupich rzeczy...- Mruknęła jeszcze poufale do Rosjanki siadając obok niej na wygodnym fotelu i kładąc dłonie na blacie. Kosmetyczka posłała jej prawdziwie zgorszone spojrzenie dostrzegając w wielu miejscach poodpryskiwany czarny lakier oraz fakt, że przynajmniej trzy paznokcie były fatalnie złamane.
    -Byłam na kręglach.- Wyjaśniła zażenowana mutantka. W tym wypadku chyba lepiej było skłamać niż przyznać się, że jako członek elitarnej drużyny superbohaterów nie miała czasu na regularny manicure.
    (<3)

    OdpowiedzUsuń
  49. Światło księżyca ledwo co przedzierało się przez gałęzie drzew. Nie powstrzymywało to jednak ciemnowłosej dziewczyny przed tym by dalej biec ile sił w nogach w stronę, jak jej się wydawało bezpieczeństwa. Włosy co chwilę opadały jej na czoło, jeszcze bardziej przysłaniając Wizję a gałęzie boleśnie uderzały w twarz.
    Nagle drzewa rozdzieliły się nieco i przed kobietą ukazała się niewielka polanka. Na jej środku stała wielka Sosna i w końcu, w końcu!, padło na jej twarz trochę światła. Dopiero teraz widać było jak bardzo niszczycielskie okazały się gałęzie i jak wielkim przerażeniem błyszczały jej oczy. Kobieta na chwilę zatrzymała się czując złudne poczucie bezpieczeństwa stworzone przez wolną przestrzeń i wtedy coś szarpnęło ją mocno w tył. Nim zniknęła w krzakach z jej ust wydobył się jeszcze głośny krzyk a oko kamery zostało obryzgane krwią.
    Wanda wykrzywiła twarz w pełnym obrzydzenia grymasie i naciągnęła na siebie koc.
    -Nie wiem jaki idiota daje im pieniądze na kręcenie takiego kiczu. - Mruknęła oburzona, bardzo starając się by Natasha nie zauważyła, że chwilę wcześniej podskoczyła ze strachu.
    Tak się złożyło, że "Chłopcy" akurat zrobili sobie męski wypad do Vegas na koszt Starka i w Avengers Tower zostały tylko Wanda i Natasha. I z jakiegoś dziwnego powodu, fakt, że miały ów gigantyczny budynek tylko dla siebie przywiódł im na myśl tylko jedną rozrywkę - oglądanie bardzo tanich horrorów.
    W międzyczasie na ekranie ponownie pojawiła się bohaterka - tym razem jednak pozbawiona już lewej stopy i czołgająca się przez las niczym DiCaprio w jego ostatniej oscarowej produkcji. Najwyraźniej przypominające glinołaki potwory stwierdziły, że nie jest taka smaczna jak im się wydawało. W momencie kiedy kamera z wielkim zaciekawieniem śledziła dziurę po stopie oraz stróżkę krwi za aktorką Wanda ponownie odwróciła głowę od telewizora.
    I wtedy to zobaczyła. Tak się złożyło, że zerknęła akurat w stronę Okna i za nim, kurczowo trzymając się gzymsów stał gigantyczny stwór przypominający coś pomiędzy Vogonem a glinołakiem z oglądanego przez nie filmu. Wanda, już i tak dość mocno roztrzęsiona przez oglądane cały wieczór filmy krzyknęła na całe gardło i z wrażenia stoczyła się ze swoim kocem z łóżka.
    -Nat! Tam coś jest!- Wymamrotała próbując wydostać się z kocykowego naleśnika i podciągnęła się na kanapę. -Oknowy Potwór, jak byk!- Wymamrotała jeszcze raz i ostrożnie wysunęła głowę zza kanapy.
    W momencie kiedy zerkała w stronę szklanej tafli kwadraciak jeszcze tam stał i szczerzył w ich stronę swoje glutowate kły. Kiedy jednak zrozumiał, że jest obserwowany po prostu zniknął.
    -Jasna cholera, co to było. Nat, uciekajmy stąd... Ja nie lubię takich żartów.- Wymamrotała Scarlet Witch, która w ułamku sekundy stanęła na baczność i zaczęła bardzo szybko przebierać nogami w miejscu, jak gdyby jakimś cudem zamieniła się w swojego brata i mogła w kilka sekund dobiec do Vegas i schować się za Hawkiem, czy coś w tym stylu.

    OdpowiedzUsuń
  50. Na szczęście dla obu pań, Natasha zachowała zimną krew i chwyciła za pistolet zamiast dać się nastraszyć. Zainspirowana tym faktem Wanda również postanowiła wziąć się w garść i przywołała czerwoną energię, by móc ją w razie konfliktu z potworem wykorzystać na własną korzyść. Nim miała okazję wykorzystać swe umiejętności potwór zniknął. Scarlet Witch, która na szczęście miała już nie raz do czynienia z teleporterami odruchowo rozejrzała się po pomieszczeniu i dopiero potem zerknęła na Natashę.
    -Mam szczerą nadzieję, że to drugie. Ale coś mi mówi, że znając nasze szczęście... To pierwsze.- Westchnęła ciężko. Nagłe pojawienie się Potwora Zza Okna kompletnie wybiło Wandę z równowagi i dalej trzęsły jej się nieco ręce. Wyglądało na to, że choć film który oglądały był zupełnie beznadziejny, to swoje i tak zdziałał. Nie chcąc zostać samej na pastwię dziwacznej istoty Wanda ruszyła w ślad za Czarną Wdową, osłaniając tyły ich dwuosobowego szeregu.
    I wtedy zobaczyła go po raz kolejny. Tym razem Potwór przemknął przez hall i z ich perspektywy mignął tylko między framugami białych drzwi prowadzących do jednej a pracowni Starka.
    -Tam jest!- Zakomenderowała Maximoff i próbując dobrze użyć swoich mocy cisnęła wiązką energii w miejsce gdzie jeszcze przed ułamkiem sekundy znajdowała się obca istota. "Gość" zdążył jednak umknąć, a biorąc pod uwagę fakt, że dostał się jakoś do środka nie wróżyło to nic dobrego.
    -Jarvis? Czy potrafisz zlokalizować tego intruza i pomóc nam go namierzyć? Cokolwiek na jego temat? Cokolwiek w ogóle?- Pomysł wykorzystania pomocy operującego technologią AT systemu wydał się całkiem dobry i zapewne bardzo by pomógł bohaterkom w opałach, jednak przeciwnik okazał się sprytniejszy.
    -Tak, Panno Maximoff. Potwór zmaterializował się właśnie przy moim głównym zasilaczu. Zdaje się, że muszę się z paniami pożegnać...- I po tych słowach z cichym piskiem głos JARVISa zamilkł. Scarlet Witch spojrzała na Natashę i zagryzła wargi. No, to zapowiadał się fantastyczny wieczór...

    OdpowiedzUsuń
  51. -Tak, przerąbane.- Zgodziła się Wanda kiwając pospiesznie głową, czego w ogarniających je ciemnościach chyba i tak nie było widać. Nie zwlekając jednak ani chwili ruszyła za Wdową, kierując się w stronę korytarza. Jeśli teraz zostawała im jakaś nadzieja to właśnie w tym, że znajdą owego stwora w miejscu w którym on chciał od początku się znaleźć i uda się nawiązać jakiś kontakt. Aczkolwiek bez żadnej pomocy w budynku który miał ponad 50 pięter nie zapowiadało się wcale łatwo.
    Kiedy znalazły się na korytarzu Maximoff przywołała nieco swej magicznej energii by choć trochę rozświetlić im drogę, przynajmniej na czas kiedy telefon Natashy był konieczny do czegoś innego niż służenia jako latarka.
    -Chyba zwariowałaś.- Syknęła oburzona pytaniem o strach. Teraz, kiedy nieco już ochłonęła po pierwszym zauważeniu potwora Wandzie wydawało się oczywiste, że trzymanie się razem jest ich najlepszą szansą na poradzenie sobie z tym dziwadłem, które postanowiło napaść AT. -Ile czasu musimy zabawić naszego gościa nim... dostarczą pizzę?- Zagadnęła usiłując rozładować jakoś napięcie tą próbą mówienia "szyfrem".
    -Też tak myślałam. Najwyraźniej to coś albo nie jest wykrywane przez czujniki, albo jest zaskakująco ogarnięte technologicznie jak na klona glinołaków. A jeśli w grę wchodzi to drugie... To pewnie powinnyśmy iść najpierw w stronę warsztatów.- Wydedukowała Scarlet Witch i nawet pozwoliła sobie na krótki, zadowolony uśmiech w stronę Natashy. Rosjanka od samego początku była dla Wandy kimś w rodzaju mentora zarówno przez jej doświadczenie i umiejętności a także dlatego, że była jedyną, poza mutantką, kobietą w drużynie. Dlatego szansa zabłyśnięcia przed Czarną Wdową w jakiś sposób zawsze była czymś przyjemnym, nawet w tak dziwacznej i niesprzyjającej sytuacji jak ta w której się właśnie znajdowały.
    (też sorry, bo jakoś mało do przodu popchnęłam!)

    OdpowiedzUsuń
  52. (przenosimy nasz wątek z fb tutaj? ;>)

    OdpowiedzUsuń
  53. Loki Laufeyson24 maja 2016 20:11

    Loki nie do końca wiedział co zrobić. Został na Ziemi po tym jak Iron Man zdemaskował go przed Asgardczykami i bóg kłamstw nie mógł już dłużej podszywać się pod Odyna i rządzić Asgardem (choć to go właściwie zaczęło już nudzić, może dlatego prowokował Starka do walki?).
    Teraz w sumie nie miał żadnego planu. Nie chciało mu się już dłużej bawić w zemsty. Znudziła mu się rola czarnego charakteru, ale bycie bohaterem też nie wchodziło w grę. Aż tak się nie zmienił. Potrzebował jakiegoś nowego celu w życiu, bo bezczynne siedzenie doprowadzało do szału. Tylko co mógłby robić, skoro praktycznie w każdym z dziewięciu królestw uznawany jest za wroga?
    Loki wpadł na pewien pomysł. Postanowił pozostać w Midgardzie. W tym królestwie najłatwiej było się ukryć wcale tego nie robiąc. Midgardczycy zauważali niewiele, jeśli to nie dotyczyło bezpośrednio ich. Bóg kłamstw chciał spróbować życia „zwykłych ludzi”. Był ciekaw czy to rzeczywiście jest coś warte.
    I tak właśnie Loki stał się Jonathanem Pine’em, jednym z najlepszych chirurgów w New York–Presbyterian Hospital. Dzięki magii zdobył wszystkie potrzebne dokumenty i bez trudu dostał pracę. Te same moce pozwalały mu uleczać pacjentów. Choć wcześniej rzadko korzystał z magii uzdrawiającej, jego matka, gdy go uczyła, nie zaniedbała tej dziedziny, a więc Laufeyson znał wiele przydatnych „sztuczek”.
    Tego dnia Loki, a raczej Jonathan, wracał po dyżurze do swojego mieszkania przy 171. Jak do tej pory wszystko szło jak trzeba. Mimo, że jedyną zmianą w jego wyglądzie było obcięcie i zmienienie koloru włosów (teraz miały odcień między brązem a blondem)[no i ubierał się jak Midgardczyk], nikt go jeszcze nie rozpoznał. Z resztą, kto mógłby podejrzewać, że osoba, która chciała z armią kosmitów przejąć władzę nad Ziemią, pracuje w szpitalu i to jeszcze w mieście, które zaatakowała? Jak to się mówi w Midgardzie: „najciemniej pod latarnią”.
    Lokiemu na razie podobał się taki stan rzeczy. Pracował na urazówce, więc zawsze działo się coś ciekawego. Inni byli pod wrażeniem jego umiejętności – ratował każdego pacjenta, nawet w najgorszym stanie. Wiedział, że nie zostanie tam na zawsze, zwyczajnie zaczęłoby mu się nudzić, ale kilka lat odpoczynku dobrze mu zrobi. A potem zastanowi się co dalej.
    Loki szedł pieszo, bo była ładna pogoda, a ze szpitala do domu miał tylko kilka przecznic. Nie myślał o niczym konkretnym. Jutro miał wolne, więc pewnie pozwiedza trochę miasto. Nie wiedział jednak, że wkrótce w jego nowym życiu mogą zajść pewne zmiany.

    [Może być taki początek?]

    OdpowiedzUsuń
  54. -Piętnaście minut... Hm, może nie ostygnie do tego czasu.- Rzuciła Wanda nieco nerwowo kiwając głową. Niby to było całkiem szybko, ale i tak nie podobała jej się cała ta sytuacja. Zdecydowanie wolałaby żeby czekały na prawdziwą pizzę i dalej oglądały te głupie filmy. "Chociaż jeden spokojny wieczór..." przemknęło jej przez myśl kiedy skręciły ku schodom.
    Kiedy w końcu znalazły się już przy warsztatach i zaczęły zaglądać przez szklane drzwi do środka każdego z pomieszczeń Maximoff spięła się w sobie. Nie czas na panikę i narzekanie, tylko na wykonanie misji. Z racji tego, że jakieś lampki ocalały w tej części wieży przygasiła nieco generowane swoją mocą światło, żeby nie wydać ich położenia i zostawiła przywołanej energii chaosu tylko tyle, ile było potrzebne do natychmiastowego ataku. Po chwili zerknęła na Natashę i kiwnęła głową.
    Weszła do pomieszczenia chwilę po Rosjance, bo jednak to Czarna Wdowa lepiej wiedziała co robić. Również nie spuszczała jednak oka z Potwora i wykorzystywała te ostatnich kilka chwil by obmyślić najlepszą strategię ataku. I wtedy poczuła na sobie spojrzenie Natashy i zrozumiała, że nie ma więcej czasu na myślenie... Pierwszy strzał energii miał na celu zniszczenie potencjalnej technologii, którą stwór mógł mieć przy sobie. Ciężko było powiedzieć, czy jest on wynikiem jakiejś strasznej mutacji, czy może raczej należy do cyborgowatych, ale jeśli istniała szansa, że możliwość teleportacji czerpie z technologii to trzeba było go jej pozbawić. Drugie "zaklęcie" miało przygwoździć jegomościa do ściany. Potwór przeleciał na drugi koniec pomieszczenia i tam przywarłszy do ściany posłał kobietom paskudny grymas. Jego prostokątne szczęki wygięły się obnażając trzy szeregi zębów a chwilę później Potwór rozpłynął się w powietrzu.
    -Cholera...- Mruknęła Wanda, która do tej pory wytężała swoje siły by utrzymać potwora w nieruchomej pozycji. -Ale teraz już wiemy, że teleportuje się przy pomocy umysłu.- Wyjaśniła, doskonale wiedząc, że ta wiadomość nikogo nie pocieszy. Odruchowo rozejrzała się po całym pomieszczeniu oczekując ponownego pojawienia się stwora. -Musimy go pozbawić przytomności, to jedyna szansa...

    OdpowiedzUsuń
  55. (No cześć, Steve na wątek chętny zawsze :D Masz jakąś koncepcję czy zdajesz się na mnie?)

    OdpowiedzUsuń
  56. (Ano, kobiety mają pierwszeństwo, także daję Ci wolną rękę :D)

    OdpowiedzUsuń
  57. Przejechał ręką po twarzy, wzdychając głęboko. Nie, to zdecydowanie nie było warte jego nerwów.
    Odrzucił od siebie plik kartek, które miękko wylądowały na samym skraju niepościelonego łóżka. Zerknął na zegarek, którego leniwe wskazówki dochodziły dopiero do godziny 3 nad ranem. Ostatnimi czasy miewał poważne problemy ze snem. Nie wiedział, czy przyczyną, dla której nie mógł spokojnie przespać całej nocy było przemęczenie, które doskwierało mu już od dobrych paru tygodni, a może czynnikiem wywołującym bezsenność był nieustannie towarzyszący mu stres. Myślał nawet o udaniu się do lekarza, ale po krótkim namyśle sam wyśmiał tą ewentualność.
    Sama sprawa ze Starkiem, mimo iż była banalna, działała mu na nerwy.
    Tony uparł się, że zaprojektuje mu nowy strój – podobno odziedziczył talent krawiecki po swojej matce, jednak Steve nie był pewny, czy może wierzyć mu na słowo – będzie o wiele bardziej wytrzymały i, jak sam określił, ''zwiększy wydajność jego pracy''. Cokolwiek miał na myśli.
    Tak więc już z samego rana zasypał go ogromną ilością projektów i szkiców, przy czym każdy detal kostiumu został opisany na osobnej kartce. Rogers podziwiał zapał wynalazcy, jednak zainteresowanie Starka jego osobą było dosyć podejrzane. Postanowił jednak nie zawracać sobie głowy jedynie przypuszczeniami na temat intencji mężczyzny. Przynajmniej nie teraz.

    Kiedy człowiek zmaga się z podobnymi problemami i na dodatek nie może spać, jedyną rzeczą, która mogłaby poprawić mu humor jest coś słodkiego. Przynajmniej Steve miał takie zdanie. I nie oszukujmy się, większość ludzi przyznałaby mu absolutną rację.
    Podniósł się z łóżka i podszedł do zadziwiająco czystego biurka, na którym spokojnie stał obiekt jego aktualnego pożądania. W jego dłoniach szybko znalazł się szklany słoik z masą krówkową, który przemycił rano do swojego pokoju i nie zawracając sobie głowy jakąkolwiek kulturą, nabrał na palec sporą ilość masy, bez zastanowienia wkładając ją do ust.
    Tak, zdecydowanie, była to jedna z najpyszniejszych rzeczy na świecie, nic nie mogło z nią konkurować.
    Już zabierał się za ponowne zasmakowanie słodkiego kremu, kiedy do jego uszu dotarł dźwięk otwieranej lodówki, a chwilę później siarczyste przekleństwo. Chwila, rosyjski?
    Uchylił drewniane drzwi, zauważając jasną stróżkę światła na podłodze, której źródłem było prawdopodobnie wnętrze lodówki. Zmarszczył brwi i ruszył w stronę kuchni, oblizując pokryte masą palce, zastanawiając się kim jest owy nocny marek, buszujący o tak późnej porze w kuchni.
    Kiedy wyszedł zza zakrętu, a jego oczom ukazała się Natasha, wyginając się komicznie przed lodówką i starając się wydobyć z niej coś do jedzenia, parsknął śmiechem, kręcąc z niedowierzaniem głową. Chyba mógł się tego spodziewać.
    -Od jedzenia w nocy podobno się tyje – rzucił, podchodząc bliżej i odstawiając słoik na blat. Jego wzrok padł na leżące nieopodal nierozpakowane naleśniki i karton pomarańczowego soku.

    (Pasuje, pasuje haha)

    OdpowiedzUsuń
  58. Kiedy Wdowa zgarnęła masę sprzed jego nosa, zmarszczył brwi i splótł ręce na piersiach. Przez chwilę wyglądała tak, jakby miała ochotę go udusić, co nieco go rozbawiło. Zabity z powodu przywłaszczenia sobie masy krówkowej ,niezły tytuł na pierwszą stronę gazet.
    - Właściwie, jeśli spojrzeć na to z drugiej strony...- zaczął, śledząc wzrokiem poczynania kobiety. Kiedy jeden z naleśników znalazł się na talerzu, jego brzuch wydał charakterystyczny dźwięk, chcąc dać mu do zrozumienia, że trzecia nad ranem to doskonała pora na słodką przekąskę. - Skoro to nasza wspólna lodówka, uznałem, że jeśli zabiorę sobie nikomu nie potrzebną masę, nie będzie problemu. - wzruszył ramionami, przełykając ślinę na myśl o krówkowej słodkości.
    Każdy ma swoje słabości, a dla Steve'a były to właśnie słodycze.
    Skinął głową na zaproszenie Natashy, czym prędzej przyciągając do siebie opakowanie z naleśnikami, nieco urażony stwierdzeniem, że wyżarł połowę słoika . Nie przesadzajmy, masy starczyłoby jeszcze góra na 7 naleśników. No dobra, może na 4.
    - Nic nie poradzę na to, że tak mi smakuje. - mruknął, chwytając leżący nieopodal nóż. Uniósł słoik na wysokość oczu i przechylił go lekko, starając się wyskrobać ze środka resztę zawartości.- Chyba nie jestem odpowiednim autorytetem dla młodych Amerykanów.
    Omiótł spojrzeniem blat, zatrzymując wzrok na opakowaniu leżących nieopodal naleśników. Przygryzł wargę, rozważając plusy i minusy zjedzenia słodkiej przekąski.
    - Nie mogę spać. Nie pierwszy raz w tym tygodniu zresztą. - przyciągnął do siebie opakowanie i otworzył je zamaszystym ruchem, wyjmując ze środka pojedynczego naleśnika. Przesmarował go resztką masy, znajdującej się na nożu i chwycił go w rękę . Ugryzł go od razu, rozkoszując się nieporównywalnym do niczego smakiem. Wszystko smakuje lepiej w nocy. Nikomu nie mówił jeszcze o swoich problemach ze snem, nie chciał wprowadzać nerwowej atmosfery. W końcu nie było to nic poważnego, jedynie normalna bezsenność, spowodowana wszechobecnym stresem.
    Oparł podbródek na dłoni i zaśmiał się cicho, słysząc komentarz Wdowy na temat swojego tyłka. Nie powiem, że mu to nie sprzyjało. Wręcz przeciwnie.
    - Twój też jest niczego sobie. Może przydałoby mu się trochę przysiadów, a na pewno mógłby spokojnie konkurować z moim.- zlustrował spojrzeniem jej postać i posłał jej łobuzerski uśmieszek.- A ty co tutaj robisz? Nie mów mi tylko, że obudziłaś się po to, by zjeść naleśniki.

