Enchantress
Asgardianka ✦ Wiedźma ✦ Bóstwo
Jeśli wydaje Ci się, że nie ma kobiety idealnej, to chyba jeszcze nie spotkałeś Amory...Szczęściarzu.
Stoi, oparta o ladę, delikatnymi, miarowymi ruchami mieszając wino w swoim kieliszku. Zielone oczy mierzą kolejną ofiarę. Przenosi ciężar ciała na drugą nogę, cichym pomrukiem zwraca na siebie uwagę. On momentalnie odwraca głowę w jej stronę. Jedno spojrzenie, język oblizujący pełne wargi i już wie, że wygrała. Nawet nie musi się poruszać. Sam do niej podchodzi, cały czas zezując na dekolt. Tak, ta kobieta z pewnością ma czym oddychać. Krótka rozmowa o pierdołach, żeby zachować pozory. Ona dowiaduje się wszystkiego, co powinna o nim wiedzieć. Tak, nadaje się. Propozycja przejażdżki jego nowym samochodem wydaje się być oczywista. Daje się więc poprowadzić, w myślach wszystko planując. Nie pozwala mu na objęcie talii, jednak on nie zwraca na to uwagi. Ciche warknięcie, nagły błysk w jego oczach. Przekleństwo pada z jej ust trochę za szybko. Facet chyba jednak nie jest taki głupi, zaczyna coś podejrzewać. Nie ma czasu na gierki. Delikatny pocałunek i koniec szopki. Zyskała kolejnego wpływowego niewolnika. Teraz wystarczy to dobrze wykorzystać.
Gdy pytają o powód jej pobytu na Ziemi, niezwłocznie odpowiada, że robi sobie wakacje. Przecież nie przyzna się do tego, że z Asgardu ją wywalono. Wróci tam, oczywiście. Jak sobie odpocznie. Jej odpoczynek polega na tym, że chodzi na wszelkie imprezki, bale charytatywne, gale czy inne tego typu zjazdy grubych ryb. Tam bawi się świetnie i przy okazji znajduje sobie... Żywicieli. Ona przecież pracować nie będzie! W końcu ma wakacje, no nie?! Gdy już znajdzie sobie takiego miłego pana, zwykle bawi się jego życiem, przez chwilę udając, że jest jego częścią. Tak, proszę państwa, przedstawiam główny powód większości rozwodów w ciągu ostatnich kilku lat. Oprócz tego, w chwilach nudy krytycznej, uprzykrza życie Mścicieli swoją osobą. No bo... Kto bogatemu zabroni?
Aktualnie przedstawia się jako Katherine Black, jednak jest całkiem duże prawdopodobieństwo, że Tobie i tak poda zupełnie inne imię i nazwisko. Wszystko zależy od jej kaprysu. A na nich opiera się niemal całe jej życie. Nie licząc tego, co kiedyś. Jej historia jest prawie tak samo zawiła jak ona sama. Każdemu opowiada zupełnie inną, a faktów o niej po świecie krąży zdecydowanie za dużo. To jej odpowiada. Nie chce na siłę siedzieć ukryta w cieniu. Pragnie, by wszyscy usłyszeli o Enchantress. Jednak dla własnego bezpieczeństwa i chwili swobody ukrywa się pod różnymi nazwiskami. I chciałaby, by do końca wakacji tak pozostało.
Jest zmienna jak pogoda...albo dojrzewająca nastolatka. Bardzo szybko się irytuje i nudzi. W jednej chwili ciągnie Cie do łóżka, a w drugiej rzuca w Ciebie talerzami i wrzeszczy, że masz się wynieść z jej domu. Co z tego, że to Twój dom?! Wynocha! Oprócz tego, jak przystało na Asgardiankę jest wyjątkowo silna. No i inteligentna, oczywiście. Magia nie ma przed nią tajemnic, dzięki czemu może utrzymywać swoje piękno a także leczyć każdy uraz mechaniczny. Te zadane w inny sposób (uroki itd. ) wciąż mogą ją zaskoczyć. To jedna z jej słabości, które oczywiście stara się za wszelką cenę ukryć. Kolejnym problemem jest fakt, że ze skrępowanymi dłońmi jest zupełnie bezsilna - jej czary wtedy nie działają. Oczywiście nikt o tym nie wie. A przynajmniej taką ma nadzieję.
Jej piętą Achillesa jest siostra. Chociaż ona i Lorelei nie dogadują się zbyt dobrze, to Amora zabiłaby każdego, kto tylko zraniłby jej młodszą siostrzyczkę. Tylko ona ma prawo robić jej burdy. Chyba właśnie dlatego cały czas utrzymuje taką postawę. Nie chce by ktoś wykorzystał jej uczucia przeciwko niej. Boi się jednak, że siostrzyczka pewnego dnia kompletnie się od niej odwróci. To jej ostatnia kotwica. Jeśli się zerwie, Enchantress odpłynie, tracąc przy tym ostatnie krople człowieczeństwa we krwi.
"Skurge, podaj mi szczotkę. Przecież nie mogę podbijać Midgardu wyglądając jak miotła!"
Witam się serdecznie i oczywiście zapraszam do wątków z Amorką. Zastrzegam sobie prawo do edycji KP. Ja i Enchantress mamy nadzieję, że będzie nam się dobrze grało :)
- Panie Stark, ma pan gościa - powiadomił JARVIS, podczas, gdy on był akurat w trakcie podłączania płyty głównej systemu rozporządzającego elektroniką w całym świeżo wyremontowanym apartamencie.