    (Gdzie tam, ujdzie w tłumie XD)

    OdpowiedzUsuń
  59. - Mimo wszystko? Widzę, że znasz wszystkie moje grzeszki lepiej ode mnie.- Tak naprawdę nie było ich wiele. I nie były jakieś tragiczne. Przynajmniej te, które pamiętał.
    Zdawał sobie sprawę z tego, że flirtowanie było jedną z mocnych stron rudowłosej, dlatego skomentował jej uwagę o romantycznym wieczorze i świeczkach zadziornym uśmiechem. Wiedział, że prędzej obudziliby wszystkich podczas przewracania gratów w kuchennych szafkach z nadzieją na znalezienie jakichkolwiek świeczek, niż usiedli nad romantyczną kolacją , zapewnie składającą się z gotowych dań do podgrzania, bo o ile się nie mylił, ani on ani Natasha nie byli wybitnymi kucharzami. Usiadł na krześle, które stało po przeciwnej stronie blatu i zaczął wyłamywać sobie palce, jakby nie będąc do końca pewnym, co zrobić z rękoma.
    -Myślę, że Barton nie byłby obiektywny. - w końcu nie potrzebował potwierdzenia co do stanu swojego tyłka. Wdowa doskonale wiedziała, że gdyby konkurs odbył się na sprawiedliwych warunkach, zasmakowałaby cierpkiego smaku porażki.- Na twoim miejscu nie byłbym taki pewny wygranej, mogłabyś się zdziwić. - wytknął język, rzucając w jej stronę podobne uszczypliwe komentarze. Wiedział, że się na niego nie obrazi, bo przecież oboje traktowali to jako zabawną wymianę zdań.
    -O ile koszmarem można nazwać pliki papierów, które dziś rano dostałem od Tony'ego, to tak. - westchnął zmęczony, wyobrażając sobie stertę kartek spokojnie leżących na rogu łóżka, jakby rosnących z dnia na dzień, czekając na to, aż w końcu dokładnie je przejrzy.- Jeśli mam być szczery, to nie jestem przekonany co do jego zamiarów. No bo kto z dnia na dzień kompletnie zmienia nastawienie i zaczyna zajmować się tym, o co nigdy byś go nie podejrzewała?
    Przeczesał ręką swoje jasne włosy, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że nie powiedział jej o co tak naprawdę chodzi. Chyba, że Natasha stała się ostatnio jakimś wszechwiedzącym medium i znała już całą sprawę od podszewki. Tak Steve, bardzo wątpliwe.
    - Uparł się, że zaprojektuje dla mnie nowy strój. Dasz wiarę? Co tym razem? Jednorożec zamiast gwiazdy?

    OdpowiedzUsuń
  60. -Wódka raczej mi w tym nie pomoże – mruknął cicho, wzruszając zrezygnowany ramionami. Ile dałby za to, by alkohol potrafił doprowadzić go do podobnego stanu co zwykłego człowieka...Niestety serum, które obdarzyło go wyjątkowymi umiejętnościami, odebrało mu również możliwość upicia się jakimkolwiek trunkiem. Ciężkie masz to życie, Rogers. -Ale chyba nie szkodzi spróbować. Wyobraź sobie jakie miałbym szanse w pijackiej ruletce czy czymś w ten deseń. Wygrana gwarantowana! - No tak, dobrze chociaż, że potrafi obrócić to w żart.
    Przeniósł wzrok na karton soku pomarańczowego, a kiedy Wdowa uporczywie starała się go przekonać, że niepotrzebnie zawraca sobie głowę nieuzasadnionym zachowaniem Starka, chwycił go wolną dłonią i nie tracąc czasu na szukanie szklanki, przechylił go i upił łyk wprost z kartonu. Kiedy jego usta wypełnił zimny płyn, skrzywił się, karcąc w myślach i zastrzegając sobie, że nigdy więcej nie wypije pomarańczowego soku po umyciu zębów. Okropność . Chrząknął, chcąc pozbyć się gorzkiego posmaku z ust.
    Ucieszył się słysząc propozycję Natashy i pokiwał głową na znak zgody, podnosząc się z krzesła. Wizja wspólnego spędzenia czasu, przy okazji pozbywając się nękających go papierów, wydawała się jak najbardziej zachęcająca.
    -Jasne, jeśli nie masz nic lepszego do roboty – rzucił jakby od niechcenia, w głębi duszy mając nadzieję, że Wdowa jakimś dziwnym trafem nie zmieni zdania i nie zostawi go z tym wszystkim samego.
    -Swoją drogą, co ty się tak uczepiłaś tej całej romantyczności, hm? Może czas założyć ci profil na jakimś portalu randkowym? - zagaił rozbawiony, chcąc zepchnąć temat rozmowy na inny tor. Ruszył w stronę pokoju, a kiedy jego stopy dotknęły zimnych płytek, wzdrygnął się z zimna, wydając z siebie bliżej nieokreślony dźwięk.
    -Od kiedy jest tu tak cholernie zimno? - potarł dłońmi ramiona, na których momentalnie pojawiła się gęsia skórka. Nigdy nie był fanem zimna. No ciekawe dlaczego .
    Nacisnął klamkę drewnianych drzwi, przepuszczając rudowłosą przodem. Przymknął drzwi i stanął na środku pokoju, a jego wzrok padł na spędzające mu sen z powiek kartki.
    - Zapalić światło czy wolisz posiedzieć w tej romantycznej ciemności?

    OdpowiedzUsuń
  61. -Może nawet udałoby mi się znaleźć jakieś świeczki – odparł, śledząc wzrokiem jej sylwetkę, która chwilę potem zniknęła w drzwiach, mrucząc coś o wykorzystaniu go w półmroku przy okazji próby upicia. Powodzenia .
    Skorzystał z okazji zatrzymania wzroku na tyłku Natashy i po dłuższym zastanowieniu stwierdził, że jego towarzyszka miała rację. Jej tył był lepszy niż tył Rogersa. Odrobinkę.Tak ciut ciut.
    Cmoknął z niezadowoleniem, siadając na podłodze i oparłszy plecy o drewniane deski łóżka, chwycił jedną z kartek, przebiegając pobieżnie wzorkiem po ściśniętych na niej linijkach tekstu. Pomijając prawie 70% informacji, które znajdowały się na papierze, zamrugał parę razy pod rząd, chcąc odgonić od siebie powoli pojawiające się zmęczenie. Dobra robota Stark, może gdybyś opisał wszelkie modyfikacje nieco jaśniej, faktycznie by coś z tego zrozumiał. Teraz wódka wydawała się jedynym racjonalnym rozwiązaniem.
    Kiedy do jego uszu dotarł charakterystyczny dźwięk otwieranych drzwi, uniósł głowę znad jakże fascynującej lektury, a dostrzegłszy butelkę Finlandii w rękach Romanoff, uśmiechnął się szczerze i wskazał głową stolik, na którym chwilę później wylądował trunek.
    - A proszę Cię bardzo! - zgarnął spory plik kartek i rzucił je w stronę towarzyszki, a kiedy kartki wzbiły się w powietrze, pożałował swojej decyzji, mają przed oczami niezachęcającą wizję sprzątania całego powstałego bałaganu. No cóż, co się stało to się nie odstanie. Ani jedna z kartek nie trafiła do dziewczyny, a kiedy obejrzał się przez ramię i zobaczył jej niezadowolony wyraz twarzy, nie mogąc się powstrzymać parsknął śmiechem, czując się trochę winny temu, że sam wciągnął ją w tą papierkową robotę. Ale hej, przecież jako pierwsza zaproponowała pomoc.
    -Ah przepraszam, tak jakoś ostatnio wszystko wypada mi z rąk – westchnął, wygłaszając fałszywe przeprosiny, chcąc zamaskować nimi prawdziwe intencje, w tym samym czasie posyłając jej oczko.
    Położył obie dłonie na podłodze i odepchnął się od ziemi, znajdując się bliżej stolika, na którym spokojnie stała schłodzona wódka. Zdążyła pojawić się na niej para, a kiedy Rogers przyciągnął ją do piersi, próbując odkręcić zakrętkę, skrawek zimnej butelki dotknął jego odsłoniętej skóry, momentalnie wywołując na ciele Kapitana gęsią skórkę.
    -Nie uwierzysz, co mam – wymruczał pod nosem, pochylając się nad jedną z pobliskich szafek, by po chwili wyciągnąć ze środka dwa szklane kieliszki. - Dostałem od Sama na urodziny. Nie myślałem nawet o tym, żeby ich użyć.

    [Nieźle XD]

    OdpowiedzUsuń
  62. -Halo przepraszam, czy kiedykolwiek cię okłamałem? - uniósł głowę i odwrócił ją w jej stronę. Kłamanie nie należało do jego zwyczajów. No chyba, że było to w przypadkach wymagających odrobiny oszustwa. Wtedy pominięcie paru mniej lub bardziej istotnych faktów było wręcz wskazane.
    -Dawno – rzucił krótko, jakby nie chcąc się zagłębiać w szczegóły swoich przygód z owym alkoholem. Przecież nie przyzna się, że było to przed znalezieniem go w lodzie. Ostrożnie rozlał wódkę do kieliszków, pilnując, by płyn nie znalazł się na stoliku, a kiedy stwierdził, że ilość alkoholu jest wystarczająca, zakręcił butelkę i podał Wdowie jeden z nich.
    -No to chyba na zdrowie? - stuknął swoimi kieliszkiem o jej i nie czekając na jej ruch, szybko go przechylił, wlewając do gardła cierpką ciecz. Grymas niezadowolenia pojawił się na twarzy Rogersa zanim cała wódka przepłynęła mu przez gardło, powstrzymując odruch wymiotny zaczął kaszleć, chcąc pozbyć się okropnego posmaku z ust. Obrzydlistwo. - Jak w ogóle możecie to pić? Przecież to ohydne! - spojrzał na nią z wyrzutem, zastanawiając się, jakim cudem przystał na tą kontrowersyjną propozycję. Może nie mógł się upić, jednak gorzki smak wódki był przez niego bardzo wyraźnie wyczuwalny.
    Odstawił kieliszek obok butelki i wyciągnął rękę, chcąc dosięgnąć jedną z najbliżej leżących kartek. Było tam coś o kolorze stroju (podobno niebieski i czerwony wyszedł już dawno z mody. Skąd Tony wiedział takie rzeczy? Chyba wolał nie wiedzieć) i o dodaniu dodatkowych kieszeni. Niżej widniały odręcznie zapisane wymiary i parę krótkich komentarzy, jednak pismo Starka nie należało do najładniejszych i Steve miał problem z rozszyfrowaniem większości notatek.
    -Mam dosyć – mruknął nagle, podnosząc się z ziemi i chwytając równocześnie kolejne kartki. - Powiem mu po prostu, żeby zrobił co uważa za słuszne. Zgodzę się na wszystko, no może oprócz tego jednorożca na tyłku. Mogłoby to wzbudzić dużo kontrowersji...- zgniótł trzymane w rękach papiery i opadł na łóżko obok Romanoff, kładąc ręce za głową i przenosząc na nią wzrok.
    -Powiesz mi, co jest powodem twoich problemów ze snem? Nieprzyjemne wspomnienia? - nie wiedział, czy Natasha będzie chciała z nim o tym rozmawiać, ale nie szkodziło spróbować. Może będzie w stanie jej pomóc.

    OdpowiedzUsuń
  63. -Kawa prędzej czy później odpuszcza, a ty chyba nie pierwszy raz szwendasz się w nocy po korytarzach - mruknął, bacznie się jej przyglądając. Nie chciał zadawać niewygodnych pytań, więc postanowił zepchnąć temat rozmów na nieco przyjemniejszy tor.-Albo tak naprawdę jesteś wilkołakiem i po prostu twój organizm funkcjonuje lepiej w nocy, niż w dzień - przeniósł wzrok na sufit, wygłaszając swoją jakże realistyczną teorię. Bardziej zależało mu na rozbawieniu Natashy, niż na zagłębianiu się w zawiłych historiach jej ciężkiej przeszłości. Nie chciał poruszać niewygodnych tematów, a one właśnie do takich należały.
    Kiedy butelka z wódką zawisła nad jego głową, podniósł się na łokciach i posyłając jej zniesmaczone spojrzenie, uchwycił ją obiema rękoma, stawiając ją sobie na brzuchu. Mimo zapewnień kobiety o tym, że z czasem na pewno przyzwyczai się do specyficznego smaku trunku, podchodził sceptycznie do tej całej ,,degustacji''. Może chociaż poszukałby czegoś do popicia, co pomogłoby mu pozbyć się szybciej cierpkości z ust?
    - Chyba nie zrozumiem, jak ludzie mogą to pić - przechylił butelkę, szybko przełykając palącą gardło ciecz. Wytarł wierzchem dłoni mokre wargi i podał wódkę Wdowie, wzdychając głęboko. Musiał przyznać jej rację, drugi raz był o wiele lepszy od pierwszego. Nie poczuł jednak żadnego otępienia ani nie doskwierały mu zawroty głowy, a to pech.
    - Może to głupie, ale czuję się jak na jakiejś sleepover , wiesz, tej takiej typowej piżamowej imprezie. Wciskają ten motyw w prawie każdy film amerykańskiej produkcji. Brakuje nam jeszcze bitwy na poduszki i grania w ,,Prawdę czy wyzwanie'' - parsknął śmiechem, kiedy wyobraził sobie Natashę w różowej piżamce i puszystych bamboszach, jednocześnie malującą paznokcie i w najlepsze plotkującą o chłopakach. Z jednej strony komiczne, z drugiej zaś trochę przerażające. Wzdrygnął się, odganiając wizję sprzed oczu i podniósł się do pozycji siedzącej, szturchając rudowłosą ramieniem. - Co ty na to, chcesz porozmawiać o swoich miłosnych rozterkach? Jestem jak najbardziej godny zaufania! - położył prawą dłoń na sercu, unosząc w górę drugą rękę i spojrzał jej w oczy, równocześnie starając się utrzymać jak najbardziej poważny wyraz twarzy. Zależało mu na rozluźnieniu atmosfery, ponieważ nadal wyczuwał pewien dystans. Znali się już dosyć długo, jednak Steve nadal nie wiedział o niej wszystkiego i miał spore problemy z rozgryzieniem jej osoby. Zdawał sobie sprawę, że Tasha nie była otwartą osobą, w końcu przez większość czasu pełniła funkcję szpiega, a używanie fałszywej tożsamości było dla niej codziennością. Tajemnicą były dla niego również jej intencje, a mimo że powstała między nimi relacja zahaczała o przyjaźń, Rogers nie był pewny, czy może ją tak otwarcie nazwać.

    OdpowiedzUsuń
  64. -Wychodzi na to, że uratowałem cię od zanudzenia się na śmierć. Kto by pomyślał! A mówią o mnie, że niezły ze mnie nudziarz - zaśmiał się gorzko, a kiedy Romanoff wspomniała o wychodzeniu na zewnątrz w czasie pełni, uniósł wysoko brwi i zmierzył ją wzrokiem.- Jesteś silna już teraz, a co dopiero gdybyś była wilkołakiem. Potrzebowałbym chyba jakiegoś super mocnego łańcucha, żebyś nie mogła się wyrwać! - stwierdził, obserwując jak rudowłosa z zadowoleniem na ustach rozkoszuje się trunkiem. Widocznie wiele lat doświadczenia przyzwyczaiło ją do specyficznego smaku.
    - Ah no tak jakoś wyszło - podrapał się po karku, udając zakłopotanego i posyłając jej przepraszające spojrzenie. - Czy wybaczysz mi tą okropną zdradę? Chyba to nie to, jesteśmy z dwóch różnych światów...-wymruczał pod nosem, przejmując od niej butelkę i upił z niej spory łyk, coraz lepiej znosząc nieprzyjemny smak.- Okej okej, nie będę naciskał. Ale mam nadzieję, że jeśli ktoś pojawi się na horyzoncie, to przedstawisz mi go w pierwszej kolejności. Ktoś musi cię kontrolować - przysunął się do niej i kładąc dłoń na jej miękkich włosach, poczochrał je żartobliwie, czując się przez chwilę jak jej starszy brat.
    Głośno wypuścił powietrze z ust, słysząc pytanie Wdowy. Po krótkim zastanowieniu butelka znowu powędrowała do jego ust, a Rogers, zastanawiając się nad jak najbardziej wymijającą odpowiedzią, oparł podbródek na dłoni i odwrócił głowę w stronę dziewczyny, posyłając jej niewyraźny uśmiech. Ich relacja była...skomplikowana. O ile w ogóle można to było nazwać relacją.
    - Jeśli mam być szczery, to nie wiem. Nigdy nie byłem w tym dobry - wzruszył ramionami, przypominając sobie swoje wszystkie ,,miłosne podboje''. A raczej jeden, którego nie dane mu było kontynuować. - Może miłość po prostu nie jest dla mnie. Facet, który myślał o rodzinie i stabilizacji umarł 70 lat temu. - nie lubił wracać do swojej przeszłości. Teraz był zupełnie innym człowiekiem, a niektóre wyznawane przez niego idee po prostu nie znajdowały zastosowania w dzisiejszym świecie. Zdążył się już z tym pogodzić, w końcu nie może zatrzymać się w miejscu i rozpamiętywać dawnego życia. Poza tym jego praca nie pozwalała na częste rozmyślania, najzwyczajniej w świecie nie miał na to czasu.
    Wyciągnął rękę z butelką w stronę Natashy, omiatając pokój spojrzeniem, a kiedy zorientował się, że parę kartek nadal leży porozrzucanych po całym pomieszczeniu, cmoknął z niezadowoleniem i odchylił się do tyłu, opierając łokcie na miękkim materacu. Zerknął jeszcze przelotnie na zegar, którego leniwe wskazówki powoli przesuwały się w stronę czwartej nad ranem. A snu jak nie było, tak nie ma.

    (no przydałby się, ale mi pomysłów brak :c nie wiem, nagła misja czy coś w tym stylu? xd)

    OdpowiedzUsuń
  65. Kiedy rozbrzmiał potężny grzmot, szybko podniósł się z łóżka i podszedł do okna, jednak nie był w stanie niczego zobaczyć we wszechogarniającej ich ciemności. Gałęzie drzew co chwila obijały się o szklane okna, jakby chcąc dostać się do środka, a rzęsisty deszcz uderzał o szybę, rozpryskując dookoła swoje krople.Przejechał ręką po karku i odwrócił się w stronę siedzącej na łóżku Natashy, zaciskając wargi.
    - Teraz dopiero przydałyby nam się te świeczki. - mruknął, sięgając po leżącą na oparciu krzesła bluzę. Zarzucił ją na ramię i zaczął przesuwać się po omacku w stronę drzwi, uważając, by po drodze nie wpaść na żaden fotel albo nie poślizgnąć się na jednej z kartek, które nadal leżały na podłodze. Poczuł się jak w jakiejś jaskini, bo nie dość, że momentalnie zrobiło mu się zimno, to bardzo intensywny zapach deszczu pojawił się w powietrzu, mimo zamkniętych okien wdarł się do środka. Kiedy jego dłoń odnalazła metalową klamkę, odwrócił się w stronę dziewczyny, spotykając się z jej zdziwionym spojrzeniem. Jej propozycja dotycząca sprawdzenia funkcjonalności korków chyba nie była poważna, jednak nuda zaczęła powoli dopadać Kapitana i krótki spacerek po ogarniętych ciemnością korytarzach wydawał się więcej niż zachęcający. Może nawet odrobinę przerażający, ale przecież nie idzie tam w pojedynkę.
    - Na co czekasz? Wstawaj! - machnął ręką, jakby chcąc ją zachęcić do wspólnej przechadzki (ok dziwnie brzmi no ale XD)po opustoszałych korytarzach. Kiedy nareszcie stanęła na nogi, nie wyglądając na zbyt zadowoloną, zmierzył ją wzrokiem, zatrzymując go na krótkich szortach, które miała na nogach. - Ubieraj się i idziemy, będzie fajnie- zsunął z ramienia swoją bluzę i rzucił ją w jej stronę, przy okazji posyłając jej zachęcający uśmiech. Może nie znał się zbyt dobrze na elektryce, w końcu to Tony był w tej dziedzinie specjalistą, jednak co szkodziło im spróbować? Najwyżej uszkodzą jeden z kabli, a przecież zawsze można zrzucić to na szczury. Gdyby tylko takowe kiedykolwiek biegały sobie po zamieszkałym przez nich budynku...
    Odsunął się na bok, przepuszczając rudowłosą przodem, a kiedy rzucił ostatnie spojrzenie na pogrążony w ciemności pokój, jego wzrok padł na opróżnioną w połowie butelkę wódki. Zawahał się przez chwilę, rozważając ewentualny powrót po butelkę później, jednak po chwili zastanowienia stwierdził, że przecież nie będą się po nią wracać i czym prędzej podszedł do stolika, chwytając alkohol i zamykając za sobą drzwi.
    Jasne, chodźmy włączyć korki. Ale najpierw wypadałoby się dowiedzieć, gdzie się w ogóle znajdują.
    - Tylko mi nie mów, że musimy zejść do piwnicy...- zaczął powoli, przenosząc wzrok na Natashę.