OdpowiedzUsuń- Z nikim się nie umawiałem - rzucił zniecierpliwionym tonem odrywając się od zajęcia. Rzucił trzymany śrubokręt na kanapę i wyprostował się otrzepując dłonie. - Kto go wpuścił?
- "Ją", sir. To kobieta - poprawiło go A.I, a Tony nagle przestał być zdziwiony. Jego ochrona z jakiś przyczyn nagminnie zakładała, że każda przedstawicielka płci pięknej jest gościem umówionym i spodziewanym. Przetarł wierzchem dłoni czoło i łypnął na własną koszulkę - z rodzaju tych, w których zwykle nie opuszczał terenu prywatnego, a najczęściej po prostu ubierał do pracy w warsztacie.
- Zanim zadecyduje czy może tu wejść... ładna jest? - zapytał unosząc brew, a JARVIS zamiast udzielać odpowiedzi na to pytanie po prostu na jednym z ekranów przedstawił mu przekaz z monitoringu. Widok, który prezentował się przed oczami Tony'ego był wystarczająco zachęcający, aby miliarder przybrał nonszalancki uśmiech i udał się przed drzwi, które automatycznie się otworzyły, gdy znalazł się w ich pobliżu.
- Dzień dobry, pani...? - zawiesił głos czekając, aż nieznajoma blondynka uzupełni za niego lukę.
Amora miała szczęście trafiając akurat na taki dzień, w którym Tony nie miał wiele do roboty - a co za tym szło nudził się. Do tej pory załatwiał sprawy administracyjne własnego miejsca zamieszkania, jednakże już wkrótce najpewniej znudziłoby mu się to i zacząłby poszukiwać sobie nowego zajęcia. Być może takiego, w którym urodziwe blondynki - takie jak ta, która aktualnie znajdowała się u wejścia - odgrywały kluczową rolę.
OdpowiedzUsuńZnał spojrzenie, którym obdarowała go blond-włosa kobieta i śmiało odpowiedział na nie niepokornym uśmiechem.
- Katherine Black - powtórzył w duchu uznając, że nazwisko kobiety brzmi zbyt pospolicie, aby uwierzył w to, że naprawdę właśnie tak się nazywa. - Ja jestem Tony, ale to oczywiście wiesz - ty i cała reszta świata. Nie wiem co powiedziałaś ochroniarzom, ale masz cholerne szczęście, że udało ci się dotrzeć aż tu.
Uniósł brwi zerkając na torbę, którą potrząsnęła czując narastające uczucia zaciekawienia, które już wkrótce - gdy przekona się, że to tylko najzwyklejszy laptop - miało zgasnąć jak zdmuchnięta świeca.
- Możesz, i nie musisz być taka oficjalna. Ktokolwiek powiedział ci, że jestem najlepszy nie kłamał. - Gestem zaprosił ją do salonu i podążył w ślad za nią. - Napijesz się czegoś? - zagadał automatycznie obierając kurs na mini-barek. - W między czasie opowiedz o tej nie cierpiącej zwłoki sprawie.
- Nie śmiałbym naciskać - oznajmił czupurnym tonem spoglądając znad szklanki ze szkocką na blondynkę. Tony jakby zakładając, że Katherine nagle postanowi zmienić zdanie celem skorzystania z jego uprzejmości postanowił zignorować odmowę - jeśli nie tknie swojego napoju to po prostu sam go później wypije.
OdpowiedzUsuńDo drugiego naczynia dorzucił kilka kostek lodu i uzupełnił je schłodzoną pepsi mając nadzieje, że ta wystarczająco złagodzi mocny, korzenny smak whisky, aby przypaść do kobiecego gustu.
Postawił drinka na szklanym stoliku przed zajmowaną przez pannę Black kanapą, a następnie obszedł ów mebel by się do niej przysiąść.
- To - powtórzył wpatrując się osłupiały w laptopa, którego wyjęła. - To czyli laptop, tak? - zapytał z nutą niepewności, jakby nie był przekonany czy nie pada ofiarą jakiegoś dowcipu - co w zasadzie samo w sobie byłoby śmiesznym, bo to zazwyczaj on był tym, którzy zwykli sobie ze wszystkiego żartować.
- Już liczyłem na... no nie wiem, projekt akcelerator cząstek? Nagle się wyłączyło... - kontynuował niby zadumanym tonem. Kręcąc z niedowierzaniem głową upił łyk szkockiej i odstawił swoją szklankę, a następnie wziął jej laptopa na kolana. - Nie martw się, zaraz uratujemy twoje maleństwo - powiadomił z przekąsem. Laptop. Ta kobieta przyszła do niego z niedziałającym laptopem!
Nic dziwnego, że w Tonym natychmiast ożywiło się podejrzenie, że to wcale nie jest główny cel jej wizyty.
Pierwszym co zrobił było naciśnięcie guzika uruchamiającego przenośny komputer - co oczywiście nie przyniosło skutku. - Mogę? - zapytał wskazując na torbę, z której wyjęła laptopa, a tuż po tym, nie czekając na jej zgodę wziął teczkę i wygrzebał z niej kabel zasilający. Nie chciało mu się wierzyć, aby akurat to było przyczyną, ale w pierwszej kolejności należało wykluczyć wszystkie banały, które mogły się przyczyniać do awarii.
Podłączył wtyczkę na najbliższego kontaktu, wetknął końcówkę kabla w laptop, a tuż po tym... ten ożył niczym za sprawą zaczarowanej różdżki. Mina Tony'ego była co najmniej osobliwa, gdy przenosił wzrok na Katherine.