    (Jest okej, wyprawa pełna przygód haha)

    OdpowiedzUsuń
  66. Loki Laufeyson28 maja 2016 23:56

    Loki odwrócił się słysząc nieznośny warkot silnika. Ulicą z zawrotną prędkością mknęły dwa motocykle. W Nowym Jorku nie ma spokojnych dni. Nawet jeśli tak się wydaję, to w końcu dzieje się coś takiego: jakiś pościg, wypadek, czasem atak potwora (wtedy pojawiają się bohaterowie). Tu się nie można nudzić, nawet gdyby się tego chciało.
    Nagle rozległ się strzał, a na ulicy pojawił się jakiś samochód. Jeden z motocyklistów zawalił się ciężko na ziemię, raniony pociskiem. Drugi, zmuszony do nagłego skrętu, stracił równowagę i pięknym ślizgiem przeleciał przez chodnik, zatrzymując się tuż przed Lokim. Bóg kłamstw dopiero teraz zauważył burzę rudych włosów. W pierwszym odruchu chciał pomóc leżącej na ziemi kobiecie (nie widział jej twarzy, więc nie wiedział z kim ma do czynienia). Pochylił się nad rudowłosą, która zdążyła się już lekko podnieść.
    - Nie ruszaj się. - powiedział - Możesz mieć... - w tym momencie rozpoznał motocyklistkę.
    Czarna Wdowa.
    Oczywiście.
    Skoro został w Nowym Jorku, musiał się liczyć z tym, że w końcu natknie się, na któregoś Avengera. Miał nadzieję, że dojdzie do tego w innych okolicznościach i uda mu się uniknąć spotkania twarzą w twarz, jednak się przeliczył. Myślał, że Avengers mają lepsze zajęcia od włóczenia się po ulicach miasta, najwyraźniej jednak nie. I tak miał szczęście, że nie natknął się na Thora.
    Gdy tylko rozpoznał motocyklistkę, szybko zmienił swój wygląd, choć spodziewał się, że raczej było już za późno (a nie mógł się stamtąd po prostu teleportować, bo wokół było zbyt wielu postronnych światków, a on nie chciał zwracać na siebie uwagi). Jednak może się mylił? Kobieta w końcu miała przed chwilą wypadek. Może go nie rozpoznała? A nawet jeśli wiedziała, kto stoi koło niej, istniała jeszcze szansa, że uda się ją namówić aby nie wydała Lokiego. Prawdopodobnie nikła, ale jednak.
    - Możesz mieć uszkodzony kręgosłup. – dokończył urwane zdanie, czekając na reakcję kobiety.

    OdpowiedzUsuń
  67. -Ty już chyba masz dosyć – stwierdził, wyciągając butelkę wódki z rąk Wdowy i wciskając ją sobie pod pachę przekonany, że alkohol powoli zaczynał robić swoje, zważając na nieco nietypowe zachowanie jego towarzyszki. Chwila przerwy na pewno dobrze jej zrobi, a wdychanie świeżego powietrza pozwoli jej oczyścić trochę umysł.- Nie tyle, że boję. Po prostu nie ufam nieznanym pomieszczeniom w ciemności. Nigdy nie wiesz kiedy się na coś natkniesz i potem bum, leżysz obolały na podłodze z rozciętą głową, albo gorzej – przedstawiając swoją niezbyt optymistyczną wizję Wdowie, przyspieszył nieco kroku, wychodząc na prowadzenie i pierwszy dotykając zimnej klamki. Przed jej naciśnięciem posłał jej jeszcze niewyraźny uśmiech, modląc się o nieskomplikowane ułożenie przewodów odpowiadających za przepływ prądu w budynku i ewentualny brak szczurów na najniższym poziomie.
    Kiedy nacisnął klamkę, drzwi podczas otwierania wydały z siebie nieprzyjemny pisk, brzmiący tak, jakby nie były otwierane przez bardzo długi okres czasu. Starając się zignorować lodowaty podmuch powietrza wydobywający się z piwnicy, zaczął przesuwać się naprzód, kontrolując ewentualne spady w podłożu, tudzież szukając schodów.
    Kiedy jego stopa natrafiła na pierwszy stopień, odwrócił się w stronę Natashy, nadal stojącej na korytarzu.
    -Chodź, no chyba, że za bardzo się boisz. Zrozumiem, jeśli będziesz wolała zostać na górze – jego usta rozszerzyły się w łobuzerskim uśmiechu, a kiedy dostrzegł grymas na twarzy Tashy, odwrócił się tyłem i zaczął schodzić po omacku w dół, nie czekając na jej odpowiedź. Wydawało mu się nawet, że rzuciła parę niecenzuralnych słów w jego kierunku, ale puścił to mimo uszu wiedząc, że jej intencją było wyprowadzenie go z równowagi. Wiedział też, że nie zostanie na korytarzu i prędzej czy później dołączy do niego na dole z zamiarem znalezienia skrzynki, w której prawdopodobnie znajdowały się korki.
    Gdy jego stopy dotknęły zimnej betonowej posadzki, sięgnął do tylnej kieszeni dresów, wydobywając z niej telefon komórkowy. Odblokował ekran, a kiedy jego twarz została oświetlona przez rażący wyświetlacz, zmrużył oczy, prychając pod nosem ze złością. W miarę szybko opanował sztukę posługiwania się nowym wynalazkiem, jednak funkcja ściemniania ekranu nadal pozostawała dla niego tajemnicą.
    - Czy ten telefon ma w ogóle coś takiego jak latarka? – mruknął zirytowany, wciskając co popadnie na ekranie urządzenia.

    OdpowiedzUsuń
  68. - Wcale się nie denerwuję - wymamrotał pod nosem, odbierając od Wdowy swoją własność i kierując ją na rozciągającą się przed nimi ciemność. Moc latarki nie była powalająca, jednak mógł się tego spodziewać. Skarcił się w myślach za odrzucenie jednej z opcji, która mówiła o zabraniu ze sobą prawdziwej latarki i słysząc propozycję towarzyszki, skinął głową na znak zgody. Skrzynka z korkami prawie na pewno usytuowana została przy którejś ze ścian, więc nie oglądając się za dziewczyną, ruszył w przeciwną od niej stronę, przyświecając sobie przy tym nie do końca opanowanym urządzeniem. W głowie zrodziła mu się myśl, wyrażająca pewny żal z powodu tego, że nie było z nimi osoby, która znała się najlepiej na tego typu rzeczach - chodziło mu oczywiście o Starka, który w tej chwili prawdopodobnie spał smacznie w swoim pokoju, odseparowany od odgłosów ulewy i raz po raz rozbrzmiewających grzmotów.
    Jak na komendę, zupełnie niespodziewanie, rozległ się kolejny huk, a jarzeniówki wiszące przy suficie rozjaśniły pomieszczenie na dosłownie parę sekund, by po chwili znów zatopić piwnicę w egipskich ciemnościach.
    Steve, westchnąwszy głęboko, już miał zawracać w stronę schodów pewny, że ich misja zakończy się fiaskiem, kiedy jego wzrok padł na niepozornie umiejscowioną szafeczkę,w samym rogu pomieszczenia, poobklejaną ostrzegawczymi naklejkami. Zmarszczył brwi, nie do końca przekonany o trafności swoich podejrzeń, jednak nie zastanawiając się dłużej uklęknął przy skrzynce i pochylił się nad kolorowymi obrazkami.
    - ,,Do not touch - not only will this kill you, it will hurt the whole time you are dying''.- przeczytał, wywracając przy tym oczami. Znajome poczucie humoru. - Bardzo zachęcające. Natasha! Chyba coś mam! - dodał głośniej, przenosząc swój wzrok na kłódkę wiszącą przy zamku.Kto normalny zabezpieczałby zwyczajne korki czymś takim?

    OdpowiedzUsuń
  69. Uważnie przyglądał się poczynaniom Wdowy, a kiedy dostrzegł w jej rękach obcęgi, uniósł wysoko brwi, nie komentując tego jednak ani słowem, przy czym odsunął się na bok, robiąc jej więcej miejsca. W końcu chyba wiedziała, co robi...
    Słysząc jej prośbę, uniósł dłoń z telefonem i skierował strumień światła w odpowiednie miejsce tak, aby widzieli wnętrze tajemniczej skrzynki.
    -Nie wiem czy to aby na pewno dobry pom...- nie zdążył dokończyć zdania, bo Natasha zadziwiająco szybko uporała się z zamkiem i bez ostrzeżenia otworzyła skrzyneczkę. Kiedy zauważył, że w środku znajduje się nic innego jak spalone doszczętnie korki, a cała ich wyprawa okazała się być jedynie marnotrawstwem czasu (i nie oszukujmy się, kosztowała go też trochę stresu), prychnął z niezadowoleniem, zirytowany takim obrotem sprawy. W końcu mógł się tego spodziewać; huk, który słyszeli wcześniej był naprawdę głośny i nie dziw, że spowodował aż takie szkody. Wygląda na to, że będą musieli zainwestować w nowe kable...
    Kolejny grzmot rozbrzmiał echem po pomieszczeniu, w którym się znajdowali, jednak tym razem jarzeniówki nie zaświeciły swoim bladym światłem.
    Już miał proponować powrót na górę, kiedy niespodziewanie z kabli i korków zaczęły sypać się iskry, wzbijając się przy tym nie tylko w powietrze, ale również kierując się w ich stronę. Wyglądało to tak, jakby to oni spowodowali jakieś spięcie, a przecież nie było to możliwe, wszystkie przewody zostały zniszczone. Skąd więc wziął się ten deszcz iskier? Parę z nich spadło na odsłonięte ramiona Steve'a, a kiedy ten powędrował wzrokiem za źródłem bólu, poczuł nagle, że jego równowaga została zachwiana i sekundę później leżał na ziemi, czując na sobie ciężar ciała Natashy.
    Zaśmiał się gardłowo, unosząc się na łokciach i zerkając w dół, na zdezorientowaną Rosjankę.
    - W końcu miało być romantycznie hm? - mruknął, nawiązując do ich wcześniejszej wymiany zdań. - Zaatakowani przez pojawiające się znikąd iskry, mógłby powstać z tego niezły artykuł. Podchodzi to raczej pod jakieś zjawiska paranormalne - zauważył kąśliwie, mimo wszystko nadal rozbawiony zaistniałą sytuacją. Artykuł miałby na celu być bardziej przestrogą, aniżeli zachętą do bawienia się elektrycznymi przewodami, nie mając o tym bladego pojęcia. W końcu działali bardzo nierozważnie, zabierając się za to bez żadnego zabezpieczenia.
    - Wszystko w porządku? - przechylił głowę w bok, opierając ją na ramieniu, bacznie przyglądając się swojej towarzyszce.

    OdpowiedzUsuń
  70. Od czasu ataku Dooma na posiadłość w Malibu oraz na serwery (zarówno jego, jak i SHIELDu) Tony zaczął bardzo bacznie przyglądać się ruchom sieciowym w swoim otoczeniu. I własnym zabezpieczeniom, które postanowił przy okazji poświęcanej im uwagi nieco je ulepszyć. Przy okazji tego procesu zdołał odkryć, że od pewnego czasu bliżej niezidentyfikowany (przynajmniej z początku) ktoś ma przerażająco obszerny dostęp do lwiej części jego komputerów. A nie oszukujmy się – mieć dostęp do skomputeryzowanej części życia Tony'ego Starka to mieć dostęp do wszelkich utajnionych informacji o Avengersach, ekwipunku, który Stark tworzy, a także – w sporej mierze – o organizacji Fury'ego.
    Przy dużej i nieocenionej pomocy ze strony JARVISa zdołał ustalić tożsamość uzdolnionego hakerosko jegomościa – mężczyzna okazał się zupełnie niepowiązany z Hydrą, ku ogromnej (chwilowej) uldze ale i zdziwieniu Starka. Niewiele starszy od Petera Parkera facet pochodził z drugiego końca Stanów i, jak się później okazało, postanowił sprzedać zdobyte dane. I niestety Tony dociekł o wycieku zaledwie minuty za późno, aby pozbawić internet śladów bytności pewnych rzeczy, które nie powinny wpadać w niepowołane ręce. To znaczy internet ich pozbawił tak czy siak, ale na tuż po tym jak cała ta masa informacji trafiła na przenośny dysk.
    Jak do tej pory nie udało im się ustalić niczego ponad fakt, że nabywca dysku pojawi się na Stark Expo (ironicznie, doprawdy, zwłaszcza jeśli cała akcja doszła by do skutku tuż pod jego nosem). I to w tym momencie w Tonym zrodził się pomysł, aby na tegoroczną imprezę zaprosić Natashę – była doskonałym szpiegiem, a oprócz tego Tony chyba nie znał nikogo, kto równie swobodnie czytałby z ludzi, co Wdowa, więc wprowadzenie jej w szczegóły i zabranie ze sobą wydawało się najrozsądniejszym wyjściem.
    I tym sposobem Tony właśnie kończył przygotowanie do wyjścia; upewnił się, że wszystkie gadżety, które już kilka razy uratowały mu skórę są strategicznie porozmieszczane w kieszeniach jego stroju i niekoniecznie wykazując jakikolwiek pośpiech skierował się do windy.
    Zaszedł na parking akurat w momencie, gdy Romanoff coś do siebie mamrotała.
    – Wow, Romanoff – skwitował jej wygląd, co było prawie jak komplement. – Zabrałaś ze sobą wszystkie laserowe szminki i resztę arsenału przykładnej Odlotowej Agentki? – zagadał otwierając przed nią drzwi od strony pasażera. Następnie obszedł pojazd i usiadł za kierownicą. – Jaki jest plan? – rzucił, bo była to średnio dopracowana część całej inicjatywy, w której prawdopodobnie miało wystąpić mnóstwo improwizacji. Cóż, Tony przeważnie bywał w tym niezły.
    – Włącz – rzucił do komputera pokładowego samochodu. W odpowiedzi silnik Audi zadudnił przyjemnym pomrukiem, z którym samochód obudził się do życia. Ruszył w kierunku wyjazdu, a zaledwie kilka chwil później tkwili już w zniechęcająco powolnym ruchu ulicznym Nowego Jorku.
    – Wiesz, że ściągniesz na siebie bardzo dużo uwagi mediów?

    OdpowiedzUsuń
  71. – Poczułem dyskomfort na myśl, że możesz mieć go ukrytego w jakimś... osobliwym miejscu – powiedział zezując na Natashę podczas prowadzenia samochodu. Przykazał sobie nie snuć rozmyślań na temat najdziwniejszych miejsc, w jakich można ukryć broń i przeniósł pełnię uwagę na drogę. Przynajmniej na jakieś 4 sekundy.
    – Oczywiście. Nie lubimy się ze sobą rozstawać. Doskonale – to drugie stanowiło komentarz do braku planu, a Tony mówiąc to brzmiał na rzeczywiście zadowolonego z takiego stanu rzeczy. Znając jego upodobania całkiem prawdopodobne, że się akurat nie zgrywał.
    Parsknął śmiechem zerkając na Romanoff w taki sposób, jakby nie do końca wierzył w to co ona mówi.
    – Jesteś urocza – oznajmił ale biorąc pod uwagę sarkastyczny ton jego głosu wcale nie zamierzał jej w ten sposób skomplementować. – Nie chcesz niepotrzebnych sytuacji ale musisz się z nimi liczyć. Ja na tych bankietach jestem równie zaskakujący, jak kino Michaela Baya, nie to co Czarna Wdowa. Przykro mi, skarbie, ale to ty dziś będziesz główną atrakcją. Ale powinno cię to cieszyć, utrudni ci to warunki pracy, a nie ma nic lepszego, niż zadania stanowiące przed nami wyzwania – uznał z zadowoleniem w głosie. Po chwili zmarszczył nos i brwi najwyraźniej usiłując sobie wyraźniej przypomnieć sytuację, o której mówiła Natasha.
    – Jesteś pewna, że to nie było przed tym? Bo przez pooalkoholową mgłę przypominam sobie, że do pewnego etapu imprezy bawiłem się dobrze. Po tym jak dowiedziałem się o tobie i super tajniackiej misji szpiegowania mnie moje samopoczucie było tak dalekie od „dobrze” jak to tylko możliwe – zauważył ale bez cienia urazy w głosie, co chyba było jakąś nowością, bo do niedawna Tony dość nerwowo podchodził do tego wspomnienia.
    – To, że wygląda jak twój stary znajomy z Rosji brzmi mi na cholernie podejrzane – mruknął. – Ugh... Nie pali mi się do rozmawiania z tym człowiekiem, ale może go nie jednak nie zabijaj. O ile nie będzie to konieczne – dodał po krótkiej pauzie. – Poza tym jesteśmy – oznajmił zajeżdżając pod oszklony budynek, pod którym tłoczyła się zbita masa ludzi wyposażonych w aparaty fotograficzne.
    Tony zatrzymał się na wprost wejścia; droga do niego oddzielała tłum poszukujących tanich wrażeń gapiów dzięki rozstawionym barierkom. Zatrudniony do pracy boy otworzył drzwi przed Wdową, a chwile po tym chwycił zręcznie kluczki, które rzucił mu wysiadający z Audi Tony.
    Okrążywszy pojazd znalazł się obok Romanoff i zaoferował jej swoje ramię mentalnie przygotowując się na to, że lada chwila padną ofiarami zmasowanego ataku fleszy.
    – Za półgodziny zacznie się moje przemówienie. Przykro mi się, że to będziesz musiała przegapić, bo będzie naprawdę niesamowite, ale to będzie najlepszy moment, aby spróbować przechwycić naszą własność.

    OdpowiedzUsuń
  72. Loki Laufeyson9 czerwca 2016 23:01

    Loki dostrzegł ranę na ramieniu Wdowy.
    - Skoro pani tak mówi. – odparł Asgardczyk. – Ale tę ranę na ramieniu pokazałbym lekarzowi, bez szycia chyba się nie obejdzie.
    Teraz dopiero Laufeyson rozejrzał się po całym miejscu zdarzenia. Motocyklista, którego najwyraźniej ścigała Czarna Wdowa, leżał nieruchomo na środku ulicy. Samochód, z którym o mały włos nie zderzyła się kobieta, zjechał na chodnik, zatrzymując się na jednej z latarni.
    Lokiemu włączył się tryb ratownika. Odkąd pracował w szpitalu, jego wiedza na temat ziemskiej medycyny znacznie się zwiększyła. Zawsze szybko się uczył, a Midgard nie był zbyt rozwinięty, a więc opanowanie tej wiedzy nie trwało długo.
    - Skoro nic pani nie jest, to niech pani zabezpieczy miejsce wypadku i zadzwoni po pogotowie. – rzucił do Natashy, po czym podbiegł do nieprzytomnego motocyklisty.
    Mężczyzna leżał w kałuży krwi. Wdowa nie spudłowała. Loki sprawdził puls – niewyczuwalny. Sądząc po ilości czerwonej cieczy na ulicy, mężczyzna wykrwawił się na śmierć. Nawet moce Laufeysona nie mogły wskrzesić umarłego, dlatego Asgardczyk ruszył w stronę samochodu.
    W środku znajdował się jedynie kierowca. Przód pojazdu był zgnieciony, a kierowca leżał nieprzytomny na kierownicy. Loki otworzył drzwi, na szczęście niebyły zablokowane. Pochylił się nad mężczyzną i wyjął kluczyk ze stacyjki. Następnie sprawdził puls ofiary wypadku. Brak. Wyjął go z samochodu i przeniósł w bezpieczne miejsce. Tam rozpoczął masaż serca.

    OdpowiedzUsuń
  73. Podniósł się z zimnej (i na dodatek brudnej) posadzki i strzepując pył ze spodni kiwnął głową, słysząc zapewnienie Natashy co do jej stanu. Nie miał zamiaru zbliżać się do zdradzieckiej skrzyneczki już nigdy więcej, więc ochoczo zareagował na propozycję towarzyszki, która dotyczyła wypicia pozostałej zawartości szklanej butelki, spokojnie czekającej na nich w jego pokoju.
    Kiedy Wdowa, nadal mrucząc coś pod nosem o piciu alkoholu, wspinała się na górę po schodach, szybko omiótł wzrokiem pomieszczenie, a kiedy dostrzegł leżące na ziemi rękawiczki, rzucone tam chwilę wcześniej przez rudowłosą, schylił się i szybko je podniósł. Narobili już wystarczająco bałaganu, zresztą nie powinni zostawiać za sobą ewentualnych dowodów zbrodni. Jeśli próbę ponownego uruchomienia zasilania można w ogóle nazwać zbrodnią.
    - Wypiłem już prawie połowę butelki, a nadal nie odczuwam żadnej różnicy - mruknął, powoli zbliżając się do ginących w ciemnościach schodów. O dziwo jeszcze o nic się nie potknął ani nie zrzucił niczego z jakiejkolwiek półeczki, którymi wypełniona była cała piwnica. Stark zawsze miał problem z wyrzucaniem niepotrzebnych już książek, zdjęć czy też dokumentów. Był aż do przesady sentymentalny, co w pewnym stopniu irytowało Kapitana - nauczył się, że przeszłości nie należy rozpamiętywać, a tym bardziej nią żyć.
    Już miał rzucić kolejny komentarz dotyczący nadal nieistniejącego upojenia alkoholowego, kiedy zimny powiew wiatru zatrząsł materiałem jego koszulki, powodując również pojawienie się gęsiej skórki na jego odkrytych ramionach. Drzwi zamknęły się z głośnym hukiem, niosąc się echem po całej piwnicy. Natasha dopadła do klamki, bezskutecznie pchając drzwi z całej siły, jakby licząc na to, że jednak dzisiejszy dzień nie był ich osobistym piątkiem trzynastego i bez problemu uda jej się otworzyć zatrzaśnięte drzwi. Westchnął zrezygnowany, obserwując poczynania dziewczyny i splótł ręce na piersi, opierając się bokiem o poplamioną farbą ścianę. Chyba nikt nie miał ochoty doprowadzić tego miejsca do porządku, a tym bardziej malować zabrudzonych ścian.
    - Ten u góry musi mieć dziś z nas niezły ubaw - stwierdził, wzruszając ramionami, sam przyznając sobie rację - dzisiejszej nocy to pech stał się ich nowym przyjacielem. Odepchnął się od muru i podchodząc do drzwi zaparł się nogami, napierając na nie całym swoim ciężarem. Nie przyniosło to jednak żadnych efektów, a kiedy Steve mruknął pod nosem jakieś niecenzuralne słowa i powtórzył manewr, tym razem również naciskając klamkę, drzwi drgnęły, jednak kolejny podmuch zdradzieckiego wiatru pociągnął je w drugą stronę, sprawiając, że Kapitan stracił wywalczoną sekundę wcześniej przewagę.
    - Pomóż mi trochę, już prawie je otworzyłem - rzucił w stronę Natashy i czekając na jej ruch, popchnął drzwi do przodu z całej siły.
    Poczuł, że znów traci równowagę i krzywiąc się na samą myśl o wylądowaniu na zimnych płytkach, jego twarz została oświetlona przez blade światło księżyca, wpadające przez odsłonięte okno na korytarz. W ostatniej chwili uniknął bliskiego spotkania z podłogą, przytrzymując się stojącego nieopodal stolika i szybko się wyprostował, chcąc zatuszować swoją niezgrabną próbę otworzenia zatrzaśniętych drzwi. Ale hej, chyba ważne było to, że udało im się wydostać z piwnicy! Nieważne w jakim stylu.
    Rozejrzał się dookoła, a kiedy stwierdził, że od czasu ich wejścia do piwnicy nic się tu nie zmieniło, podrapał się po karku i zatrzymał swoje spojrzenie na Natashy, która tak samo jak on dopiero przyzwyczajała swój wzrok do otoczenia.
    - Chyba dość przygód jak na jedną noc, nie sądzisz? - nadal nie czuł zmęczenia, jednak nie uśmiechała mu się wizja ponownego szwędania się po całym mieszkalnym obiekcie. - Teraz to dopiero chętnie bym się napił. I chyba nawet trochę zgłodniałem - zerknął na swój brzuch, który już zapomniał o zjedzonym parę godzin wcześniej naleśniku ze słodką masą krówkową.

    [Przepraszam za tą obsuwę z odpisywaniem, zapieprz w szkole na koniec roku i kompletny brak czasu :c]

    OdpowiedzUsuń
  74. Zawsze uważał, że co za dużo to nie zdrowo, dlatego też kot dość szybko zniknął z ramion Jamesa, który miał okropne więc wrażenie, że jest brudny. Oczywiście nie chodziło o to, że się nie umył – co to to nie, bo o higienę osobistą dbał – ale o sam fakt, że jego cielesność została zbrukana przez Pomiot Szatana.
    Odruchowo uśmiechnął się na słowa Natashy. Były one niemalże jak miód na jego uszy że jego była kochanka naprawdę doceniała jego zasługi jako żołnierza, agenta i wroga publicznego numer jeden. Nie dało się ukryć, że słowa Natashy bardzo przyjemnie połechtały jego samoocenę, która i tak była na wysokim poziomie.
    - Mnie niczym nie poczęstujesz? – spytał z wyrzutem, jakby czekając na to, że Natasha zrobi mu kawy albo herbaty, bo o dziwo nie samym alkoholem żył – A na poważnie to ta twoja kocica ma jakieś zaburzenia emocjonalne. Naprawdę. Byłaś z nią u psychiatry? Może jest w ciąży i ma humorki. Takie rzeczy się leczy. Powinnaś ją wysterylizować.
    Z trudem powstrzymał się przed kontynuowaniem tej bezsensownej rozmowy na temat kota, ale nie przyszedł tutaj przecież by gadać o zwierzakach tylko by obmyślić plan pozbycia się zbędnego balastu, za jakiego uważał swoją nieudolną kopię, która nawet w najmniejszym kawałku nie była tak seksowna, skromna i utalentowana jak James.
    Mając piwo w ręku naprawdę poczuł się lepiej – w końcu pragnienie przestało go palić. No i przy okazji poczuł się jak u siebie w domu.
    - Zabicie ciebie? Na to sam bym się zgłosił. Ale nie musisz się martwić, zrobiłbym to szybko i bezboleśnie, byś za długo nie cierpiała, bo wiesz; ciągle dbam o ciebie – stwierdził najsłodszym głosem na jaki go było stać, walcząc z ogromną pokusą przed wybuchnięciem śmiechem – Nat, naprawdę myślisz, że byłby taki głupi, by porywać się z motyką na słońce? Nawet jeśli udaje mnie, pewnie zdaje sobie sprawę z tego, że nawet śpiąc, jesteś maszynką do zabijania. Wybacz, ale jako mózg tej operacji twierdzę, że fikcyjny ślub byłby najlepszym rozwiązaniem. Przy okazji jestem ciekaw, gdzie schowałabyś swoje pistolety, bo w staniku raczej na pewno nie.

    OdpowiedzUsuń
  75. Tony uniósł jedynie brwi i po prostu już nie dyskutował na temat tajemniczego miejsca, które służyło Natashy za przechowalnie dla noża. Pewnym kwestiom po prostu należało pozwolić na niedomówienia.
    – To bardzo wspaniałomyślne z twojej strony – uznał tylko odrobinę uszczypliwie i posłał Romanoff swój najlepszy wcale-nie-ironiczny uśmieszek.
    – I jesteś tego pewna? Spotykałem się już z dziwniejszymi rzeczami niż tajemnicze zmartwychwstania – powiedział tak na wszelki wypadek zakładając najczarniejszy scenariusz.
    Kiedy chwilę później zmierzali ku wejściu twarz Starka osnuła wystudiowana na potrzebny mediów maska składająca się ze świetnie wypadającego na okładkach magazynów uśmiechu i nieznacznie przymrużonych oczu. Te w przypływie złośliwości skierował w pewnym momencie na Czarną Wdowę obdarowując ją iście maślanym spojrzeniem – ot, aby media miały o czym mówić. Poza tym o ile dobrze pamiętał jeszcze się na niej nie odegrał za Natalię Rushman.
    – Youtube będzie tym ociekać – powiedział niepomny na sarkazm kobiety i w duchu odetchnął z ulgą, gdy znaleźli się w lobby budynku. Tu przynajmniej ludzie chociaż starali się powściągać swoje zainteresowanie i nikt nikogo nie oślepiał lampami błyskowymi. No – prawie. Zawsze na takich wydarzeniach znalazło się kilku szczęściarzy z aparatami, którzy uwieczniali przebieg imprez.
    – Współczujesz? No popatrz, jakie to oryginalne. Większość powiedziałaby zazdroszczę – powiedział doceniając pragmatyzm Natashy. Bycie obrzydliwie bogatym było wspaniałe, ale na wespół z ogromną popularnością potrafiło dać w kość. Poza własnym domem Stark mógł zapomnieć o takim przywileju jakim była prywatność.
    Pokręcił głową na znak, że nie zamierza się do niczego przygotowywać.
    – Właściwie to jest jeszcze sporo czasu – bo dzisiaj popełniłem wyjątek od reguły i pojawiłem się nie spóźniony. Możemy wypić drinka, dwa ewentualnie siedem – podsunął prowadząc ją ku sali bankietowej. – To w zasadzie jedyny sposób, aby przetrwać takie spędy – mruknął i zaraz po tym zgarnął z tacy niesionej przez mijającego ich kelnera dwa kieliszki jeden z nich wręczając Czarnej Wdowie. – Za powodzenie – mruknął, stuknął szkłem o szkło i wychylił naraz alkohol. – To jest tak słabe, że aż mnie obraża – zaperzył się. – Idziemy na bar.

    OdpowiedzUsuń
  76. – O ile nasz złodziejaszek nie okaże się nadzwyczaj zaradny w sztuce unikania kłopotów to możesz mieć rację. Widzisz co muszę znosić? – zapytał zbolałym tonem i teatralnym gestem podkreślił co ma na myśli zataczając ręką łuk na pełne przepychu pomieszczenie, w którym powoli gromadziło się coraz więcej snobistycznych osobistości. – Muszę toczyć z tymi ludźmi w miarę uprzejme rozmowy, bo w innym wypadu się obrażają i akcje Stark Industries spadają – prychnął z pogardą, zupełnie nie rozumiejąc tego zbędnego łączenia odczuć osobistych z interesami.
    Opadł na hoker i został uprzedzony w zamawianiu czegoś dopicia przez Natashę.
    – Popisujesz się – ocenił, gdy kobieta zamówiła jego ulubiony trunek. Obdarzył ją jednak uśmiechem o stokroć szczerszym, niż to co prezentował przed budynkiem na poczet reporterskich wymogów. Różnica nie była uderzająca, ale komuś równie spostrzegawczemu jak Romanoff nie mogła umknąć.
    Tony chwycił za szklankę i uniósł brwi słysząc propozycję kobiety. Moment na trzepnięcie go w ramię natomiast wybrała idealny, bo Starka akurat zamierzał pociągnąć łyk szkockiej – tylko cudem jej nie rozlał. Cudem i dzięki refleksowi, który zdążył sobie wyrobić odkąd dorabiał na boku jako superbohater.
    – Jasne, poplotkujmy – zgodził się, bo czemu nie? Był bardzo ciekaw o tym jaki temat pierwszy padnie ofiarą Czarnej Wdowy.

    W przeciwieństwie do Natashy Tony znaczniej mniej uważnie przyglądał się otoczeniu, a czymś takim jak zwracanie uwagi na fotoreporterów nie zawracał sobie głowy od... dawna, toteż początkowo był wyraźnie zaskoczony tą niespodziewaną poufałością Romanoff. Szybko jednak został poinformowany w czym rzecz i wczuł się w rolę nie gorzej od agentki. Najwyraźniej Wdowa nie zamierzała boczyć się o jego spontaniczne zmanipulowanie mediów, co więcej zamierzała je jeszcze bardziej podjudzić. Czemu nie! Tony zawsze miał ogromny ubaw czytając wyssane z palca bzdury na własny temat.
    – Nie możesz się oprzeć pokusie wpuszczania innych w maliny, co? – rzucił tonem, w którym rezonowało czyste rozbawienie po tym, jak już skończyli uskuteczniać swoje małe przedstawienia polegające na zdecydowanie przerysowanym okazywaniu sobie czułości. Uniósł szklankę. – Za to, aby opatrzyli to jakimś godnym harlequina tytułem – rzekł z powagą.

    OdpowiedzUsuń
  77. Obdarował Natashę spojrzeniem mającym podkreślić jak bardzo nie jest przejętym tym, że w pierwszej kolejności postanowiła poruszyć temat Pepper. Pociągnął nieśpieszny łyk whisky i wzruszył obojętnie ramionami w zasadzie nawet nie wiedząc po co sili się na tę całą fasadę, która komuś równie przenikliwemu jak Rosjanka zdradzi pewnie jeszcze więcej niż szczery grymas niechęci.
    – Ja też z nią dawno nie rozmawiałem. Jest bardzo zapracowana – wyznał zgodnie z prawdą, a sądząc po zdawkowości z jaką to oznajmił nie zamierzał się bardziej rozwijać. W każdym razie na pewno nie po przy pierwszym drinku.
    Odsunął od siebie ponure przemyślenia dotyczące kondycji jego relacji z panną Potts i przystroił twarz w uśmiech gładko przechodząc do przyjemniejszej części rozmowy.
    – Wiesz co? Świetny pomysł. Pozostało ci teraz przekonać mnie, że chcę się tobie oświadczyć – powiedział szczerząc się do samego pomysłu obdarowywania kogoś zbroją zamiast biżuterii. Właściwie ten pomysł spodobał się Starkowi aż za bardzo. Jedynym plusem tego stanu rzeczy był fakt, że Tony był ostatnią osobą, u której należało się spodziewać chęci ustatkowania – a gdyby to nastąpiło rozsądek nakazywałby upewnić się, że ma się do czynienia z prawdziwym Tonym, a nie z jakimś sobowtórem tudzież Starkiem, któremu magia namieszała w głowie tak jak to miało niegdyś miejsce z Clintem. Dawno, dawno temu kiedy Avengersi dopiero się formowali w procesie pełnym zgrzytów i niedomówień.
    Właściwie to trochę zapomniał o prawdziwym powodzie, dla którego zjawił się na dzisiejszej gali akurat z Natashą – a przypomnienie sobie o tym było niezupełnie przyjemnym powrotem na ziemię. Zwłaszcza, że pośredniczył w tym facet cierpiący na ciąże spożywczą, który najwyraźniej bardzo chciał podkreślić swoją majętność za pośrednictwem stroju. Tony aż tak mu się nie dziwił – jeśli gościu chciał, aby jakiekolwiek kobiety zbliżyły się do niego dobrowolnie to musiał je przywabiać absurdalnie drogimi garniturami.
    – Ugh... Tony Stark. Firma... jaka? To coś z ogrodnictwem? – odezwał się w roztargnieniu i bardzo krótko uścisnął wyciągniętą w swoim kierunku dłoń po czym zmroził Natashę spojrzeniem, bo ta postanowiła pozostawić go na pastwę grubaska.
    – Będę tęsknił, kochanie! – zawołał za nią przesłodzonym tonem, a chwilę po tym pełen wewnętrznego zdegustowania (mającego swoje źródło u nieskrępowanie pożądliwego wzroku mężczyzny na tyłku Natashy) wysłuchiwał pochwał pod adresem „niesamowicie zmysłowej kobiety, z którą przyszedł”. I kilku komplementów pod adresem własnym, a konkretnie to na temat „tych wszystkich niesamowitych rzeczy, które tak bezinteresownie robi dla kraju...”. Wkrótce całe przemówienie dla Tony'ego zlało się w jedno spójne „blablabla”, w którym od czasu do czasu przytakiwał z wystudiowanym uśmiechem, aż wreszcie uprzejmie przeprosił rozmówcę... rozmówców – bo odchodząc zorientował się, że towarzystwo poszerzyło się o kilka spragnionych jego uwagi twarzy.
    Miał przed sobą mowę do wygłoszenia i zamierzał się z tym jak najprędzej uwinąć, aby móc urozmaicić sobie tę koszmarną, coroczną fasadę małą zabawę w szpiega.
    Zanim oddał się w ręce sztabu ludzi, przez których musiał przejść przed wystąpieniem dyskretnie upuścił przy jednym ze stolików małe, zmyślne urządzenie mające za zadanie wychwytywanie fal charakterystycznych dla pamięci zewnętrznej – zakładając, że obiekt ich obławy nie zabezpieczył się przed takimi trikami – i w razie czego przesyłać informacje na temat lokalizacji podejrzanych przedmiotów wprost do nadajnika Romanoff.

    OdpowiedzUsuń
  78. Kiwnął tylko głową na jej słowa i ruszył w kierunku kuchni, przykładając rękę do donośnie domagającego się jedzenia brzucha. Może gotowanie o tak niestosownej porze nie było najlepszym pomysłem, jednak Kapitan nie dostrzegał żadnego innego racjonalnego rozwiązania, które pomogłoby mu uciszyć jego niecierpliwy żołądek. O ile dobrze się orientował, zjedzone wcześniej naleśniki były ostatnim gotowym daniem w ich zapełnionej po brzegi lodówce, a po krótkiej chwili namysłu doszedł do wniosku, że tak czy owak będzie zmuszony narobić odrobinę hałasu, przy odrobinie szczęścia nie budząc reszty domowników.
    Wszedł do ogarniętego ciemnością pomieszczenia i odruchowo sięgnął do kontaktu, zapalając malutkie lampki przymocowane w dolnej części kuchennych szafek, chociaż odrobinę oświetlając wnętrze – nie miał zamiaru przyświecać sobie światłem płynącym z lodówki, jak to zrobili ostatnim razem. Zamaszystym ruchem otworzył drzwi urządzenia, pochylając się nad zapełnionymi półkami, nie mając pojęcia na co tak naprawdę ma ochotę – naleśnikom mówił stanowcze nie, ponieważ do ich przygotowania potrzebna była mu mąka (której aktualnie zabrakło), a żeby wymieszać masę musiałby włączyć robiący zdecydowanie za dużo hałasu mikser. Cmoknął z dezaprobatą, przesuwając na bok jogurty Clinta i jakieś organiczne jajka, prawdopodobnie należące do Bannera, po czym natrafił ręką na zapakowany w plastikowe pudełeczko kawałek szarlotki. Zmarszczył brwi, spokojnie kalkulując w głowie ewentualne plusy i minusy jedzenia słodkich przekąsek o tak późnej porze, kiedy jego rozważania zostały przerwane przez Natashę, która pojawiła się niespodziewanie w kuchni, trzymając butelkę schłodzonej wódki pod pachą. Wyprostował się gwałtownie i zatrzasnął drzwi lodówki, odstawiając plastikowe opakowanie na blat, by móc chwycić podany przez Wdowę trunek.
    - Na zdrowie – mruknął niewyraźnie, pociągając spory łyk alkoholu i szybko oddając butelkę dziewczynie. Nie, zdecydowanie nie przyzwyczajał się do tego okropnego, gorzkawego smaku. - Ciasto? - obrzucił zaciekawionym spojrzeniem tkwiący przed nim kawałek szarlotki, aż proszący się o to, by go zjeść. - Jeśli masz ochotę, mogę odstąpić Ci połowę. Ewentualnie.- rzucił, jakby od niechcenia, wyciągając w jej kierunku mały widelczyk.
    Trącił łokciem jej stopy, bezkarnie leżące na blacie i pokręcił głową z udawanym zniesmaczeniem.
    - Nie za wygodnie? Chyba jeszcze na lampę ich nie zakładałaś. - stwierdził z rozbawieniem, siadając na jednym z krzeseł.

    [Ciągniemy to dalej czy myślimy nad czymś innym? Bo chyba nie mam pomysłu na dalszą akcję XD]

    OdpowiedzUsuń
  79. [Ahoj Okienko! :D Zatem do boju! Tylko... wiesz chyba o co pragnę Cię poprosić...? *-*]

    OdpowiedzUsuń
  80. Isla Nublar. Wanda wyjrzała przez Okno quinjetta i w oddali dostrzegła objętą ostatnimi czasy sławą wyspę. Na początku roku, kiedy otwarto Jurajski Park wszystkie stacje telewizyjne oraz gazety zdawały się mieć tylko jeden temat. Naturalnie SHIELD szybko dokonało odpowiedniego oszacowania niebezpieczeństwa, jednak właściciele najlepiej zarabiającego parku rozrywki na świecie nie byli zbyt skłonni do kooperacji. Dlatego też, gdy tylko relacje turystów zaczęły przybierać co raz to bardziej wygórowane brzmienie zamiast, jak się można było spodziewać po pewnym czasie, emanować apatią co do dinozaurowego zoo zapadła decyzja o wysłaniu dwóch agentów incognito by bliżej zbadać sprawę. Chyba po raz pierwszy w historii działania agencji Nick miał przed sobą aż tyle zgłoszeń chęci podjęcia misji do rozpatrzenia...
    -1562 zgłoszenia... Nawet nie wiedziałam, że SHIELD ma tylu agentów. Tysiąc. Pięćset. Sześćdziesiąt. Dwa. I oczywiście kogo wybierają? Nas. Ja Ci mówię, Nat, to jest jakaś cholerna zmowa. Oni chcą nas zabić.- Mruknęła z irytacją Wanda. Jeszcze przez chwilę przyglądała się rosnącej sylwetce wyspy po czym odsunęła się od Okna by przebrać się ze służbowych ciuchów w te "turystyczne". W tej wyspie było coś zbyt przypominającego Genoshę i to sprawiało, że czuła się nieswojo.
    * * *
    Czapeczka z daszkiem, bluza z kapturem a na nosie zaawansowane technologicznie okulary przeciwsłonecznie. W takim stroju Wanda czuła się wyjątkowo dziwnie. Może była to kwestia doświadczenia w działaniu z Bractwem Złych Mutantów, które raczej nie stosowało kamuflażu i nie bawiło się w infiltrację, ale Wanda nie cierpiała działać w taki sposób. Kiedy był problem trzeba go było rozwiązać szybko i praktycznie a nie stojąc w kilometrowych kolejkach do różnych atrakcji w parku rozrywki.
    -Najsmutniejsze jest to, że jak się widziało tyle co my to te dinozaury za szybą nie robią nawet jakiegoś wielkiego wrażenia.- Stwierdziła Wanda robiąc przy okazji balona z gumy do żucia. W ręce trzymała gotowe do sprawdzenia bilety na Raptor Show. Po całym dniu nogi zaczynały jej już mocno doskwierać i cieszyła się, że Fury wykosztował się chociaż na miejsca dla vipów. W końcu Romanoff i Maximoff zostały wpuszczone na lożę i stamtąd mogły się dokładniej przyjrzeć zabezpieczeniom. Wanda przekręciła zakamuflowane pokrętło przy okularach przeciwsłonecznych włączając ich dodatkowe funkcje. Urządzenie zaczęło skanować dokładnie ogrodzenia, systemy obronne oraz bronie strażników ringu, na którym miał mieć miejsce pokaz. Jak za każdym razem do tej pory wszystko okazało się w normie.
    -Tutaj też nic nie ma.- Oznajmiła Scarlet Witch i ponownie wyłączyła okulary. Głos lektorki oznajmił, że raptory zaraz zostaną wpuszczone na ring i publiczność prosi się o zachowanie kompletnej ciszy.
    -No, oby tym razem to było chociaż coś fajnego...- Wanda wyciągnęła się wygodnie na skórzanym fotelu i pociągnęła łyka zimnej coli. Tymczasem na arenę wyszedł rudowłosy mężczyzna, o jednej z tych twarzy, która każdemu człowiekowi wydaje się znajoma. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech a oczy, na które obecnie było zbliżenie na telebimach, pełne były skupienia. Chwilę później telebim przeniósł uwagę widzów na betonowe drzwi, które z łoskotem zaczęły się podnosić ku górze. Nagle cała publiczność zdawała się wstrzymać oddech a napięcie stało się nie do wytrzymania. Nawet Maximoff odłożyła swoją colę i z większą uwagą zaczęła przyglądać się temu co miało miejsce na ringu. Betonowa zapadnia zaś unosiła się dalej ku górze i spod niej wyłoniły się ostre zakrzywione szpony a chwilę potem całe stopy jednych z najgroźniejszych drapieżnych gadów.