Tony udał, że nie widzi spojrzenia, jakim kobieta obdarowała drinka - a wzrok ten mógł zinterpretować na wiele sposobów: może gardziła alkoholem, może miała z nim problemy, w których próbowała się ograniczyć. ...Może pomyślała, że próbuje ją upić w jakiś niecnych... - Nie, to ostatnie odpadało. Tony nie musiał upijać kobiet, ani ich do niczego zmuszać. Zwykle samego do niego lgnęły jeśli włożył w rozmowe z nimi odrobinę tego, co zwykł określać nieodpartym urokiem osobistym.
OdpowiedzUsuń- To niezbyt... - ugryzł się w język zanim dokończył zdanie, które na pewno podważyłoby intelekt jego rozmówczyni. Jeśli posiadała go na tyle, aby to zauważyć - pomyślał przelotnie i trochę złośliwie. Przyjrzał się jej ponownie, tym razem omiatając wzrokiem nie tylko jej obłędną sylwetkę ale również twarz - tu skupił się na bystrych oczach. Nie - naprawdę nie wyglądała na głupiutką. Jej zachowanie nasuwało Tony'emu na myśl Steve'a, dla którego technologia była istną czarną magią.
To wrażenie tylko się wyostrzyło, gdy Katherine nazwała kontakt źródłem mocy. Tony w końcu nie mógł się powstrzymać i po prostu zaśmiał się w głos.
- Tak, chodziło o kontakt - potwierdził i uśmiechnął się do niej ciepło, choć w z jego ciemnych oczu wciąż nie znikały złośliwe ogniki, z którymi chyba nieustannie spoglądał na świat.
Przybrał teatralnie zamyślony wyraz twarzy wręczając jej uruchomionego laptopa.
- Możesz okazać mi wdzięczność zamiast dziękować - dając zaprosić się na kolacje.
Tony przyglądał się jej z czymś na kształt niedowierzania, bo naprawdę ciężko było mu dopuścić do siebie myśl o tym, że ktoś jest kompletnie odcięty od technologi z takiego powodu. Odnosząc wrażenie, że Katherine go okłamuje uśmiechnął się do niej i kiwnął głową, zupełnie tak jakby poprzez ten gest chciał powiedzieć "no, tak. Coś o tym wiem".
OdpowiedzUsuńNie widział sensu w naciskaniu - nie znał tej kobiety blisko, a jej sekrety były jej sprawą. Choć fakt, że znalazła się akurat u niego wzbudzał w nim cień podejrzliwości, której nie zamierzał zduszać. Z drugiej strony sprawiało to, że był dość zaintrygowany, aby rzeczywiście wybrać się z nią na kolacje, a przy tym rozeznać w sytuacji.
Uśmiechnął się do niej najurokliwiej jak potrafił, gdy padł komplement w jego kierunku chyba odrobinę dając się uwieść jej kokieteryjnemu zachowaniu. Było zwyczajnie schlebiające. Poza tym cenił sobie pewność siebie - zwłaszcza u pięknych kobiet.
- Świetnie, więc od kiedy mogę zacząć obciążać linię telefoniczną? - zażartował podnosząc karteczkę. Obrzucił jej niespotykanie zgrabne pismo spojrzeniem i uniósł z uznaniem brwi. - Ładna... kaligrafia - pochwalił ją na głos. - Swoją drogą, jaką kuchnie pani lubi? Nie chciałbym dokonać jakiegoś nieodpowiedniego wyboru.
- W takim razie z pewnością się odezwę - zaręczył z szarmanckim uśmiechem. Dopił swoją whisky i odstawił pustą szklankę na bok, a gdy Katherine zwróciła uwagę na jego oficjalny zwrot jedynie uśmiechnął się szerzej.
OdpowiedzUsuń- To dobrze, wybrednym kobietom ciężko dogodzić - uznał z zadowoleniem, a kilka chwil po tym z żalem z rodzaju tych, które towarzyszył przerywaniu ulubionych zabaw odprowadził pannę Black do wyjścia i pożegnał ją.
Kilka dni później okazało się, że panna Black w rzeczywistości była kolejnym, niefrasobliwym przybyszem prosto z Asgardu, który dostarczył kłopotów nie tylko Iron Manowi, ale także Spidermanowi - od którego tak właściwie cała historia z Amorą i plutonem się zaczęła.
Tony nawet nie wtrącałby się w ich konflikty, gdyby nie fakt, ze zaczęli je rozwiązywać w jego wieżowcu.
Wobec tego wplątał się w sytuację, z której wyszedł z rzędem szwów, roztrzaskaną zbroją i jednym straconym reaktorem łukowym.
Ubrań postanowił nie liczyć.
Sytuacja nie byłaby aż tak dziwna, gdyby tego samego wieczoru, którego doszło do starcia, Enchantress nie wysłała mu maści. Zdecydował się po nią nie sięgnąć, co było całkiem rozsądne zważywszy, że nie wiele wcześniej czarodziejka próbowała go pozbawić życia (tak przynajmniej Stark zinterpretował jej intencje).
Na tym jednak jego rozsądek się wyczerpywał, bo kierowany ciekawością postanowił zignorować podpowiedzi ze strony rozsądku i napisać pod numer pozostawiony przez blondynkę. Nie wiedział czy to prawdziwy numer (a na domiar tego nie był pewien, czy kobieta, którą pokonał rozładowany laptop w ogóle potrafi odczytywać SMSy).