    OdpowiedzUsuń
  81. Maria Hill
    - Moim małym alkoholowym czym? – Hill zmrużyła oczy. - Czyżby Natasha Romanoff zdobyła się na dowcip? – Nie ukrywała zaskoczenia. Założyła nogę na nogę, zamówiła drinka i obróciła się w stronę agentki, tak żeby ją lepiej widzieć. - Śledzę tego gościa, który siedzi z prawej strony, pod oknem – powiedziała półszeptem. - Mija już trzecia godzina odkąd tu przyszedł i zdaje się, że nie ma zamiaru wychodzić w najbliższym czasie. Jak tak dalej pójdzie, to nie wyjdę stąd trzeźwa – uśmiechnęła się pod nosem – No dobra… Od dwóch godzin już nie jestem trzeźwa.
    Cały czas spędzony w pubie, Hill starała się pić alkohol w jak najmniejszych ilościach, ale sączenie jednej szklanki whisky przez trzy godziny wzbudziłoby podejrzenia, więc zamówiła kolejną i kolejną. Właściwie Maria miała obawy, że już straciła swoją przykrywkę. Monotematyczność rozmów mężczyzny, wskazywała na to, że już wie, iż jest śledzony i nic nie zdradzi.
    - Przez cały czas rozmawia o wyścigach konnych – poprawiła słuchawkę w uchu, udając że poprawia sobie kosmyk.
    Barman podał jej kolorowego drinka. Hill przyjrzała się szklance.
    - Są okropnie popalcowane – zerknęła na Natashę, pijącą swoją szkocką. – Wiesz ile tu jest bakterii? – na trzeźwo nigdy nie wyjawiłaby jej swoich pedantycznych skłonności, ale alkohol sprawił, że dystans, z jakim zwykła traktować agentkę Romanoff, częściowo zniknął. Wyciągnęła z torebki paczkę chusteczek antybakteryjnych i przetarła szkło. – Chcesz? – wyciągnęła do niej paczuszkę.

    OdpowiedzUsuń
  82. Elektra siedziała w swoim apartamencie popijając akurat drinka i bawiąc jest swoim sztyletem.
    Obracała go w dłoni pogrążając się w myślach, jak to się jej zwykle zdarzało kiedy miała chwilę wolnego.
    Jak na ironię, myśli te zawsze pędziły w stronę czasu, kiedy nie będzie już miała chwili wolnego. Planowanie ataków na coraz to większe bazy Hand najlepiej szło jej właśnie w ciszy i w samotności z pomocą odrobiny alkoholu.
    Ostatnio dostała informacje na temat jednej z baz ninja kilkanaście kilometrów od Nowego Yorku. Początkowo uznała, że nie ma sensu zajmować się każdą bazą Hand jaka istnieje, ale po chwili namysłu zorientowała się, że im mniej tych śmieci chodzi po ulicach tym lepiej. I że zajmie się każdą bazą, jaką napotka na swojej drodze.
    Z zamyślenia wyrwało ją pukanie do drzwi.
    Uniosła brwi. Rzadko miewała gości - jej znajomi ograniczali się do Matthew Murdocka i kolegów z drużyn Heroes of Hire i Thunderbolts. A oni z całą pewnością nie mieli ochoty jej odwiedzać.
    Postanowiła więc zignorować stojącą pod jej drzwiami osobę. Jeśli to nic ważnego to sobie pójdzie.
    Przez kilkanaście kolejnych sekund istotnie nic się nie działo, więc Natchios uznała, że jej gość zrezygnował z kolejnych prób dostania się do niej.
    Po chwili jednak znów rozległ się dźwięk pukania, tym razem dużo głośniejszy i bardziej niecierpliwy.
    Zaraz po tym usłyszała nieznajomy głos mówiący jej, że muszą pogadać.
    Przewróciła oczami, ale podniosła się z fotela. Odłożyła szklankę z drinkiem na stolik, sztylet na wszelki wypadek włożyła za pasek.
    - Idę. - burknęła i ruszyła do drzwi.
    Gdy je otworzyła, jej oczom ukazała się rudowłosa kobieta. Elektra przez chwilę próbowała skojarzyć jej twarz, ale na próżno.
    - Znamy się? - spytała mierząc ją wzrokiem.

    (Jasne, że jest okej :D Mam nadzieję, że moje też nie jest takie złe. Jakby coś to pisz :))
    /Elektra

    OdpowiedzUsuń
  83. Maria Hill
    Agentka jak zwykle starała się zachować powagę. Nie widziała nic dziwnego w tym, że podaje chusteczkę antybakteryjną Natashy Romanoff, natomiast fakt, że towarzyszka skorzystała z tej oferty zaskoczył Hill. Spodziewała się, że może zadrwi, albo zaśmieje się, ale na pewno nie tego. Podchmielona Maria uśmiechnęła się szeroko, a na propozycję odwiezienia jeszcze szerzej.
    - Ty jesteś miła – stwierdziła. – Chętnie skorzystałabym z propozycji, ale jak widzisz jestem na misji - Wyciągnęła słuchawkę z ucha, nie mogąc dłużej słuchać o Lunie – koniu, na którego postawił. – A wieczorem mamy jakieś zebranie organizacyjne z Furym. Nie wiem, czy już dotarła do ciebie ta informacja. Pewnie znowu usłyszymy gadkę o tym, żeby zachowywać porządek przy swoim stanowisku pracy, a później nagle nas zaskoczy i powie, że jest jakaś duża draka, na przykład Hydra. – Hill podparła głowę, zerknęła na koniarza i momentalnie otrzeźwiała (a przynajmniej tak się poczuła). Zaklęła pod nosem. Poszedł gdzieś. Sprawdziła słuchawkę. Słyszała sapanie, jakby biegł, a później, że wsiada do samochodu. – No nie! – poderwała się, położyła na blacie banknot i wbiegła na zewnątrz. Podmuch wiatru sprawił, że się zatoczyła.
    W barze przez cały czas siedziała i nie była świadoma jak bardzo odpłynęła. Przykucnęła pod murem.
    - Porażka – westchnęła.

    OdpowiedzUsuń
  84. Loki Laufeyson9 sierpnia 2016 21:54

    Gdy tylko przyjechało pogotowie, Loki ustąpił miejsca ratownikom. Była to karetka z jego szpitala. W innej sytuacji zapewne pojechałby z nimi, jednak teraz, gdy nie przypominał Jonathana Pine’a, którego oni znali, ta opcja odpadała. W końcu w szpitalu są jeszcze inni lekarze, którzy zapewne pomogą nieszczęsnemu kierowcy.
    Stanął obok Wdowy, której wzrok czuł na sobie przez cały czas. Rosjanka zapewne coś podejrzewała, prawdopodobnie zbyt późno zmienił wygląd i zdołała dostrzec jego prawdziwą twarz. Trzeba było jak najszybciej stąd odejść, zanim kobieta upewni się w swoich podejrzeniach. Ostatnią rzeczą jakiej teraz potrzebował, była drużyna Avengers zwalająca mu się na głowę. Naprawdę polubił swoje nowe życie i nie chciał go tak po prostu stracić. To nie wchodziło w…
    Wtedy usłyszał propozycję Wdowy. Nawet przez chwilę nie uwierzył, że kobieta z nim flirtuje. Wiedział, że rudowłosa może spróbować różnych sztuczek, żeby dowiedzieć się tego, na czym jej zależy – a to była jedna z nich. Teraz musiał to dobrze rozegrać.
    „Ona tak łatwo nie da za wygraną” pomyślał, odrzucając plan, aby próbować zbyć Natashę kilkoma półsłówkami i zaprzeczeniami. „W końcu to Czarna Wdowa - super szpieg.”
    - Ma pani rację, jestem lekarzem. – odparł. – A skoro, jeśli ja tego nie zrobię, to żaden doktor nie zobaczy pani rany, w takim razie chętnie ją zeszyję. Jednak musimy udać się do mojego szpitala, ponieważ nie noszę nici chirurgicznych w kieszeni. To tylko kilka przecznic. – uśmiechnął się zachęcająco, wskazując w stronę, w którą przed chwilą odjechała karetka.

    OdpowiedzUsuń
  85. Wdowa wyraźnie coś kombinowała. Ktoś, kto jej nie znał, nie domyśliłby się zapewne, że kobieta ma jakieś ukryte zamiary, ale Loki miał okazję, nawet zbyt często, mieć z nią do czynienia. Teraz był już niemal pewien, że kobieta zdążyła dostrzec jego prawdziwą twarz i chciała się upewnić czy to na pewno on.
    Laufeyson odwzajemnił uśmiech i ruszył za Natashą, wkrótce się z nią zrównując.
    - Właściwie niemal codziennie tędy wracam do domu z pracy. – odparł lekkim tonem. – Szczęście w nieszczęściu, że rozbiła się pani akurat tu.
    Musiał być przekonujący jako lekarz, zszyć ranę Wdowy i jak najszybciej zakończyć tę znajomość. Nie chciał komplikować sobie życia.
    - Och, ja też zupełnie o tym zapomniałem. – powiedział, gdy kobieta mu się przedstawiła. – Jonathan. – uścisnął wyciągniętą dłoń agentki.
    Byli już niemal pod szpitalem. I w tym momencie zaczęła się zabawa. Loki musiał zachować zmieniony wygląd tylko dla Wdowy, bo inaczej w szpitalu nikt by go nie poznał. Weszli do środka. W recepcji siedziała starsza, wyglądająca na miłą, kobieta.
    - Doktorze, a pan nie powinien być w domu? – zapytała, widząc Lokiego.
    - Powinienem, Janis. – uśmiechnął się do niej czarująco. – Ale mam nagły przypadek. Któryś zabiegowy jest wolny?
    - Jak zawsze na służbie. – podsumowała kobieta. – Kiedyś padniesz z przepracowania.
    - Nie musisz się mną przejmować. – odparł wesoło. – To co z tym zabiegowym?
    - W siódemce powinien być doktor Jackobs, ale go znasz. – mrugnęła porozumiewawczo - Pomaga wszystkim naokoło. Pięć minut temu poszedł na konsultację, więc jego gabinet powinien być wolny.
    - Dziękuję, Janis. – uśmiechnął się. – Przygotujesz dokumentację?
    - Przyślę kogoś. – odparła. – Mam nadzieję, że twój „nagły przypadek” ma ubezpieczenie? – spojrzała uważnie na Natashę. Jej wzrok zatrzymał się na krwawiącym ramieniu agentki. – Idźcie już do tego gabinetu, zanim się wykrwawi. Formalnościami zajmiemy się później.
    Loki skinął i ruszył w stronę wskazanego gabinetu.

    OdpowiedzUsuń
  86. Od razu po wejściu do gabinetu, Loki skierował się do szafki z lekami. Wyjął z niej środek znieczulający i kilka innych niezbędnych rzeczy. Zwykle przygotowaniem do zabiegu zajmowała się pielęgniarka, ale Laufeyson nie chciał nikogo fatygować, więc zrobił to sam. Wrócił do Wdowy, która zdążyła już usiąść. Opatrzy ją i jak najszybciej zakończy to dziwaczne spotkanie.
    - Rzeczywiście jest podobny. – uśmiechnął się. – A teraz się nie ruszaj. – wziął nożyczki i rozciął rękaw kostiumu Natashy, aby odsłonić ranę.
    Częściej szył na sali operacyjnej, a jego pacjenci byli nieprzytomni, ale na ostrym dyżurze też mu się zdarzało bywać, więc takie zabiegi nie były niczym nowym.
    - Spokojnie, znieczulę cię przed szyciem. – odparł, gdy kobieta wyraziła swoje obawy i przystąpił do oczyszczania rozcięcia. – Od jakiś pięciu lat, nie licząc studiów. – powiedział. – Poczujesz małe ukłucie. – znieczulił ją i zaczął szycie. – A ty czym się zajmujesz? Oczywiście poza rozbijaniem motorów. – posłał jej uśmiech.
    Właśnie kończył zakładać ostatni szew, gdy drzwi gabinetu się otworzyły. Loki to usłyszał, a nie zobaczył, bo był odwrócony plecami do wejścia.
    - Janis, przyniosłaś dokumenty? – Laufeyson zakończył szew.
    Drzwi skrzypnęły - ktoś je zamknął.
    - Nie jestem Janis. – powiedział męski głos.
    Bóg kłamstw odwrócił się. Przed nim stał dwudziestokilkuletni chłopak, o potarganych włosach i podkrążonych oczach. Był niechlujnie ubrany, a w jego dłoni połyskiwał pistolet.
    „Akurat dzisiaj musiał się napatoczyć jakiś ćpun.” pomyślał z irytacją Loki.
    Normalnie, jedno zaklęcie i chłopak by leżał na podłodze, Laufeyson nie musiałby nawet wzywać ochrony, młody zapomniałby po co tu przyszedł, a broni by już nie odzyskał. Ale teraz, gdy w pokoju była Natasha, nie mógł tak po prostu użyć magii, agentka od razu by się domyśliła co zrobił. Trzeba to było rozwiązać jak Midgardczyk.
    - A teraz doktorku, odłóż narzędzia i wyskakuj z leków. – dzieciak machnął znacząco pistoletem. – Bez żadnych głupich numerów. – dodał, bo Loki zaczął się zbliżać do telefonu.
    Bóg kłamstw uniósł ręce i oddalił się od aparatu.
    - Dalej, dalej. – pośpieszał go chłopak, nadal wymachując bronią. – Wyjmuj leki.

    OdpowiedzUsuń
  87. To była pochmurna noc. Moon Knigt przechadzał się po plaży i rozmyślał o tym jak sprzedawca kebabów dał mu majonez w sosie i jak strasznie traumatyczne było to doświadczenie. Nadal był głodny, a musiał przecież odbyć patrol.
    ~ Jedzenie może poczekać, zjesz później, a jeśli coś się stanie gdy Ciebie nie będzie na warcie to będzie słabo - powiedział Bob
    ~ Brr na samą myśl o tym majonezie aż mi przykro - dodał Marc, po czym kontynuował - Jak tylko skończymy tu to idziemy na pizzę. Tam na pewno nie będzie majonezu.
    ~ Cicho bądźcie - powiedział Moon Knight - tam ktoś jest.
    Idąc dalej plażą minął kilka zamków z piasku i dostrzegł kobietę, która jak widać je tworzyła. Było to dość podejrzane, w końcu jest środek nocy i nikt raczej by nie tworzył zamków z piasku o tej porze i w taką pogodę. Czyżby kolejne złudzenie?
    - Dzień dobry wieczór... ?

    OdpowiedzUsuń
  88. Wanda przewróciła wymownie oczami słysząc uwagi odnośnie ekscytacji i przejażdżek na grzbietach młodych Triceratopsów. Prawdę powiedziawszy dinozaury nudziły ją nie mniej niż Wdowę i żarty drugiej agentki średnio ją bawiły. Tak czy inaczej ten występ był klasyfikowany przez przewodnik po parku jako największa i najniebezpieczniejsza atrakcja, więc jeśli miały znaleźć jakiś punkt "przyczepienia" to była to ich najlepsza szansa.
    -Jeśli stawiasz takie przejażdżki Ciociu Nat to chętnie skorzystam.- Rzuciła jedynie głosem uradowanego pięciolatka po czym zwróciła wzrok w stronę areny. Jedak, jak tylko dostrzegła brak zabezpieczeń zarówno na gadach jak i mężczyźnie, który znzlazł się z nimi na wybiegu zwróciła się ponownie ku Natashy, dokładnie w tym samym czasie kiedy ona próbowała pacnąć ją w rękę.
    -Dokładnie. To nie wygląda na coś normalnego. Trzeba to będzie potem dokładniej zbadać.- Przyznała jej rację. Tymczasem jeden z pracowników parku dostrzegł rozmawiające agentki i podszedł do nich ruchem dłoni karząc im zachować ciszę.
    -A na razie miejmy się na baczności.- Wyszeptała jeszcze Wańdzia i wzrokiem wskazała miejsce, gdzie Rosjanka schowała swój pistolet. Uśmiechnęła się jeszcze zgryźliwie do pracownika dalej channelując rozbestwionego pięciolatka i ponownie skupiła się na show. Tym razem ciężko było jej zachować obojętność wobec dinozaurów. Krążące po arenie gady w przeciwieństwie do pozostałych gadów w tym niecodziennym zoo nie posiadały obroży z ukrytą w środku dawką środków usypiających a wyposażeni w broń ochroniarze stali zdecydowanie za daleko by zareagować w razie kłopotów. Mimowolnie Wanda przyzwała odrobinę czerwonej mgły która zawirowała między jej palcami, co w razie kłopotów zmniejszyłoby czas reakcji.
    Tymczasem rudowłosy mężczyzna posłał widowni czarujący uśmiech numer 5 i pospiesznie przypomniał o konieczności zachowania ciszy. Pospiesznie dodał też, że jedyny powód przez który on może swobodnie mówić i stać pomiędzy dinozaurami to jego pozycja lidera stada, ale szkoda wiele gadać i lepiej pokazać publiczności co to dokładnie oznacza. Hunt zagwizdał by zwrócić na siebie uwagę gadów a te podbiegły do niego i ustawiły się w rządku. Następnie zaczął się dość krótki, lecz mrożący krew w żyłach pokaz podczas którego zwierzęta wykonywały polecenia swego "wodza". Po około 20 minutach zwierzęta posłusznie opuściły arenę i tam zostały przechwycone przez uzbrojonych ochroniarzy a pozostały na placu Hunt zebrał zasłużone brawa.
    -Myślisz to samo co ja?- Zagadnęła Natashę Wanda, która wykorzystała fakt, że cała widownia wstała do braw na stojąco by zebrać swe wszystkie rzeczy i zacząć się przeciskać między fotelami. - Nie wierzę, że to może być zwykła tresura. Psy i koty są od tysięcy lat tresowane i hodowane pod kątem posłyszeństwa i inteligencji a to są klony zwierząt sprzed milionów lat. Albo ten cały "trener" kontroluje umysły albo ma tutaj miejsce niezła zabawa w genetykę.
    Naciągając czapkę z daszkiem mocniej na twarz i przecisnęła się między ostatnimi rzędami ludzi i ruszyła ku wyjściu z areny, gdzie na szczęście nie było jeszcze tłoku.

    OdpowiedzUsuń
  89. Loki miał cichą nadzieję, że Natasha zrobi to, co superbohater w takiej sytuacji by zrobił, czyli zabierze chłopakowi broń i „przemówi” mu do rozsądku. Jednak ona wolała udawać przestraszoną dziewczynkę. Było to niezbyt mądre z jej strony. Lokiemu kule z pistoletu tego dzieciaka nie zrobią krzywdy, ale kobieta mogła poważnie ucierpieć, a nigdy nie wiadomo co takiemu szaleńcowi strzeli do głowy. Czyli Asgardczyk musi wziąć sprawy w swoje ręce.
    Laufeyson nie chciał się ujawniać przed Romanoff, z drugiej strony, nie mógł pozwolić, aby okradł go byle ćpun. Szybka kalkulacja i podjęcie decyzji. Bóg kłamstw zbliżył się powoli do szafki z lekami.
    - Spokojnie, Natasha. – powiedział. – Przecież yyy… jak masz na imię? – zwrócił się do chłopaka. Jego ton był przyjazny, zupełnie jakby pytał o imię przypadkowego człowieka poznanego na ulicy, a nie narkomana na głodzie, grożącego mu bronią.
    To pytanie zdecydowanie zdziwiło dzieciaka.
    - Jack. – odparł zmieszany.
    - Przecież Jack nie chce zrobić nikomu krzywdy, prawda Jack? – kontynuował Loki, udając, że szuka leków.
    Ludzie na głodzie zwykle nie byli zbyt… inteligentni. Przechytrzenie takiego wyrostka nie stanowiło wyzwania dla boga kłamstw. Wystarczyło tylko odpowiednio obrać słowa. Jedyny problem stanowiła nieprzewidywalność takich ludzi. Nigdy nie wiadomo co może ich sprowokować.
    - Nie potrzebnie nastraszyłeś moją koleżankę. – kontynuował, jakby to była zwykła pogawędka z kumplem. – Możemy to przecież załatwić na spokojnie, co? – chłopak wydawał się coraz bardziej zmieszany całkowitym spokojem lekarza.
    - No… możemy… chyba… - wybąkał.
    Teraz Loki wiedział, że jest na dobrej drodze. Dzieciak nie był pewien co robi, wpadł na jakiś idiotyczny pomysł pod wpływem chwili i nie wiedział jak się wykaraskać z bagna, w które się wpakował. Wystarczyło pokazać mu odpowiednią drogę.
    - No to może odłożysz to, Jack? – Laufeyson, który trzymał w ręce kilka strzykawek, skinął w stronę pistoletu trzymanego przez chłopaka. – Wtedy wszyscy poczujemy się lepiej. – zrobił niewielki krok w stronę napastnika, pozostawiając za sobą zamkniętą szafkę.
    Złotousty. Loki zawsze wiedział co powiedzieć, aby osiągnąć swój cel, po prostu nie zawsze mu się chciało – magia była o wiele szybsza. Mimo to, dar przekonywania bywał przydatny.
    Dzieciak spojrzał na pistolet, potem na uśmiechniętego lekarza, który zachęcająco wyciągał w jego stronę strzykawki (w których była sól fizjologiczna – tak na wszelki wypadek). W końcu powoli zaczął odkładać broń.