Postanowił ją zaprosić do siebie i sprawdzić co z tego wyniknie. Treść były krótka. "Kolacja nadal aktualna. Dzisiaj. U mnie. Stark"
Tony był poniekąd zdziwiony, gdy dostał od Amory zwrotnego SMSa. Odczytując jego treść uśmiechnął się pod nosem.
OdpowiedzUsuńNie wiedział czego się spodziewać po tym spotkaniu i ciężko było mu określić dlaczego w ogóle postanowił je zrealizować.
Klamka jednak zapadła, dlatego Stark zajął się przygotowaniami, co sprowadziło się głównie do złożenia zamówienia (gotowanie zdecydowanie nie należało do zakresu jego zainteresowań i wychodziło mu fatalnie) i poprzedzonego prysznicem narzucenia na siebie garnituru.
Nie podejrzewał, aby po ostatnim pokazie sił Amora miała zjawić się tradycyjną drogą, jednak na wszelki przypadek ostrzegł swoją sekretarkę o takiej możliwości.
Punktualnie o godzinie dwudziestej usłyszał pukanie, a jego wzrok zlokalizował stojącą na lądowisku kobietę. Nie przypominał sobie żeby kogoś jeszcze wpuszczał tą drogą (tu wyjątkiem mógłby się okazać Spider-Man, gdyby nie fakt, że zwykł wchodzić przez okna nie poprzedzając swoich wizyt czymś równie cywilizowanym jak pukanie).
Szklane drzwi rozsunęły się przed Amorą, gdy Tony ruszył w ich kierunku.
- Podziwu godna punktualność - zatrzymał się przed nią i cieniem aprobaty otaksował jej strój, a następnie wyciągnął w jej kierunku prawą dłoń. - Cześć, jestem Tony - przedstawił się, co było jasną sugestią na to, iż liczy, że teraz przedstawi mu się swoim prawdziwym imieniem.
Gdy już wszystkie te grzeczności mieli za sobą zaprosił Enchantress do środka i poprowadził ją do salonu.
- Ostatnim razem powiedziałaś, że nie jesteś wymagająca. Postanowiłem to sprawdzić, dlatego zamówiłem pizze - poinformował.
I faktycznie to zrobił. Co prawda Tony nie zamówił dania w pierwszej, lepszej pizzerii i nie podał go na kartoniku, w którym zwykło się je dostarczać, ale równo pocięte kawałki ciasta leżące na talerzu niewątpliwie były pizzą, znad której unosił się aromatyczny zapach.
- Co pijesz? Bo zapewniam cię, że mam wszystko.
- Amora? Jesteś jakoś związana z Kupidynem? - rzucił figlarnie. - Och, jasne. Miło będzie cię rozgraniczyć na dwie osoby; tę, która chce mnie zabić na pewno, i ta, która... może chce mnie zabić - powiedział lekkim tonem, a na jego ustach błąkał się łobuzerski uśmiech.
OdpowiedzUsuńWyszczerzył się słysząc słowa, które postanowił wziąć za pochwałę i skłonił się teatralnie. - Starałem się.
Owszem - do pewnego stopnia i Tony postrzegał całą sytuację, jak szopkę - ale przynajmniej dobrze się bawił. Jak na razie.
I jasne, że miał parę pytań. Nie zamierzał jednak od nich zaczynać wieczoru. Poza tym pytania, które zaprzątały mu umysł nie były wszystkim, co zainteresowało go w Amorze.
Kiwnął krótko głową na znak, że usłyszał i na moment zostawił ją samą w salonie. Wrócił z butelką białego wina i dwiema lampkami. Trunek był schłodzony do stosownej dla siebie temperatury - posiadanie jakichkolwiek win zawdzięczał głównie Pepper, bo sam przeważnie decydował się na mocne alkohole.
- Żadnych nowych problemów z laptopem? - zainteresował się, gdy nalewał wina.
Tony nawet nie zdając sobie sprawy z tego jak trafne było jego żartobliwe porównanie Amory uśmiechnął się nikle pod nosem.
OdpowiedzUsuń- Całkiem nieźle mnie poturbowałaś - zauważył, a następnie spojrzał na Amorę z zaskoczeniem. - Dostałem maść, ale prawdę mówiąc po tym, jak prawie przerąbałaś zaklęciem moją zbroję trochę bałem się, że... - zawiesił głos. - Więc nie wiem czy zadziałała, nie użyłem jej - poinformował po chwili. Poluzował krawat i odpiął dwa pierwsze guziki koszuli, którą rozchylił na tyle, aby ukazać jej niewielki rąbek rany, która rozciągała się od prawego ramienia po lewe biodro. Po kilku dniach w ryzach szwów wyglądała już całkiem przyzwoicie, choć Tony nadal uważał ją za dodatek, który na pewno ograniczy jego zapał w zaciąganiu do łóżka nieznajomych, które widok tak rozległej blizny mógłby razić.
Westchnął cicho i uznawszy, że czas na pokaz dobiegł końca zapiął guziki i poprawił krawat.
- Co za szkoda - uznał i również sięgnął po lampkę z winem. - Zdaje się, że 2009 - odparł po czym upił łyk wina. - Częstuj się - zachęcił ją. Sam sięgnął po kawałek pizzy; przygotował oczywiście talerze i sztućce na wypadek, gdyby Amora pragnęła z nich skorzystać. Osobiście jednak po prostu wolał jeść pizzę w klasyczny sposób. Odgryzł kawałek. Ciasto było stosunkowo cienkie, jednak nie na tyle aby przypominać ususzoną podeszwę, z którą kiedyś spotkał się w jednej z włoskich restauracji. Przeżuł kęs i odstawił napoczętą ćwiartkę na brzeg talerza.