    (mnie też się podoba:) ciekawi mnie jak to się rozwinie)

    OdpowiedzUsuń
  90. Maria Hill
    Stan do jakiego doprowadziła się Maria wcale nie był taki tragiczny, a przynajmniej tak jej się zdawało. Czuła się na siłach, żeby kontynuować misję, a z drugiej strony było jej wszystko jedno. Alkohol sprawił, że uszła z niej cała duma i poczucie obowiązku. Nie przejmowała się niedokończoną misją, ani tym, że agentka Romanoff widzi ją w tym stanie. W innych okolicznościach Hill zapewne odnosiłaby się do rudej zgryźliwie. Taką już miała naturę. Nawet kiedyś próbowała być dla Natashy miła, ale nie potrafiła złamać swojego wewnętrznego „ja”. Dziś, natomiast czuła niewysłowioną sympatię do Rosjanki.
    - Wzruszasz mnie – stwierdziła. – Wyciągasz do mnie pomocną dłoń. To naprawdę dla mnie wiele znaczy – czknęła. – Mój dom jest poza granicami miasta. Muszę być całą dobę dostępna w S.H.I.E.L.D., więc właściwie to tam pomieszkuję. Na poziomie -1 mam swoją kanciapę, gdzie nocuję. Hmm… - Spojrzała gdzieś przed siebie i długo, długo myślała. – Moja propozycja jest następująca… - rzekła – Jeśli masz ochotę na dłuższą przejażdżkę, to zapraszam do mnie na peryferia, poczęstuję cię herbatą, jeśli nie, to byłabym dozgonnie wdzięczna (wcale nie dozgonnie, nie wiedziała co mówi), gdybyś zaprowadziła mnie do mojego gabinetu w S.H.I.E.L.D., ale tak żeby się nie połapali, że jestem trochę podchmielona.
    Maria wstała i wzięła trzy głęboki wdechy. Właściwie, to czuła się doskonale, tylko dlaczego tak jej się kręciło w głowie. Może ten facet wiedział, że Hill go obserwuje i kazał jej czegoś dosypać do drinka? Nie… To nie możliwe. Chyba.
    - Mówiłam ci już jak twoja przyjaźń wiele dla mnie znaczy?

    OdpowiedzUsuń
  91. Widząc wychylający się rudy łeb uspokoił się nieco. Ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy, którego nawet maska nie była w stanie zasłonić przemówił:
    -Natasha... Cześć, ja Ciebie też nie spodziewałem się tutaj znaleźć. O ile naprawdę tu jesteś... - spojrzał po tych wszystkich zamkach i stwierdził, że to chyba jednak nie jest kolejne urojenie. Spojrzał jeszcze na opadające drobinki piaski w krótkiej pauzie i kontynuował. - Zawsze jestem o tej porze na patrolu tutaj. No w sumie prawie zawsze, ale to tylko w wyjątkowych sytuacjach jest inaczej! - Zaczął się tłumaczyć po czym widząc minę Wdowy uświadomił sobie, że w zasadzie to wcale nie musi.
    -A co Ty tutaj robisz? O ile nie jest to tajne i poufne - dodał prędko.
    -No i tak... to jest kebab... ale jest gorzej niż zepsuty. Nawet największemu wrogowi bym go nie dał... Jest z majonezem. - Powiedział z kolejnym grymasem aż widocznym przez maskę. - Skoro tak zgrabnie idzie Ci kopanie może zakopiemy go tutaj? Byleby tylko to cholerstwo nie wyrosło później w jakieś drzewo Sosnowe albo Trufle... - Wtrącił z nadzieją w głosie.

    /Moon Knight

    (Pozdrawiam od Wańdzi z Wańdzią w Wańdziogrodzie o: )

    OdpowiedzUsuń
  92. Maria Hill
    - Wspaniale – powiedziała Maria, kiedy zajęła miejsce pasażera. Posłusznie zapięła pas. Kiedy Romanoff włączyła radio, Hill rozpoznała piosenkę i zaczęła nucić pod nosem, wyglądając przez okno. Wzięła sobie głęboko do serca to, co powiedziała Wdowa i starała się nie zabrudzić jej tapicerki.
    - O jesteśmy! – rzekła po krótkiej przejażdżce. Wysiadła i rozejrzała się, jak gdyby była tu pierwszy raz. – No to chodź – powiedziała Hill, jakby to ona prowadziła Natashę, a nie odwrotnie. Ruszyła przed siebie niepewnym krokiem. Przy wejściu, Hill odbiła swoją kartę, następnie z małymi trudnościami przedstawiła się do otworku w ścianie, który miał za zadanie zidentyfikować jej głos.
    - Witaj agentko Mario Hill – usłyszała ze ściany i przeszkolone drzwi się rozsunęły. Wszystko szło tak gładko, że Maria zaczęła się zastanawiać po co w ogóle angażowała w to agentkę Romanoff. Była tak zadowolona z siebie, że zaśmiała się głośno, tak jak to robią źli bohaterzy w bajkach dla dzieci. Kolejne i ostatnie drzwi otwierane były po sprawdzeniu siatkówki oka. Czytnik znajdował się na końcu wąskiego korytarza, z kilkoma zakrętami. Za rogiem wpadła (dosłownie) na jednego z agentów. Oparła się rękami o ścianę, żeby nie upaść na podłogę. Nie zwracając uwagi na to, do kogo mówi rzekła wzniośle:
    - Czy ty sobie zdajesz sprawę kim ja jestem? – Wyprostowała się dumnie. – Skrócić o głowę! – zwróciła się do Natashy.

    OdpowiedzUsuń
  93. Maria Hill
    Hill nie rozumiała, dlaczego agentka Romanoff prowadzi ją jak dziecko. Przecież już prawie wytrzeźwiała… I ta wzmianka, że zachowuje się jak pijana nastolatka? Bzdura! Zrezygnowała jednak z próby oporu i dała się grzecznie zaprowadzić do windy. Kiedy wsiadły i Natasha wybrała odpowiednie piętro Maria poczuła coś w rodzaju ulgi. Wyobraziła sobie, że zaszywa się w swoim cieplutkim łóżeczku i udaje, że nie słyszy sygnału jej specjalnego telefonu do połączeń wyłącznie z Furym. Postanowiła też, że nie zjawi się na wieczornej pogadance i wytłumaczy się, że podczas misji napotkała niespodziewane trudności, co zajęło jej więcej czasu, niż się spodziewała. Wiele razy już naginała zaufanie Nicka, ale i tym razem liczyła na wyrozumiałość.
    Kiedy winda się zatrzymała Hill ruszyła w stronę swojego mieszkania. Całkiem sprawnie wpisała kod i weszła do środka.
    - Misja wykonana. Świetnie się spisałaś agentko Romanoff – poklepała ją po ramieniu. – Gdyby było to sprawdzenie lojalności, zdałabyś na 100%. Niestety to nie są żadne podchody. Muszę przyznać, że może faktycznie się trochę upiłam, także… Idę spać – stwierdziła i kiwnęła głową zadowolona z siebie. - Jak chcesz to poczęstuj się kawą albo herbatą – ruszyła w stronę sypialni, ale zaraz wróciła. – Zapomniałabym… - Zaczęła szukać czegoś w torebce, po chwili znalazła swoje chusteczki antybakteryjne. – Jak już wypijesz, wytrzyj nimi szklankę, dobrze? I zgaś światło jak będziesz wychodzić.
    Sama poszła do łóżka i w pełnym ubraniu, nie zdejmując butów weszła pod kołdrę i zasnęła.

    OdpowiedzUsuń
  94. Gdy tylko drzwi gabinetu zamknęły się za dzieciakiem, Loki sięgnął po słuchawkę telefonu. Wybrał wewnętrzny numer i powiadomił ochronę o tym, co się wydarzyło. Wdowa w tym czasie zaczęła panikować. Nieźle się wczuła w rolę, ale Loki ze swojej też nie zamierzał wyjść. Odłożył słuchawkę.
    - Spokojnie. – powiedział. – Już po wszystkim. Nic się nie stało. – podszedł bliżej do kobiety i posłał jej uspokajający uśmiech.
    Miał nadzieję, że po tym wszystkim nareszcie uda mu się pozbyć natrętnej agentki i będzie mógł wrócić do swojego normalnego życia. Skoro do tej pory się przed nią nie wydał, to może Natasha w końcu odpuści?
    - Już powiadomiłem ochronę. – odparł. – Zajmą się nim.
    Loki podszedł jeszcze bliżej i zaczął oglądać zszytą przez siebie ranę.
    - Powinno się dobrze zagoić. – zawyrokował po chwili. – Założę bandaż i możesz wracać do domu. – uśmiechnął się.
    Zakończył opatrywanie Wdowy i posprzątał, tak, aby gabinet nadawał się do przyjęcia kolejnego pacjenta. Chciał wreszcie znaleźć się w swoim domu, bez poczucia, że w każdej chwili może zostać zdemaskowany i wtrącony do jakiegoś więzienia przez Avengers. Coraz bardziej uświadamiał sobie jak idiotycznym pomysłem było pozostawanie w Nowym Jorku i był coraz bliższy podjęcia decyzji, aby przeprowadzić się jak najdalej od tego miasta.
    - Pamiętaj często zmieniać opatrunek, aby nie wdało się zakażenie. – powiedział jeszcze, gdy wszystko było gotowe. – I przyjdź za tydzień na zdjęcie szwów.

    OdpowiedzUsuń
  95. -Uff, dobrze, że tu jesteś naprawdę bo ostatnio miałem ochotę dowiedzieć się co tam u Ciebie. I mam nadzieję, że faktycznie tu jesteś, 3 ostatnie razy jak Cię spotkałem to jednak Ciebie nie było ze mną... Na kogo czekasz? Może my pójdziemy poszukać tego kogoś w takim razie? - dodał z lekką ekScytacją, na chwilę wręcz zapominając o kebabie.
    -Tak... Jest z... -wycedził przez zęby i wziął głęboki oddech - z majonezem. Nie rozumiem jak ludzie mogą tego nie rozumieć. Majonez to największe zło i oddałbym cały księżyc za to by uratować świat z jego wstrętnych... - zatrzymał się na chwilę z grymasem wymalowanym na masce, nie wiedząc czy lepiej będzie powiedzieć łap, jajek czy może macek... - powiedzmy, że macek albo plujek. Myślę, że ludzie dzielą się na tych, opętanych rządzą majonezowania wszystkiego i na tych zdrowych lub z lekka zarażonych. Do jakiej grupy Ty się zaliczasz? - Zakończył wręcz lekko oburzony.
    - No jak chcesz... życzyłbym Ci smacznego, ale trochę ciężko mi to sobie wyobrazić... Wierzę w Twój silny żołądek i silną wolę, tylko dlatego pozwalam Ci jeść tego kebaba z majonezem! - Powiedział, po czym widząc, że Wdowa przymierza się do pierwszego gryza odwrócił szybko głowę by skupić się na czymś innym. Jego uwagę szybko przykuło to jak faScynujące są fale rozbijające się o brzeg.
    -Nigdzie się nie spieszę - mówił nadal odwrócony - Nie wydaje Ci się, że to faScynujące jak rozbijają się te fale o piaSzczysty brzeg? Zaraz... Czy tam pod piaskiem się coś nie przemieszcza? - Wskazał przesuwającą się w ich stronę wydmę piasku.

    OdpowiedzUsuń
  96. Żałował.
    Cholernie żałował, że tuż po tej całej drace z fałszywym Zimowym Żołnierzem nie został w Nowym Jorku. Co mu szkodziło pomieszkać kilka dni u Natashy, w między czasie sprzątając swoje stare mieszkanie. Przecież mimo wszystko Wdowa nie gotowała tak źle, by obawiał się o własne życie; nie mówiąc już o Pomiocie Szatana, który ostatnimi czasy nawet go tolerowała i pozwalała się głaskać.
    Ale nie. Musiał jak ten niestrudzony podróżnik dojść do wniosku, że nie usiedzi w jednym miejscu zbyt dużo czasu. Samemu z niedobitkami Hydry mu się chciało walczyć..

    Westchnął ciężko, pozwalając sobie na chwilę słabości i zamknięcie ociężałych powiek. James doskonale wiedział, że w ten sposób skazywał siebie na śmierć, ale musiał to zrobić. A może chciał raz na zawsze zakończyć swoje męczarnie?
    Czuł, że z każdą chwilą traci coraz więcej krwi, a przebite płuco od złamanego żebra skutecznie utrudnia oddychanie. Bucky doskonale zdawał sobie sprawę, że jeśli nie zacznie działać dość szybko nadejdzie koniec.
    Oparł głowę o kafelki i wziął najgłębszy oddech, do jakiego był wstanie zmusić swój organizm. Metaliczny zapach krwi dość szybko wypełnił jego nozdrza, przypominając o rzezi, która dokonała się kilka godzin wcześniej.
    Ciemność przed oczami zaczynała powoli wypełniać jego myśli. Już miał nadzieję, że straci przytomność, gdy umysł spłatał mu figla. Odruchowo otworzył ospałe powieki i wzrokiem oplótł łazienkę, w której siedział.
    Jednak zamiast Natashy, którą słyszał w głowie, dojrzał tylko kilka trupów, których twarze wykrzywione były w grymasie bólu.
    -Nat... - wyszeptał, a wizja śmierci została zastąpiona rudowłosą czupryną...

    Nie pamiętał, w jaki sposób znalazł się pod mieszkaniem Natashy. Z tego, co kojarzył szedł jakimiś bocznymi uliczkami, byle tylko ludzie nie przestraszyli się na jego widoku. James dziwił się samemu sobie, że dał radę dojść do Wdowy bez utraty przytomności, a to naprawdę było nie lada wyczynem. Ból po kilku postrzałach, wybity bark i pewnie kilka złamanych kości niejednego zwaliłby z nóg, a on przeszedł kilka kilometrów. W końcu jak miał umierać to przy jedynej życzliwej mu osobie.
    Zmusił się do bólu i ręką z wybitym barkiem dotknął rany postrzałowej brzucha. Syknął, powstrzymując się przed zaklnięciem, chociaż cała wiązanka cisnęła mu się na usta. Bioniczną ręką uderzył w drzwi.
    Kolejne, co zapamiętał to ciemność i zimną podłogę na klatce schodowej...

    OdpowiedzUsuń
  97. Możliwe, że gdyby nie był ranny, a ból nie przeszkadzał mu w racjonalnym myśleniu (i w ogóle życiu, ale mały szczegół) zaplanowałby wizytę u Natashy jakoś inaczej. Zapewne sam w miarę możliwości opatrzyłby się, a do Wdowy przyszedłby, tylko po to by poprawiła mu bandaże i dała wódki na znieczulenie. No możliwe, że jeszcze wpadłby na całusa albo i na całą noc, ale na pewno nie pozwoliłby sobie przy niej na chwilę słabości - w końcu nie tego ją uczył w Red Roomie.
    Jednak musiał przyznać to przed sobą, że nie był w stanie sam sobie pomóc. Jasnym było to, że bez Natashy skonałby szybciej niż ktokolwiek mógł przypuszczać, bo przecież nie poszedłby do szpitala. Ten krok wiązałby się z samobójstwem - nie tylko nie ufał służbie zdrowia, ale przy okazji miał tę świadomość, że od razu nad nim stałaby policja. No i jak umierać, to tylko w ramionach Natashy.
    Nie wiedział, ile czasu był nieprzytomny, ale miał wrażenie, że upłynęło więcej niż kilka minut. Chociaż nie kontaktował tego, co się dzieje wokół niego, jak tylko usłyszał głos Natashy z trudem powstrzymał się przed całkowitym odpłynięciem w niebyt.
    Tak bardzo chciał się obudzić, by choć trochę pomóc Natashy, chociażby w przetransportowaniu samego siebie w bezpieczniejsze miejsce, takie jak kanapa w salonie. Jednak mimo wielu starań, nie był w stanie ani podnieść powiek, ani tym bardziej unieść jakiejkolwiek części ciała.
    James doskonale słyszał głos Wdowy, który przypominał mu głos aniołów. Czyżby tak właśnie miał umierać? W mieszkaniu Natashy, na jej kanapie, w akompaniamencie jej głosu oraz miauczenia Pomiotu Szatana?
    Tym bardziej nastawił się na śmierć, gdy jego umysł został porażony ostrym światłem. Pamiętając o tych gadkach, by iść w stronę jasności, skierował się tam...
    Odruchowo zamrugał kilkakrotnie, próbując przyzwyczaić się do światła, które po chwili zniknęło. W zwolnionym tempie widział jak Natasha zrywa z niego ubrania, a potem znika gdzieś.
    -To już koniec? - wychrypiał, nie mając nawet pewności, że Natasha go usłyszała.
    Widząc alkohol w jej dłoniach, James niemalże natychmiast (oczywiście biorąc pod uwagę jego możliwości) zagryzł zęby, przygotowując się na kolejną falę bólu. Nie mylił się, bo chwilę później jego ciałem wzdrygnęły kolejne spazmy bólu, przyprawiającego go nie tylko o mdłości, ale o chęć krzyczenia - zupełnie jakby posypywano jego rany solą albo na nowo rozszarpywano.
    Z przyjemnością przyjął alkohol, który dała mu Natasha, jednak z trudem przełknął go, obawiając się zakrztuszenia. Naprawdę brakowałoby im tylko tego, by się udusił alkoholem.
    Ciężko opadł na poduszkę, walcząc sam ze soba, by znowu nie stracić przytomności. Na pytanie Natashy tylko wydał z siebie jęk.
    Pod nawet najmniejszym muśnięciem ciepłych dłoni Natashy mimowolnie kurczył mięśnie zupełnie tak, jakby jego skóra łaknęła jej dotyku, a na dodatek sama Wdowa działała na niego niczym najlepszy lek przeciwbólowy.
    Resztkami sił złapał Natashę za nadgarstek i jakby delektując się jej ciepłem, przesunął wzdłuż dłoni, czując swoją własną krew. Delikatnie splótł jej palce ze swoimi, jednocześnie patrząc jej prosto w oczy.
    -Nat, skończ ze mną, błagam cię - wychrypiał, samemu nie wiedząc czy naprawdę chce umrzeć czy to gorączka przemawia przez niego.

    OdpowiedzUsuń
  98. Chociaż Wdowie mogło się wydawać, że James bredzi, on tak w ogóle nie myślał. Praktycznie rzecz biorąc, wydawało mu się, ze jest to najlepszy z możliwych pomysłów. Zabijając go nie tylko zniwelowałaby jego ból - a ten był naprawdę olbrzymi, skoro Zimowy Żołnierz błagał o śmierć - ale i mogłaby dostać majątek za jego głowę. Oczywiście Bucky wątpił w to, że Natasha byłaby skłonna zlikwidować go dla kasy, więc liczył na litość.
    Tak, niewątpliwie James Buchanan Barnes, zwany Zimowym Żołnierzem błagał o śmierć. Zupełnie jak wtedy, gdy rodził się jako ДЕЛО №17, a to mogło oznaczać tylko jedno, tortury, którym został poddawany regularnie przez Hydrę były przyjemnościami.
    -Skarbie, jak mam odpoczywać, skoro zwykły oddech mnie boli? - westchnął zrezygnowany, ale mimo wszystko starał się jak najmniej ruszać, by nie stwarzać więcej problemów Natashy, no i przy okazji nie sprawiać sobie więcej bólu - Nat, ale mimo wszystko, dotykaj mnie.
    Dopiero po chwili (jak z resztą prawie wszystko) doszedł do niego sens ostatnich wypowiedzianych przez niego słów. Możliwe, że gdyby nie był tak poobijany, u progu życia i śmierci, zacząłby się śmiać z tego, co powiedział, ale w obecnej sytuacji tylko lekko się uśmiechnął. Na więcej nie miał niestety sił.
    -Mam nauczkę, by samemu nie ganiać za tymi, którzy wiedzą, jak mnie kontrolować- stwierdził, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że Natasha tak łatwo mu nie odpuści i na pewno będzie chciała znać więcej szczegółów z tej akcji. Jak nie teraz to w niedalekiej przyszłości - Chciałem odzyskać ten pieprzony zeszyt z komendami, bez ryzykowania życia bliskich mi osób - dopowiedział, z naciskiem na ostatnie dwa słowa.
    Naprawdę chciał opowiedzieć Natashy więcej o zeszycie i o tym czemu się go boi, ale akurat przyszedł lekarz, więc po prostu zamilknął. Przez wszystkie lata swoje działalności nie interesował się kwestiami medycznymi, więc nie widział sensu, by na stare lata się tego uczyć. Po prostu leżał na kanapie, nieobecnym wzrokiem obserwując poczynania doktora – za sprawą tego, dopiero po kilku minut syknął z bólu po wbijaniu weflonu. No cóż, taki duży, a nadal boi się igieł.
    Dopiero, gdy lekarz wyszedł ocknął się z letargu i od razu skierował swój wzrok na apteczkę, którą tamten zostawił.
    -To wszystko dla mnie? Nie mam nawet 10 litrów krwi w swoim organizmie, więc jak mam to wszystko niby przetoczyć? Przecież te wszystkie leki mnie wysadzą, czy tam rozsadzą od środka - jęknął, co mogło oznaczać tylko jedno, że leki w końcu zaczęły działać, a James powoli zaczął odzyskiwać siły - Dziękuję ci za wszystko i przepraszam, że zwaliłem ci się na głowę, ale naprawdę nie wiedziałem, do kogo się zwrócić.