- Domyślasz się zapewne, że chciałem poruszyć z tobą pewien temat.
Łypnął na nią bykiem, gdy powiedziała, że nie chciała go skrzywdzić jakoś mocniej. Jak na gust Tony'ego, który będąc w zbroi nie obrywał nigdy to było co najmniej... duże obrażenie. Westchnął ciężko i wytarł palce w serwetkę.
OdpowiedzUsuńZamilkł spoglądając w kierunku szafki, w której ukrył przysłany przez Amorę specyfik, a następnie przeniósł spojrzenie na nią. Na jego ustach zamajaczył nikły uśmiech.
- A pomogłabyś mi w tym? - zapytał. I to nie tylko dla tego, że było to na pewien sposób erotyczne... Stop. To w ogóle nie było erotyczne, gdy się nad tym mocniej zastanowił. W jego ciele wciąż znajdowały się szwy, które najpierw należało wyjąć.
Roześmiał się szczerze i chwycił lampkę z winem.
- No to... Opowiem ci teraz o pszczółkach i motylkach - obwieścił rozbawiony sposobem, w jaki Enchantress odebrała jego wstęp do poważniejszych tematów. Dopił wino do dna i odstawił puste naczynie, a następnie ponownie sięgnął po nadgryzioną pizzę i zanim ponownie zabrał głos zajął się jedzeniem.
- Czy nie planujesz nic złego. Czy masz jakiś związek z tym, co stało się kilka miesięcy temu. Czy mam cię traktować jak sojusznika, czy wprost odwrotnie. - Utkwił na niej poważne spojrzenie.
Kucał sobie na dachu drobnego wieżowca, jak na NY, obserwując małe mrówki zapieprzające po chodnikach, przebiegające przez ulice. Lubił tak sobie gdybać. Po chwili wyrwała go pewna niewiasta z zamyślenia, więc podniósł się z siadu na równe nogi. Rozejrzał się po okolicy i westchnął cicho, lustrując Ją wzrokiem. - Daj ludziom żyć, ech. Cóż Ci z tego aparatu?
OdpowiedzUsuńPosłał Amorze spojrzenie godne niesłusznie kopniętego szczeniaka.
OdpowiedzUsuń- Ouch - rzucił przekornie i uśmiechając się pod nosem podjął się tematu: - To miło, że liczysz je w tysiącach ale przyznam, że nie odważyłbym się którejś z nich zastosować na mnie maść, co do której wciąż mam pewne wątpliwości. Byłbym głęboko rozczarowany, gdyby w trakcie tego procesu nagle moja skóra zaczęła się robić... dajmy na to zielona. W najlepszym przypadku czarnego scenariusza; w najgorszym... załóżmy, że przeistoczyłbym się w płaza, a moim sposobem na życie stałoby się wcielanie w głównego bohatera historii o księżniczce i żabie - podsumował raźnym tonem, po czym postanowił wykazać zainteresowanie nad tematem, który naprawdę go zaciekawił.
- Może są "całkiem seksi" w oczach niektórych kobiet ale, hej - wydaje mi się, że daję rade bez nich. Cały świat widzi, że walczę za dobre sprawy, moje ciało nie musi o tym dodatkowo trąbić.
I chyba zapewnienie o tym, że po bliźnie nie zostanie żaden ślad ostatecznie nakłoniło Tony'ego do podjęcia w duchu decyzji o tym, że tak - użyje tego specyfiku i przekona się na własnej skórze ile w tym prawdy.
Pokiwał głową, gdy Amora napomknęła o Lokim.
- To dobrze, bo twój koleżka wyrobił sobie tutaj... kiepską renomę.
Otaksował Amorę uważnym spojrzeniem, gdy zapewniła, że nie było jej wówczas w kraju. Był ciekaw ile jest w tym prawdy. - I dlaczego nie możesz wrócić do Asgardu? Narozrabiałaś tam?
Z zaciekawieniem spoglądał na Enchantress, a na jego ustach zawitał czupurny uśmiech, gdy podkreśliła swoją neutralną rolę.
- Och, wiesz... Niedawno nasz stary kumpel Doom przypomniał sobie o tym, że od czasu do czasu należy nam uprzykrzyć życie. W między czasie, dla urozmaicenia, użeramy się organizacją Hydry - rzucił lekkim tonem nie widząc powodów by robić z tego tajemnice.
- Na Ziemi na pewno zdarzają się jacyś koneserzy blizn. Ja po prostu nie jestem tym typem romantyka - uznał tak, jakby był jakimkolwiek innym typem romantyka. Cóż - Amora jeszcze nie znała go zbyt blisko, może się na to nabierze.
OdpowiedzUsuńTony z cieniem fascynacji zmieszanej z zazdrością obserwował, jak w dłoni Enchantress ot, tak pojawia się fiolka, a gdy poprosiła go o padanie dłoni przez moment się zawahał, jednak ostatecznie wyciągnął ją w kierunku kobiety przybierając nonszalancki uśmiech, z którym świdrował ją czujnym spojrzeniem.
Sam ją tu zaprosił - jeśli sprawi mu jakieś kłopoty to będzie po prostu spotkają go - nie po raz pierwszy - konsekwencje własnej lekkomyślności.
- Ochłonęła? Czyli podobnie jak niegdyś Thor zalazłaś za skórę temu waszemu Wszechmocnemu? - zainteresował się konwersacyjnym tonem.