    OdpowiedzUsuń
  99. Maria Hill
    Kiedy agentka się obudziła, czuła, że coś ją wczoraj ominęło. Na dodatek telefon do połączeń z Nickiem Furym co jakiś czas piszczał, co oznaczało, że nie odebrała jakiegoś połączenia. Długo nie pojmowała co się stało. Bolała ją głowa i chciało jej się pić, dlatego, kiedy tylko się ogarnęła ruszyła do kuchni. „Jedyna nadzieja w kawie” – pomyślała. Zatrzymała się gwałtownie, kiedy w kuchni zobaczyła agentkę Romanoff. Hill wychrypiała „Cześć…” i podeszła do ekspresu. W trakcie jak robiła się jej kawa Maria miała dziwne uczucie, że Wdowa ją obserwuje albo co gorsza śmieje się z niej. W sumie nie powinno być w tym nic dziwnego. Maria też lubiła pastwić się nad Wdową. Tym razem, jednak coś ją wyjątkowo niepokoiło. Jakby o czymś zapomniała. Wpierw zerknęła na siebie czy może ciężki poranek sprawił, że założyła dwa różne buty, albo spodnie od piżamy, ale to nie było to. Miała na sobie swój klasyczny strój z odznaką S.H.I.E.L.D. Kiedy obróciła się, żeby w końcu zapytać, co tak bawi Natashę, usłyszała jej słowa o kacu. Uniosła brew. Starała się przybrać minę osoby poirytowanej, a nie zdezorientowanej.
    - Wy – Rosjanie doskonale wiecie jak to jest – powiedziała drwiąco. Wzięła kawę i oparła się o ścianę, żeby nie stać za blisko Natashy. Długo sączyła kawę rozmyślając głęboko nad dniem wczorajszym. Czyżby upiła się na wczorajszej misji? I czy… Uświadomiła sobie przykry fakt, że chyba to właśnie Natasha Romanoff odprowadziła ją do pokoju. Chociaż filiżanka była już pusta Hill wciąż trzymała ją przy ustach, udając, że pije. Tak, to była na pewno Wdowa. Hill jednak nie pamiętała szczegółów i miała tylko nadzieję, że nie zachowywała się jak ostatnia kretynka. Kiedy uświadomiła sobie to wszystko czuła, że robi się czerwona na twarzy. Nie wiedziała, czy to przez wstyd, czy wściekłość na samą siebie. Postanowiła jak najszybciej opuścić to pomieszczenie. Wyszła, ale zatrzymała się zaraz za rogiem. Trzepnęła się ręką w głowę. „Zachowuję się jak dziecko”. Z bólem serca wróciła do kuchni, żeby powiedzieć...
    - Dz… - to słowo nie umiało jej przejść przez gardło. Na pewno nie będzie dziękować Natashy Romanoff! Zdobyła się tylko na skinienie głową w ramach wdzięczności i ruszyła w stronę biura Nicka Furyego czekając na serię przykrych i brzydkich słów.

    OdpowiedzUsuń
  100. James nawet nie miał najmniejszych ochoty patrzeć na całą tę apteczkę, którą zostawił lekarz. Co jak co, ale za jedno był wdzięczny Hydrze – że przez te wszystkie lata wpoili mu to, że jest zabójcą i ma nie zwracać większej uwagi na poniesione rany. On miał co najwyżej modlić się o to, by ból zniknął, a on sam mógł spokojnie przeżyć noc.
    I to właśnie zamierzał robić, chociaż oczywiście nie zamierzał się do tego przyznawać Natashy. W końcu męska duma nie pozwoliłaby mu na to, by okazać większą słabość niż to, co pokazywał dotychczas.
    - Wydaje mi się, że na każdym kroku pokazywałem ci, że na mnie zawsze mogłaś liczyć. Zwłaszcza w tak kryzysowych sytuacjach jak chociażby ta – mimowolnie uśmiechnął się, gdy Natasha zniknęła w kuchni.
    W czasie jej nieobecności po prostu zamknął oczy, próbując siłą umysłu oddalić od siebie ból. Efekt, który osiągnął najwyraźniej był mocno oddalony od zamierzonego, bo myślami przeniósł się do miejsca, z którego uciekł.

    ***
    – Towarzyszu Barnes, znowu się widzimy. Tak jak obiecałem, zaprowadzę cię tam, nocują twoje demony.
    Ostatnie sylaby zniknęły wraz z dźwiękiem wystrzału. Po chwili, które dla Jamesa trwały jak minut poczuł jak ból rozrywa jego brzuch i jak krew odpływa z jego twarzy, a on sam blednie.
    Dotychczasowa niechęć do Rumlowa, który teraz stał nad nim i śmiał mu się prosto w twarz drastycznie wzrosła, przybierając postać nienawiści. Oj tak. Nie nazywał się Jamesem Buchananem Barnesem ani tym bardziej Zimowym Żołnierzem, jeśli nie zabije z zimną krwią tego, który przez tyle lat czerpał przyjemność z jego krzywd.
    ***

    Westchnął ciężko, słysząc, że Natasha wróciła z kuchni, odganiając od siebie poprzednie myśli. Co jak co, ale nie mógł przecież odpłynąć myślami przy niej. Jeszcze wyszedłby na mięczaka, a tego nie potrafiłby zniósł.
    Na tyle na ile pozwoliła mu leżąca głowa obserwował poczynania Wdowy, a gdy tylko dostrzegł, że usiadła tuż za nim, od razu dźwignął się na łokciach do góry. Nie zwracając uwagi na to, że Natashy mogłoby to się nie spodobać, położył swoją głowę na jej kolanach – jakby wyczekując, aż zacznie go miziać po włosach.
    - Jak za starych lat, co? – spytał, odwracając głowę w stronę telewizora. Oczywiście nie interesował go lecący program, ale jakoś odruchowo wolał unikać wzroku Natashy – Zauważyłaś, że za każdym razem nawzajem liżemy swoje rany wojenne?
    Jak tylko poczuł dotyk dłoni Natashy na swoich włosach, delikatnie uśmiechnął się. Zapewne gdyby był kotem zacząłby teraz mruczeć z zadawanej mu przyjemności. A tak, będąc tylko człowiekiem poprzez uśmiech ukazał swoje zadowolenie.
    - Nie mam zamiaru ciebie gryźć, jesteś twarda jak skała, a mi naprawdę wystarczy to, że nie mam ręki. Zębów do kompletu nie chcę stracić – zaśmiał się, czego dość szybko pożałował. Zadane rany ponownie dały o sobie znać, toteż syknął z bólu, powstrzymując siarczyste zaklnięcie.
    W ciszy wysłuchał tego, o czym mówiła Wdowa i momentalnie zaczął mieć wyrzuty sumieie…nia. Zupełnie jakby nie mógł sobie umrzeć gdzieś w jakiejś ciemnej uliczce, tylko musiał koniecznie w ramionach Natashy.
    I w sumie…
    Przez moment walczył ze sobą, jednak wewnętrzny głos był silniejszy od rozsądku.
    - Nie mógłbym umrzeć od tego.
    Nie dbając o ból, rany i o ryzyko pogorszenia swojego stanu (sierpowy Natashy naprawdę do najlżejszych nie należał!) ponowie stoczył bitwę ze sobą, podniósł się i nie pozwalając Natashy w jakikolwiek sposób zareagować, złożył pocałunek na jej ustach.

    OdpowiedzUsuń
  101. To jedno trzeba przyznać Jamesowi. Był mistrzem zaskakiwania nawet samego siebie, bo naprawdę nie sądził, że w chwili obecnej byłby w stanie zebrać wszystkie swoje siły i bez zająknięcia, syknięcia z bólu czy innych tym podobnych podnieść się do pozycji półleżącej.
    Samo pocałowanie Natashy traktował jak impuls. Dość przyjemny impuls, który z każdą kolejną chwilą wiązał się z coraz to większym pragnieniem. Nie mógł i przede wszystkim nie chciał ukrywać tego, że całowanie Natashy sprawiało mu naprawdę wielką przyjemność i przy okazji uśmierzało towarzyszący temu ból. Nie mówiąc już o przywoływaniu na myśl scen z ich wspólnej przeszłości – a ta naprawdę była bujna, momentami gorąca, a innymi niebezpieczna.
    - Nat, zaraz pomyślę, że się zawstydziłaś – stwierdził, momentalnie poważniejąc.
    To, co do niego doszło, gdy patrzył prosto w jej oczy tuż po pocałunku było nie tylko smutne, ale i bolesne. Byli zabójcami, cholerną parą sowieckich zabawek, którym nie dane było szczęście. Niezależnie od starań obojga nie mogliby mieć happy endu – nie w tamtych czasach, gdzie jak przystało na pupilków, powinni być nieskazitelni w każdym znaczeniu i nie w tych, gdzie utożsamiano ich z największymi kataklizmami, katastrofami – po prostu wszystkim co złe.
    Na dalsze słowa Natashy po prostu się uśmiechnął, nie chcąc przyznać przed nią samą, że naprawdę uroczo wyglądała tak bardzo dbając o niego. Tak, jakby w jakiejś tam części nadal jej zależało na osobie Bucky’ego Barnesa.
    - Panno Romanow, bo zaraz zacznę się panny bać – powiedział i nie chcąc się kłócić z Natashą, po prostu położył się z powrotem na jej kolanach w asyście delikatnej ręki na czole – Przy okazji nie pamiętasz, że nie umiem odpoczywać? Daj mi dwa dni i będę jak nowonarodzony… Chyba.
    Nie chcąc bardziej zawstydzić Natashy czy też zdenerwować – co byłoby naprawdę niewskazane w jego obecnym położeniu - grzecznie leżał na jej kolanach. Jednak długo nie wytrzymał, zdrową rękę położył nad swoją głową i delikatnie zaczął kreślić na udzie rudowłosej małe kółeczka. I chociaż oglądał telewizję, co jakiś czas dyskretnie zerkał na kobietę, chcąc się upewnić, że czasem nie wyciągnęła skądś patelni i nie zapragnęła go dobić.
    I w sumie nawet nie zorientował się, w którym momencie zasnął, odpływając w świat nie tak dawnych wydarzeń, przez które wylądował ranny na kanapie u Natashy…

    OdpowiedzUsuń
  102. Maria Hill
    Agentka Hill nie znosiła „papierkowej roboty” i Fury doskonale o tym wiedział, a mimo tego zawsze angażował ją w sprawy organizacyjne, zarządzanie grup itp. Wściekła jak osa ruszyła korytarzem. Jeszcze raz przeczytała nagłówek dokumentów, które jej wręczył. Brzmiał on: „Kontrola pracy, relacji społecznych i sprawności fizycznej agentów S.H.I.E.L.D.” Spojrzała na listę osób do „kontroli”. Byli ustawieni rangą, a nie alfabetycznie. Już gdzieś na samym początku wpadło jej w oko nazwisko Romanoff.
    - Wspaniale – rzekła, wcale się nie ciesząc. – Miejmy ją z głowy. – Udała się do gabinetu Natashy Romanoff.
    Kiedy się zobaczyły, Maria mimo wszelkich starań, nie była w stanie uśmiechnąć się do Rosjanki, ani nawet powiedzieć „Cześć”. Z całkowitą powagą rzekła:
    - To ci się nie spodoba – pokazała jej dokument, który dostała od Furyego. – S.H.I.E.L.D. co pięć lat jest dokładnie sprawdzane, magazyny są czyszczona, a ich zawartości przeliczane. Ktoś musi też sprawdzić możliwości i kompetencje agentów. Tych z dłuższym stażem, takim jak my i tych całkiem nowych. Padło ma mnie. – Przez twarz przemknął jej złośliwy uśmieszek. – Ja już jestem po tych głupich procedurach. Za kolejne pięć lat, jeśli dożyjemy znowu będziemy przechodzić to samo. Zbyt wiele osób w ostatnim czasie okazało się być podwójnymi agentami – Pogrzebała w dokumentach i wyciągnęła jedną z kart, którą musiała wypełnić danymi na temat Natashy. – Spędzimy razem dwa cudne dni.

    OdpowiedzUsuń
  103. [I am Loki, of Asgard and I am burdened with glorious purpose. :D]

    - Ale… - Loki udawał zdziwionego, gdy Natasha użyła jego prawdziwego imienia. Nie mógł się przecież tak po prostu przyznać do wszystkiego, nie po tym wszystkim. Trzeba było pociągnąć tę grę, jak długo się da. – Ale ja mam na imię Jonathan. Nie wiem kim… - w tym momencie zobaczył, że agentka jest zbyt blisko niego, a na skroni poczuł chłód lufy. - Natasha, proszę, odłóż to. – jego głos lekko drżał, gdy to mówił.
    Musiał być wiarygodny, jeśli nie zasieje ziarna zwątpienia w umyśle agentki, ta gotowa jeszcze naprawdę do niego strzelić. Nawet z tej odległości by go to nie zabiło, ale mogło by nieźle zaboleć, w dodatku ten huk…
    - Oczywiście, że mnie widziałaś, w końcu tam byłem. Pomogłem ci. Ale ja naprawdę nie mam na imię Loki. – jego głos idealnie imitował wzrastający strach. – Jakich sztuczek? Ja niczego nie udaję. – w sumie to poniekąd była prawda. Naprawdę cholernie się bał, że go zdemaskuje, że zniszczy to, co Loki zdążył już zbudować. Normalnie maskował by wszelkie objawy tego niepokoju, ale teraz były one nawet wskazane. – Proszę cię, odłóż broń i porozmawiajmy spokojnie. – jej wzrok przyszpilił go do ściany. Była naprawdę zdeterminowana. Laufeyson wiedział już, że jest gotowa na wszystko. Jeśli da jej najmniejszy powód, lub zbyt długo będzie przeciągał całą grę, agentka strzeli bez zastanowienia, a on będzie miał wielkie problemy, aby wytłumaczyć, jak coś takiego przeżył.
    Nie miał zbyt wielu opcji.
    Jeśli się teraz teleportuje, agentka upewni się, że to on i zacznie się nagonka, a Laufeyson znów będzie musiał ukrywać się po jakiś jaskiniach, bo nie będzie miał czasu na opracowanie jakiegokolwiek planu.
    Jeśli będzie dalej ciągnął grę, ona w końcu wystrzeli – widział to w jej oczach – a to prawdopodobnie wytrąci Lokiego z równowagi na tyle, że nie będzie mógł dłużej utrzymać czarów maskujących, agentka go zdemaskuje, a do tego zleci się tu cały szpital.
    Jeśli sam się ujawni, będzie miał choć cień szansy, aby wyjaśnić wszystko agentce, a jeśli ta nie zdecyduje się go natychmiast aresztować (a bądźmy szczerzy, nawet Czarna Wdowa nie da rady zrobić tego w pojedynkę), będzie miał czas aby przygotować plan i zniknąć na tyle skutecznie, aby go nie znaleźli. Albo przekona ją, że już nie stanowi zagrożenia. Tyle, że wtedy agentka będzie miała nad nim przewagę…
    Było też inne wyjście. Zabić agentkę, zanim ta zdąży wystrzelić. Ciała Wdowy nikt nigdy by nie odnalazł, a żeby nikt nie podejrzewał Lokiego wystarczyłaby iluzja, którą zobaczyłoby kilku pracowników szpitala. Avengers w prawdzie zaczęli by jej szukać, ale kto by powiązał zniknięcie Czarnej Wdowy z jakimś chirurgiem?
    Loki postawił wszystko na jedną kartę.
    Odetchnął głęboko, zamknął oczy i…
    Zdjął z siebie czary maskujące. W końcu chciał żyć jak śmiertelnik, a morderstwo jest raczej ogólnie potępiane. Chociaż byłoby to łatwiejsze wyjście… Zawsze jest to jakiś plan B.
    - Niech ci będzie, może i jestem Loki. – uśmiechnął się do niej. – I pewnie nie uwierzysz w to, co ci zaraz powiem, ale naprawdę od jakiegoś czasu jestem chirurgiem i nie planuję przejąć władzy nad światem.

    OdpowiedzUsuń
  104. Ostatnie kilka miesięcy dla Bucky’ego nie były łatwe. Chociaż chciał odciąć się od swojej krwawej przeszłości, tak ona jak bumerang za każdym razem do niego wracała – nawet jeśli przebywał z dala od potencjalnych fragmentów swojego życia. Momentami zastanawiał się, czy nie byłoby lepiej zamieszkać gdzieś na Antarktydzie, gdzie szansa, że spotka kogokolwiek jest równa zeru.
    Prosto z Węgier trafił do aresztu, z aresztu na Syberię, a z Syberii – ponownie do kriokomory. Będąc zamrożonym (tym razem rzecz jasna z własnej woli) miał w końcu czas na analizę wszystkiego, co się dzieje wokół niego. Przynajmniej tak mu się wydawało, gdyż po przebudzeniu, doskonale wiedział, co powinien robić dalej.
    Jak tylko udało mu się odzyskać mechaniczną rękę i nauczyć ją kontrolować, wyjechał, nie chcąc narażać T’Challi na gniew ze strony ONZ i innych organizacji, które najchętniej widziałyby Zimowego Żołnierza martwego.
    Życie jednak toczy się dalej, za coś żyć trzeba – i przede wszystkim – mieć, co robić, by nie zwariować od natłoku przyziemnych spraw.
    Po wyjeździe z Wakandy od razu zaczął wykonywać telefony po starych znajomych, czy nie potrzebują najemnika lub po prostu mają coś do załatwienia, co wymagałoby zdolności Zimowego Żołnierza. Pierwszy telefon skutkował tym, że na twarzy Bucky’ego pojawił się szeroki uśmiech. Drugi z dokładniejszymi informacjami sprawił, że zabukował bilet na samolot do Kazania.
    Choć początkowo podróż mu się dłużyła w nieskończoność, tak w połowie lotu zaczął przeglądać informacje na temat tego, co się działo w czasie, gdy był niedostępny.
    Po kilkunastu godzinach postawił nogi na płycie lotniska i tuż po tym jak odebrał swoją broń, na szybko przestudiował informacje na temat swojego celu.
    Alexei Manorovski. Wydawało mu się, że znał skądś to nazwisko, jednakże dość szybko o tym zapomniał, jak tylko zobaczył swoją ofiarę. Nie wyglądał on na więcej niż dwadzieścia trzy lata, jednak Bucky miał wrażenie, że mimo swojego młodego wieku zdążył dużo już przejść, co musiało odbić się dość poważnie na jego zdrowiu psychicznym – w końcu kto normalny, przeczuwając, że ktoś może czyhać na jego życie, paraduje po Kazaniu w bluzie z wielkim białym orłem z koroną na czerwonym tle?
    Bucky jednak nie miał zamiaru tracić więcej czasu na zbędne myślenie o ofierze. Miał dobrze płatne zadanie do wykonania i nikt nie mógł mu przeszkodzić w jego realizacji.
    Upewniwszy się, że posiada przy sobie broń, zaszedł mężczyznę od tyłu i bez zbędnych ceregeli wepchnął do opuszczonego magazynu, w którym od ilości kurzu spokojnie można byłoby dostać astmy (oczywiście jeśli nie byłoby się modyfikowanym genetycznie żołnierzem).
    - Czego chcesz? – spytał mężczyzna wręcz z idealnym angielskim akcentem, gdy Bucky zręcznym ruchem wyjmował broń zza paska. No cóż, nadal nie wyszedł z wprawy – Mam pieniądze, jeśli o to ci chodzi. Ile chcesz?
    Odruchowo Bucky zaczął się śmiać. Z jednej strony wizja zarobku bez brudzenia sobie rąk była niezwykle kusząca, ale... No właśnie, ale. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie zabijając go, sprawi, że kolejne zlecenia mogą się nie pojawić, a niestety wyjątkowo mocno ich potrzebował w tej chwili. Bacznie obserwując mężczyznę, skierował w jego stronę pistolet, przybierając maskę Zimowego Żołnierza pozbawionego uczuć; tak jak wtedy – w Hydrze.
    - To nic osobistego, po prostu taka praca. Желаю вам сладких снов – odpowiedział, naciskając spust.