Pamiętał opowieść Odinsona o tym, jak w ramach zadośćuczynienia za przewinienia został zesłany na Ziemię przez własnego ojca.
Osobiście uważał to za odrobinę drastyczne metody wychowawcze. - Wiesz, lubię długie historie - dodał zachęcająco, jednak sugerując się spięciem Amory przypuszczał, że więcej w tym temacie nie usłyszy.
- Hydra... Ci źli, którzy podczas... Znasz trochę historie? Wiesz, II wojna światowa? W każdym razie... Mieliśmy sporo konfliktów na szeroką skale, powstały pewne grupy o skrajnych poglądach. Poszło o to co zwykle: pieniądze, władza. Hydra działała u boku Nazistów. Chciała trochę nabałaganić, jednak nasz szlachetny Steve - kojarzysz Steve'a?- stawił im czoła i tak zaczął swoją karierę pierwszego superbohatera oraz idola mojego tatusia. Wracając do meritum - myśleliśmy, że Hydra została zgładzona raz na zawsze. Ale najwyraźniej ich motto "odetnij głowę, a wyrosną dwie kolejne" nie był do końca przesadzone - zakończył ponurym tonem.
To był ciężki dzień. Przedostanie sie do tej felernej organizacji antymutantów było naprawdę trudne. Ten ograniczony motłoch ma zaawansowany system, dzięki któremu nie da sie od razu zidentyfikować wszystkich członków. To doprawy upierdliwe. Zabiła dzisiaj dwójkę, prezesa wielkiego przemysłu jubilerskiego i jego cholerną sekretareczkę, równie marnie pełniącą funkcje kochanki Tommego Maguayera. Skończony burak. Wystarczył jeden dzień śledzenia go by zapałać do ważniaka szczerym negatywnym uczuciem. Musiała słuchać jego wypowiedzi o tym jak bardzo mutanci różnią sie od ludzi. Jacy to są groźni i obrzydliwi, podczas gdy pan prezes miał jednego pod własnym dachem, który codziennie robił mu obiad i wychowywał jego bachory. Strzyknęła karkiem w charakterystyczny dla siebie sposób i wzięła kolejny łyk drogiego trunku. Biedna kobieta. Głupia kobieta. Dla Raven to było nie do pomyślenia by posiadając dar telekinezy kryć sie jak mysz pod miotłą gdy pan i władca pijany i agresywny wracał do domu. Nie... w sumie Raven potrafiłaby ją zrozumieć, ale nie Mystique. Jako dumna mutantka mogła jedynie nią gardzić. Zabicie kochanki Tommego nie wiązało sie z żadnymi konsekwencjami. Wystarczyło podrzucić jej tabletkę gwałtu a już jakiś "miły" pan sie nią zaopiekował. Wystarczyło pójść za nimi i w odpowiednim momencie podciąć gardło. Łatwizna. Z panem Burakiem było inaczej. Żona, trójka dzieci, dobrze prosperująca firma. Trzeba delikatniej. Musi minąć przynajmniej miesiąc. Śmierć dwójki osób z tego samego biura, w jeden dzień wzbudziłaby za dużo podejrzeń. Po za tym... strasznie chciała jakoś pomóc tej kobiecie. Mutantka do szaleństwa zakochana w człowieku który ich nienawidzi. Odebrała jej już męża, ale może jakoś uda jej sie to naprawić. Chociaż dać pozory tego, że ta kupa gówna którą teraz udaje kochała tą nieszczęsną kobietę. Mystique nie znosiła udawać grubych ludzi, czuła się wtedy jak napompowana, a gdy chodziła miała wrażenie, że dźwiga na sobie wielki ciężar. Dopiła drinka, zamówiła kolejnego i trzymając szklanke w lewej ręce poczłapała do stolika w strefie dla Vip-ów. Leworęczni. Kolejny wrzód na tyłku.
OdpowiedzUsuń- Jaka piękna - o mały włos sie jej nie wyrwało gdy blondynka o wręcz boskim ciele spytała czy może sie dosiąść. Zamiast tego zareagowała całkowicie spontanicznie, nie przemyślając swoich słów - Chcesz sie dosiąść do mnie? - Mrugnęła dwa razy, pozwalając na 1/10 sekundy by jej oczy przybrały naturalny, żółty kolor. To była tak naprawdę jedyna rzecz po której można by poznać mutantkę. I bynajmniej nie było to spowodowane brakiem koncentracji czy umiejętności. Jednym z niewielu mankamentów jej przemiany był wzrok. Przynajmniej raz na godzinę musiała go "przeczyścić" własnym spojrzeniem bo kształty robiły sie zamazane lub traciły odpowiedni kolor. Teraz gdy jej wzrok działał bez zarzutów przyjrzała sie bliżej kobiecie. Niepodważalnie była spełnieniem marzeń... Co taki ideał może chcieć od obrzydliwego wieprza którym jest teraz Mystique? Ach no tak, pieniądze. - Raven miała ochotę sobie przywalić za własną niedomyślność. Odchrząknęła i szybko sie zreflektowała - Ależ oczywiście, takim kobietom jak pani sie nie odmawia. - Wstała by odsunąć jej krzesło. Nie była do końca pewna czy tak właśnie postąpiłby pan prezes, ale nie potrafiłaby sie zachowywać tak jak prawdziwy Tommy względem tej chodzącej perfekcji. Po jej zachowaniu wywnioskowała, że jeszcze sie nie znają. To dobrze. Nie będzie musiała sie stresować, że ktoś sie połapie, że wcale nie jest tym, za kogo sie podaje. - Jestem Tommy Maguayer - z jakiegoś powodu Mystique wyczuła, że kobieta nie ma ochoty na całowanie w rękę lub jakikolwiek inny dotyk ze strony wieprza. To był jej kolejny talent, a może i cześć mutacji. Potrafiła wyczuć emocje innych ludzi co pomagało jej określić jakim kto jest człowiekiem , a co za tym idzie wczuć sie w jego postać. - Zechciałaby sie pani czego napić? - pstryknęła na kelnera który nienaturalnie szybko znalazł sie przy stoliku. Spojrzała jej w oczy wyczekująco. Ach, co by dała za to by pokazać jej swoja prawdziwą naturę. Sprawdzić co by powiedziała o jej wysportowanym, niebieskim ciele.. Cóż, jeżeli jest człowiekiem, na pewno by sie wystraszyła, a jeżeli mutantem... w sumie Raven czasami sie zastawiała czy to ma jakiekolwiek znaczenie.