    //Zimówka. PS. Życzę Ci słodkich snów. xD

    OdpowiedzUsuń
  105. Normalne. To po prostu normalne, że pech musi prześladować Bucky’ego przez całe jego cholernie długie życie. Jak nie upadki z pociągu, to prania mózgu. Jak nie prania mózgu to milion ran postrzałowych, złamań, pobić. Teraz mu do szczęścia brakowało jeszcze nieudanej misji, która była wręcz banalna. Złapać, zabić, odjechać, wziąć zapłatę. Przecież cóż złego mogłoby się wydarzyć?
    No właśnie.
    Już miał naciskać spust, gdy do jego uszu dobiegł dźwięk wystrzału nie z jego broni, a tuż po tym szczęk metalu tuż po tym jak pocisk dotknął mechanicznego ramienia. Zaklnął siarczyście, z wielkim trudem powstrzymując się przed sprawdzaniem, czy na nowym metalowym cacuszku, które stanowiło jego protezę, nie było żadnej ryski czy też wgniecenia od pocisku. Naprawdę, jeszcze brakowało mu chodzenia z brzydką szramą na dopiero co zamontowanej ręce – swoją drogą jeszcze cieplutkiej, jakby wyjechała dopiero co z linii produkcyjnej.
    Odruchowo zaczął oglądać się wokół siebie, szukając osoby, na której mógłby się wyżyć za przeszkodzenie i ciemność, która miała być jego sojusznikiem, okazała się wrogiem. Trybiki w jego mózgu po raz kolejny w ostatnich godzinach pracowały na najwyższych obrotach, próbując samemu skojarzyć, kto stałby za tym zamachem na jego myśli.
    Ciemność, poniekąd cios poniżej pasa, zapewne zwinność, by przejść niezauważenie w niedalekiej odległości od niego i przede wszystkim te cholerne słodkie perfumy, które jeszcze pamiętał z czasów KGB, które doprowadzały go do mdłości.
    Natalia.
    - Czy ty robisz sobie ze mnie żarty? – warknął, całkowicie zapominając o tym, że miał kogoś zabić. Ot; taki mały szczególik, o którym każdy zapomniałby. Prawda? – Wszędzie za mną będziesz łazić? Jak pójdę do piekła, też ciebie tam spotkam?
    Z trudem powstrzymywał się przed większym wybuchem gniewu. W końcu wielu nadal uważa go za ducha, który umarł na Syberii, tuż po akcji z baronem Zemo. Zamiast tego wziął kilka głębokich wdechów, jednocześnie wyciągając z jakiejś bocznej kieszeni latarkę, która po chwili delikatnym światłem omiotła pomieszczenie.
    - No, wiewióreczko, wychodź ze swej kryjówki – warknął, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że uparta Wdowa za żadne skarby świata nie pokaże mu się, narażając się na jego wściekłość i poniekąd nieobliczalność.
    Już miał iść w kierunku jakiś starych kontenerów, gdy do jego uszu dobiegł dźwięk zatrzaskiwanych z wielką siłą drzwi. Momentalnie otrzeźwiał, przypominając sobie, że chyba kogoś miał zabić. Z jego ust po raz kolejny wyrwało się siarczyste przekleństwo na samą myśl o tym, że teraz będzie musiał zaglądać pod każdą kostkę brukową, by znaleźć swoją misję.
    - Naprawdę choć raz mogłabyś nie wchodzić mi w drogę – krzyknął, uświadamiając sobie, że w dłoniach trzyma pistolet gotowy do wystrzału; i co gorsza, nie odczuwał najmniejszego powodu do tego, by schować go do kabury…

    //Zimówka. <3

    OdpowiedzUsuń
  106. Podświadomie domyślał się, że Natasha przeczuwa jego zdenerwowanie. Mimo to, cieszył się z tego – powinna być świadoma, że właśnie nadepnęła mu na odcisk. A wybity z toku misji Zimowy Żołnierz, to naprawdę niepoczytalny Zimowy Żołnierz. W każdym razie, gdy jest on w takim stanie, powinno się uciekać tam, gdzie pieprz rośnie (albo i jeszcze dalej).
    - Naprawdę myślisz, że zabijając kogoś, patrzę na to, czy ta osoba jest atrakcyjna? – warknął, czując, że jego opanowanie całkowicie odchodzi w niepamięć.
    Teraz, mając całkowitą pewność, że to Natasha stoi za chwilowym niepowodzeniem jego misji, zaczynał mieć lekki mętlik w głowie. Najchętniej zabiłby za przeszkodzenie, ale… No właśnie ale. To była Natasha, jego dawna Natalia, obecnie osoba, która ostatnim razem, gdy się widzieli, uratowała go przed złością T’Challi, pozwalając odlecieć razem z Kapitanem w odmęty Syberii. Ot tak nie mógł zapomnieć o tym wszystkim, udając, że te wszystkie sytuacje nigdy nie miały miejsca.
    Prawdą jednak było, że palec aż go świerzbił, by nacisnąć spust przy pierwszej nadarzającej się okazji.
    - Prowokowanie mnie w tej sytuacji chyba nie jest najlepszym rozwiązaniem naszej chwilowej sytuacji – mruknął pod nosem, podświadomie czując, że jest bliżej niż dalej kryjówki Natashy.
    Możliwie, że Natasha nieświadomie popełniła jeden, malutki błąd.
    Światło latarki idealnie oświetliło najbliższe mu kontenery, rzucając przy tym cienie na podłogę. Za jednym zobaczył ślad całkowicie niepasujący do tego, jaki powinien rzucać zbiornik.
    Nie chcąc tracić efektu zaskoczenia i przy okazji pozwolić Natashy na znalezienie kolejnej kryjówki, z całej siły kopnął najbliższy kontener, który w ślad za sobą przesunął pozostałe. Zdecydowanie nie wyszedł z formy przez te kilka miesięcy w kriokomorze.
    Widok Natashy sprawił, że na jego twarzy pojawił się lekko szyderczy uśmiech. W głowie od razu pojawiła mu się myśl, że jak na tak dobrze wyszkolonego agenta i w dużej mierze zabójcę, Natasha wybrała jedną z najbanalniejszych kryjówek. Jednakże zdawał sobie sprawę z tego, że mogło to być po prostu jedno z jej zagrań, a samo ukrycie się miało drugie dno.
    - Jak widzisz, żyję i wyjątkowo dobrze się miewam. Dziękuję, że pytasz – stwierdził i nie czekając na imienne zaproszenie czy też zgodę, nacisnął spust, wypuszczając z drugiej dłoni latarkę, której światło nikłe światło omiotło najbliższą przestrzeń magazynu.
    Drugi tego dnia huk wystrzału rozniósł się po magazynie echem. Ten tak samo jak poprzedni nie był celny – rzecz jasna nie mógł odebrać sobie możliwej przyjemności lekkiego pokiereszowania Czarnej Wdowy, więc lufa pistoletu nakierowana była na jej ramię, co by co najwyżej pocisk ją drasnął.

    //Wkurzony Zimówka, który tak naprawdę jest pociesznym szczeniaczkiem. XD

    OdpowiedzUsuń
  107. Może i popełnił tego dnia więcej niż jeden błąd, ale to w żaden sposób nie sprawiało, że Natasha w żaden sposób nie zawiniła. W końcu to ona go zdekoncentrowała, co w znaczący sposób zaważyło o skuteczności misji, której się podjął.
    Gdzieś tam, w jakimś najodleglejszej szarej komórce swojego mózgu zdawał sobie sprawę z tego, że może i zbyt szybko podjął decyzję o celowaniu, a następnie strzelaniu do Natashy. No ale przecież był Zimowym Żołnierzem! Strzelanie miał we krwi!
    - Jeśli nie pamiętasz, to ty pierwsza do mnie strzeliłaś, więc nie obwiniaj mnie o wszystko – przed krzykiem pełnym złości powstrzymał go tylko fakt, że Natasha stała tuż obok niego.
    Potem wszystko wydarzyło się na tyle szybko, że ledwo co zdążył mrugnąć powiekami.
    Ciemność była sprzymierzeńcem zarówno jego jak i Natashy, czego z resztą nauczono ich za czasów KGB i Red Roomu. W związku z tym, że w ogóle nie zdziwił się ataku ze stroju jego dawnej uczennicy. Wybicie kopniakiem broni, prawy sierpowy nie były niczym, co mogłoby go zadziwić, jednakże w żaden sposób nie zareagowała nie. Po prostu pozwolił, by to się zadziało. Skutkowało to oczywiście mocnym bólem szczęki. James zdecydowanie zapomniał jaką siłę posiada ta drobna osoba, którą była Natasha.
    - Pistolet jest tylko dodatkiem, który sprawia, że wyglądam seksowniej – stwierdził, naprawdę nie mogąc się powstrzymać przed tą skromną oceną własnej postaci.
    Przewidując następny ruch Natashy, odsunął się na bok tak, że kobieta podcięła nie jego a powietrze. Zamiast zostać powalonym na ziemię, nadal stał na dwóch nogach. Odruchowo wręcz metalową ręką złapał ją za ramię, wbijając w nie palce, by zniwelować jakikolwiek gwałtowny ruch Natashy. Wolna dłoń dość szybko odnalazła twarz Natashy, uderzając kobietę – zupełnie tak, jak ona parę sekund wcześniej.
    - Skarbie, takie bieganie za ofiarą mi nie przeszkadza. Przeszkadzasz mi ty, że za każdym razem psujesz mi plany –warknął, posyłając Natashy kolejnego sierpowego.
    Powoli zaczynał tracić nad sobą kontrolę zupełnie tak, jakby opanowany i spokojny James Buchanan Barnes (//XD – przypis autorki\\) odchodził w niepamięć, a jego miejsce zajmował Zimowy Żołnierz kontrolowany przez Hydrę, który nie zwracał uwagi na nic; tylko na powodzenie jego misji.

    //i tak mnie kochasz! Zimówka ♥

    OdpowiedzUsuń
  108. Pierwszy raz od dawna poczuł jak to jest tracić nad sobą kontrolę. Najgorsze, że tym razem w żaden sposób nie było to związane z praniem mózgu przez Hydrę czy też wypowiadaniem przez kogoś zakazanych słów. Po prostu ot tak Zimowy Żołnierz, marionetka i zabójca bez emocji przejmował umysł Bucky’ego; dawnego żołnierza, a obecnie najemnika.
    Z transu wybił go dopiero ból lewego ramienia. Odruchowo skierował wzrok w miejsce, gdzie Natasha wbiła nóż i z trudem nie skrzywił się, widząc krew. O ile był przyzwyczajony do tego widoku na ciele innych, tak u siebie to zawsze go odrzucało. Z wrażenia puścił ramię Natalii, a metalową dłoń zacisnął w pięść, chcąc nią wykonać następny cios.
    Chwilowa dekoncentracja dużo go kosztowała. Czując na sobie odcisk buta Natashy, przeklnął siarczyście, zranioną ręką powstrzymując się od upadku.
    Z jego ust poleciało kolejne przekleństwo, dochodząc do wniosku, że jest to zdecydowanie jeden z najgorszych dni w jego dotychczasowym życiu.
    Widząc, że Natasha odsuwa się od niego – tak samo jak ona zaczerpnął głęboki wdech, wypuszczając powietrze z cichym świstem.
    - Natalia, nie wiem… -wyszeptał, kierując swój wzrok na wyciągnięte przed siebie dłonie. Wziął kolejny głęboki wdech, uświadamiając sobie, że cała ta sytuacja nie powinna mieć miejsca. On nigdy nie powinien tak zareagować - …co się ze mną dzieje.
    Jego zdrowa dłoń pierwszy odkąd pamiętał drżała, a głowa zaczynała go boleć, jakby coś wwiercało mu się w czaszkę – i nie, nie było to w żaden sposób związane z kopniakiem wykonanym przez Natashę.
    Czując, że cała adrenalina, która dotychczas wypełniała jego krwiobieg zaczyna zanikać, zrobił kilka kroków do tyłu, opierając się o jeden ze zdemolowanych wcześniej kontenerów.
    - Alexei Manorovsky – odpowiedział na pytanie Natashy, pierwszy raz od dłuższej chwili patrząc na kobietę – Jednemu z moich dawnych klientów bardzo przeszkadza. Na tyle, że za zabicie go oferują pół miliona. Teraz rozumiesz, że nie chcę przegapić takiej okazji na zarobek?

    //Twoja najukochańsza Zimówka

    OdpowiedzUsuń
  109. Co też mógł robić Doktor Dziwago w ten jakże piękny, słoneczny, aczkolwiek chłodny dzień? Sprzątać. Nie było to jednak normalne odkurzanie czy zmywanie naczyń. Tym razem jego zadaniem było ogarnąć burdel jaki narobił mu ten przeklęty przebieraniec w czerwonych rajtuzach.
    Od niespodziewanej wizyty Deadpoola i Silent minęło zaledwie parę godzin. Gdyby nie to, że Wong mógł wpaść tutaj w każdej chwili, Stephen zapewne nie kwapiłby się ze sprzątaniem. Był z natury pedantem, to fakt, jednak nie zawsze miał akurat ochotę na wiosenne porządku. Sytuacja jednak tego wymagała. Zabytkowa, zbita waza oraz mnóstwo śladów krwi na podłodze i jeden wielki chaos na strychu, przez które Deadpool postanowił sobie wejść nie wyglądały zachęcająco.
    Doktor nie byłby oczywiście sobą gdyby nie pomógł sobie magią. Dzięki temu wszystko przebiegało w miarę płynnie i sprawnie. Kiedy ostanie ślady krwi zniknęły z podłogi, Strange miał już wchodzić na górę, kiedy usłyszał pukanie do drzwi.
    Wziął głęboki oddech i zaczął się cofać, a z tyłu jego głowy cichy głosik podpowiadał mu, że na dziś jeszcze nie koniec atrakcji.
    - Co do cho… - zaczął, otwierając z zamachem drzwi i zamarł, widząc dobrze znaną mu osobę, której za cholerę by się nie spodziewał. A już na pewno nie w takim stanie.
    W ostatniej sekundzie ukucnął i uratował ją przed upadkiem na podłogę. Następnie wsunął jedną rękę pod jej plecy, a drugą pod kolana i uniósł ją tak jakby praktycznie nic nie ważyła.
    - Czy dzisiaj wszyscy mają jakieś problemy zdrowotne? - mruknął pod nosem z niedowierzaniem i kiwnął głową aby drzwi same się zamknęły.
    - Co się stało? - spytał spokojnym tonem, kładąc ją na kanapie w swoim gabinecie. Przysunął sobie krzesło, na którym usiadł i pochylił się nad Wdową, uważnie skanując ją spojrzeniem.
    - Jesteś w stanie mówić? - chciał się upewnić czy da radę w ogóle przeprowadzić z nią jakąś krótką rozmowę, nim przejdzie do działania.

    /Strange

    OdpowiedzUsuń
  110. Zdecydowanie nie był zdziwiony tego, że Natasha mu nie ufała. Po tym co się stało przed chwilą, prawdą było, że James sam sobie nie ufał. Zdawał sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie pierwszy raz stracił nad sobą panowanie na tyle, by nie wiedzieć, co się dzieje wokół. O ile tyczyłoby to jakiejś całkowicie obcej mu osoby, pewnie w żaden sposób nie przejąłby się tym, ale fakt, że bez mrugnięcia okiem mógłby zabić Natashę - oczywiście po dość krwawej bójce, połamanych wszystkich kościach w obu organizmach i pewnie innych krzywdach, które nawzajem by sobie zrobili, chcąc unieszkodliwić drugiego – sprawił, że zrobiło mu się słabo.
    Widząc reakcję Natashy przez wypowiedziane przez niego nazwisko, ponownie zamilknął na dłuższą chwilę. Dotychczas za wszelką cenę starał się nie wracać myślami do tych krwawych czasów w Red Roomie, ale mina Rosjanki, sprawiła, że znacząco cofnął się w czasie. Dopiero teraz zaczynał rozumieć to, co się dzieje wokół.
    Czemu zleceniodawca ostrzegał go przed możliwymi komplikacjami; czemu miał uważać przed demonami przeszłości i milion innych rzeczy, które zapisane były malutkim druczkiem, gdzieś między informacjami na temat osoby, którą miał zabić.
    - Nat, wydaje mi się, że mamy większy problem niż twoje draśnięcie i moja dziura w ramieniu – westchnął ciężko, kierując swój wzrok na Natashę.
    Nim się zorientował i zdążył podzielić się z Rosjanką swoimi spostrzeżeniami – ta była już kilka metrów przed nim, idąc jakby tuż za nią się paliło. James nie chcąc zostać aż tak w tyle – pozabierał swoje rzeczy walające się po magazynie i od razu podbiegł do kobiety.
    - Naprawdę myślisz, że to może być ten Alexei? – spytał, jak tylko zrównał się z rudowłosą krokiem – Przecież to niemożliwe, żeby mi zlecili jego zabicie, biorąc pod uwagę to, co nas łączyło. Co więcej, to niemożliwe, żeby on żył i nie poinformował ciebie o tym.
    To wszystko naprawdę wydawało mu się na tyle porąbane, że aż nieprawdopodobne, ale biorąc pod uwagę wszystko to, co się dotychczas działo w ich życiu… Byłby w stanie uwierzyć we wszystko, nawet to, że krowy latają, gdyby tylko mu powiedzieli, że sytuacja ta miała miejsce w Nowym Jorku albo gdzieś na Syberii.

    //James "Gdzie moja odpiska?!?!?!" Barnes.

    OdpowiedzUsuń
  111. - Serio? W takim razie jesteś w naprawdę niezłym stanie. Przeważnie kiedy budynki spadają na ludzi – albo nie żyją – albo tracą jakąś kończynę – powiedział i jeszcze raz uważnie jej się przyjrzał od góry do dołu, po czym bez żadnego ostrzeżenia zaczął po prostu po kolei dotykać różnych punktów na jej ciele aby zobaczyć gdzie nastąpiło złamanie, bo na pewno jakieś było. Był lekarzem od lat, więc coś takiego nie było dla niego niczym dziwnym, czy krępującym.
    - Też się zastanawiam jak tutaj dotarłaś – przyznał i kiedy tylko próbowała usiąść, zdecydowanym gestem złapał ją za ramiona i zmusił do tego żeby się znów położyła.
    - Nic ci nie przejdzie, masz złamane żebra. I prawdopodobne wstrząśnienie mózgu. Nie ruszaj się – położył dłoń na jej brzuchu, a drugą na czole i na chwilę zamknął oczy. Chciał już przejść do rzeczy, czyli do leczenia, jednak jej pytanie wytrąciło go z równowagi. Uchylił powieki i spojrzał na nią za zdziwieniem. Nie miał pojęcia, że go pamięta, w końcu ze sobą nie rozmawiali.
    - W sumie to nie mam – przyznał w końcu, zastanawiając się jakim właściwie cudem, bo z towarzystwie Barnesa wypił zdecydowanie więcej niż powinien. - A ty? - spytał, chcąc pociągnąć rozmowę i odchrząknął.
    Po chwili znów zamknął oczy, a chwilę po tym tuż pod jego dłońmi pojawił się dwie, żółte tarcze. Magia zaczęła powoli wnikać do jej ciała i je regenerować.
    - Może trochę łaskotać.

    /Strange

    OdpowiedzUsuń
  112. Słysząc słowa Natashy odnośnie wieku z ogromnym trudem nie wybuchnął śmiechem. Powstrzymało go tylko to, że to w ogóle nie był dobry moment na taką reakcję, biorąc pod uwagę całą tą sytuację.
    - Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę z tego, ale oboje dobijamy setki. Myślisz, że Red Room nie byłby w stanie i Alexeia poddać eksperymentom tak jak nas? Zwłaszcza, że był on pupilkiem KGB, które za wszelką cenę mogło chcieć mieć takiego dobrego agenta na długie lata – stwierdził, rozglądając się wokół baraku, z którego zdążyli wyjść z Natashą.
    Wieczór o dziwo był ciepły, ale brak jakiejkolwiek żywej istoty zaczynał go niepokoić. W końcu przebywali w miejscu, gdzie pełno magazynów, których powinni pilnować jacyś ochroniarze, a nie spasione koty.
    Ścisnął mocniej dłoń na pistolecie, chcąc być przygotowanym na wszystko.
    - Czekaj. Czemu chcesz mi znowu dowalić? – spytał, całkowicie nie rozumiejąc, czemu miałby oberwać od Natashy, przecież on jej nie kazał siebie śledzić ani tym bardziej mieszać się w jego sprawy – Sama za mną polazłaś i gdybyś się nie wtrąciła, teraz nie musiałabyś żyć w niepewności czy tamten Alexei to naprawdę twój Alexei.
    Na dłuższy moment zamilknął, zastanawiając się czy właśnie nastąpił ten moment, w którym powinien ugryźć się w język, by nie rozpętał między sobą a Natashą III wojny światowej.
    Zachowując całkowitą czujność jak na skrytobójcę przystało, obserwował najbliższą okolicę, szukając czegoś, co nie pasowało do otoczenia. Jak na złość nie pasował mu tylko kot i już chciał go zestrzelić, ale ostatecznie zrezygnował z tego pomysłu, w końcu to tylko mały, brzydki kot, który co najwyżej może go zadrapać lub też biegać za odbijającym się od metalowej ręki światełkiem.
    - Gdybyś była małym szczurem, który chce za wszelką cenę się ukryć, bo wie, że jego tajemnice zostały odkryte, gdzie byś się schowała? Zwłaszcza gdyby ten szczur był twoim uznawanym za zmarłego mężem? – westchnął ciężko, jak tylko usłyszał kolejne słowa Natashy – Tuż po zabiciu miałem wysłać mmsa ze zdjęciem ciała. Żadnych nazwisk, a pieniądze na konto od razu po wykonaniu zadania.
    No cóż, dziwnie się czuł. Naprawdę zaczynał mieć wrażenie, że jest bohaterem jakiejś tandetnej komedii – w końcu jak często szuka się eksmęża swojej dawnej kochanki? Jamesowi wydawało się, że nigdy taka sytuacja nie powinna mieć miejsca, ale doszedł do wniosku, że woli nic na ten temat więcej się nie odzywać. Przynajmniej nie teraz.
    - Dobrze pamiętam, że Red Room gdzieś niedaleko posiadał ośrodek szkoleniowy? Ludmiła kiedyś o nim wspominała, ale nie powiedziała, gdzie dokładnie on jest – skierował swój wzrok na Natashę, której chęć mordu najwyraźniej nie przeszła, bo wyglądała jakby zaraz miała kogoś zabić – I błagam, nie kieruj tej broni w moją stronę, bo zamienimy się w szwajcarski ser.

    //Kochana Zimówka

    OdpowiedzUsuń
  113. Słysząc jej pytania mimowolnie uniósł do góry kącik ust. Przez chwilę milczał, nie chcąc się zanadto rozpraszać i odezwał się dopiero w momencie kiedy złote tarcze zniknęły spod jego dłoni.
    - Wydaję mi się, że jednak nie jestem na tyle dobry aby dawać lekcje. Ale znałem kiedyś osobę, która była w tym świetna. Niestety już nie żyje – powiedział obojętnym tonem chociaż w środku poczuł gorycz. Odchrząknął i wstał aby wyjąć z kredensu jedną ze szklanek. Pstryknął palcem i po chwili całą wypełniła się wodą.
    - Nie możesz tam teraz wrócić – powiedział nagle podając jej szklankę, a widząc jej zdezorientowaną minę, uśmiechnął się pobłażliwie.
    - Wybacz, przez przypadek podczas ratowania twojej głowy przed wstrząśnieniem mózgu, na chwilę zakradłem się do twojego umysłu – oznajmił swobodnym tonem jakby było to coś w zupełności normalnego. Po chwili splótł dłonie za plecami i podszedł do okna, za które wyjrzał.
    - Nie powinnaś działać w pojedynkę. Po ostatnich wydarzeniach podejmujesz wielkie ryzyko. Co jeśli jednak cię złapią? Albo co gorsza – jeśli jednak stanie Ci się coś na tyle poważnego, że nie dasz rady uciec o własnych siłach? - spojrzał na nią przez ramię i westchnął ciężko. Dobrze wiedział, że nie powinien pakować się w nie swoje sprawy, jednak momentami miał wrażenie, że zeświruje walcząc jedynie z istotami z kosmosu. Potrzebował czegoś bardziej…. Przyziemnego.
    - Jeśli nie masz nic przeciwko, pójdę z tobą.

    /Strange

    OdpowiedzUsuń