OdpowiedzUsuńKat... coś w jej głosie było dziwnie charakterystycznego, coś co znała ale za nic w świecie nie przypomniałby sobie skąd... Wiedziała tylko, że kojarzy jej sie to z czymś niebezpiecznym... z czymś czego wolałaby unikać. Wytłumiła instynkt by nie budzić podejrzeń, ale postanowiła mieć sie na baczności. Kobieta nie była ani trochę pijana, chociaż Tommemu chciała wmówi coś całkowicie innego. Gdy Katherin zadała pytanie wyczulona mutantka momentalnie wyczuła kłamstwo. Doskonale wiedziała, że nie wygląda sympatycznie a jedynym powodem dla którego kobieta się przysiadła są grube pieniądze w jej portfelu. Nie miła ochoty na gierki z takimi dziewczynami. Najchętniej dałaby jej czego by tamta chciała i odesłała pierwszą taksówką do domu . Ale dalej musiała grać swoja nędzną role.. chociaż... może udałoby sie jej to jakoś przyspieszyć. - Och, właściwie to bywam tu codziennie. Zwykle nie spotykam tu nikogo kto by mnie znał, dzięki czemu mogę przemyśleć różne sprawy - chciała uśmiechnąć sie dobrodusznie, ale mimika tego ciała pozwoliła jedynie na dziwy grymas - W najśmielszych marzeniach nie spodziewałbym sie tutaj tak wspaniałego towarzystwa - podniosła w jej kierunku brunatny trunek i wypiła do dna patrząc w oczy swojej towarzyszce. - Ech.. Czego ty właściwie chcesz - pomyślała. - W sumie to samo pytanie mógłbym zadać Tobie. Co taka kobieta jak ty - wskazała na nią małym palcem, dalej trzymając pustą szklankę. - robi w tym zapyziałym miejscu - od razu było widać, że Katherin zrobiła na tym wieprzu ogromne wrażenie. - Powinnaś być raczej w jakimś pałacu - "księżniczko" chciała dodać, ale utknęło jej to w gardle. Takie podlizywanie sie stanowczo nie było w jej stylu, ale liczyła, że jeżeli ślicznotka zobaczy, że je z jej ręki szybciej przejdzie do tego co ją na prawdę interesuje, a w konsekwencji Mystique będzie mogła spędzić długą samotną noc. Bez pięknych kobiet pogłębiających jej kompleksy.
OdpowiedzUsuńPoruszył nerwowo palcami, gdy Amora jednym z ostrych paznokci przecięła jego skórę i obserwował z niedowierzaniem, jak piekąca rana pod wpływem specyfiku zasklepia się w nienaturalnie szybkim tempie. Po chwili jedynym śladem po jej obecności była wciąż świeża krew, którą Tony starł serwetką obserwując przez ten czas kobietę czujnym wzrokiem.
OdpowiedzUsuń- Zapominasz chyba, że nie jestem zwykłym "śmiertelnikiem". Jestem geniuszem - przypomniał mało skromnie i chwycił fiolkę. Przyjrzał się jej uważniej, a następnie położył na stoliku; z pewnością pokusi się o przebadanie substancji - nie mógłby na nią nie rzucić okiem po tym co właśnie zobaczył. - Wiesz, mogłabyś wesprzeć tutejszą medycynę, skoro masz takie zdolności - powiedział niby od niechcenia, a następnie chwycił swoją lampkę z winę i odchylił się na oparcie skórzanej kanapy.
- W takim razie co zrobiłaś ty? - zapytał z uśmiechem przyglądając się Amorze. Komentarz dotyczący Steve'a skomentował szczerym śmiechem. - Tak, mówimy o tym samym Stevie.
Dopił wino do dna i uniósł brew.
- Na razie Hydra zdaje się nikomu nie zagrażać. - Przerzucił rękę przez oparcie sofy. - Sam Loki nie był problemem - problemem była armia, której otworzył do nas drogę - sprostował.
(Nie mam nic przeciwko! Tym bardziej, że będę się musiał jakoś uporać z wpływem Amory na Leo w obu postaciach... xd Przy czym ostrzegam, postać mam nierozegraną i brak weny na zaczynanie)
OdpowiedzUsuńTony z kolei bez krępacji sięgnął po fiolkę i schował ją do kieszeni.
OdpowiedzUsuńPodniósł na Amorę wzrok i posłał jej niedbały uśmiech. Może magia faktycznie była czymś co wykraczało po za jego aktualny poziom rozumowania, ale była to dziedzina dość intrygująca, aby Tony zechciał się podjąć prób zbadania jej struktury. Nie tylko dla tej odrobiny substancji, która osiadała na dnie fiolki - również dla własnej korzyści. Nie pogardziłby zainstalowaniem małej odporności na takie ataki, w którejś zbroi.
Prychnął, gdy Amora sprowadziła go do poziomu przeciętnego bogacza.
- Jestem aż człowiekiem w zbroi. Sam ją zbudowałem - nie każdy inny miliarder potrafi to zrobić. Właściwie to nikt nie potrafi jej odtworzyć - oświadczył zuchwale i zmierzył ją butnym spojrzeniem. - Ale jeśli chcesz myśleć na tej zasadzie... Ty jesteś jedynie kobietą z magią. Bez niej byłabyś jak każda inna - uznał wykrzywiając kącik ust w wyzywającym uśmiechu, z którym wzruszył jednym barkiem.
Milczał przez chwile.
- Nic - rzucił w końcu zupełnie nieszczerze; przecież nie będzie zdradzał Amorze z jakich umiejętności słynie Czarna Wdowa.
Natasha Romanoff była doskonałym szpiegiem potrafiącym ograć najlepszych z najlepszych ale o tym, może Enchantress któregoś dnia przekona się na własnej skórze.
- No co tak na mnie patrzysz, blondi? To byłby dobry interes - pokreślił.
Prychnął słysząc o tym, że Amora "narozrabiała". - Jasne, jeśli nie chcesz to nie mów - uznał obojętnie. - Zapytam Herkulesa kiedy znowu zawita na naszej pięknej, niebieskiej planecie - oświadczył i sięgnął po butelkę z winem. Bez pytania dolał trunku do lampki Amory, a następnie napełnił własną po czym spojrzał na naczynie z pewnym zdegustowaniem; naprawdę nużyło go spożywanie czegoś tak słabego.
- Jest też przewidywalny. I patrząc na jego poprzednią porażkę, jak na boga kiepski z niego strateg. Za bardzo zależy mu na widowni, żeby jego działania były efektywne. Toast! - wtrącił nagle i uniósł lampkę, po czym jednym haustem opróżnił ją z wina.
Od jego poprzedniej wizyty w Midgardzie minęło znacznie więcej czasu niżeliby sobie życzył i przez nieznośnie długi okres nie zanosiło się na zmiany. Po tym jak Bifrost na powrót stał się funkcjonalny, jako przyszły władca Asgardu miał bowiem obowiązki, których nie należało odkładać na później. Wraz ze swoimi kompanami pojawiał się w większości krain Yggdrasilu, aby zaprowadzić kres wojnom ale z bitew, które były nieodłącznym elementem tych wycieczek nie czerpał już dawnej satysfakcji. Stale uciekał myślami do miejsca, które teraz nie wymagało interwencji ze strony Asgardu, a Troje Wojów i Sif co raz częściej wytykali mu jego nieobecność powodowaną uporczywymi rozmyśleniami o Midgardzie oraz o Jane.
OdpowiedzUsuńTak było przez większość czasu, do dnia w którym Loki jakimś tajemniczym sposobem zbiegł z więzienia (co zdziwiło Thora znacznie mniej niż powinno) - wtedy Odyn mający na uwadze łańcuch wydarzeń, które wywiązały się poprzednim razem poprosił go o to, aby zjawił się na Midgardzie. Niecierpliwie dokończył wszystkie sprawy, które trzymały go w Asgardzie, aż w końcu samotnie stawił się u boku Heimdalla - po raz pierwszy od wielu miesięcy miał się gdzieś udać bez swoich kompanów.
Dzierżąc w ręku Mjolnira i czekając niecierpliwie na to, aż feeria barw zabierze go na miejsce czuł dominujące wszystko inne podekscytowanie na myśl o tym, że lada chwila stanie na ziemiach krainy, za którą tak tęsknił w ciągu ostatnich miesięcy. W końcu poczuł znajome szarpnięcie i pozwolił się porwać.
Portal wyrzucił go w zaułku jakiejś nowojorskiej uliczki, a jedynym świadkiem jego przybycia był czarny kot, który prychnął głośno i czmychnął w kierunku śmietników z nastroszonym ogonem. Thor skwitował to pełnym beztroski uśmiechem i ruszył przed siebie nie mając pojęcia, że lada chwila los sprawi, iż wpadnie na najmniej spodziewaną osobę. Wyłonił się zza rogu przyciągając na siebie zdumione spojrzenia przechodniów ("spójrzcie, ten facet wygląda jak Thor!", "świetny cosplay, brachu") i... stanął twarzą w twarz Enchantress. Zadowolenie zniknęło z jego twarzy zastąpione odbierającym głos osłupieniem. Ścisnął mocniej rączkę Mjolnira nie mogąc dać wiary w przypadkowość tego spotkania.
(Wątkiem z Amorą nie pogardzę :). Masz jakiś pomysł?)
OdpowiedzUsuńPo ostatniej wizycie w Avengers Tower Pepper nie zamierzała się pojawiać w budynku, jeśli istniała możliwość spotkania tam Tony’ego, Nicka Fury’ego a już tym bardziej Amory, którzy widzieli jej trening z Czarną Wdową. Virginia nie musiała tego mówić, by wszyscy wiedzieli, że czuła się zażenowana tamtą sytuacją i najchętniej zapomniałaby o tamtej sytuacji, wymazując pamięć też jej świadkom. Niestety była tylko człowiekiem nie posiadających wszelkich mocy, co jeszcze bardziej ją dołowało. Nie miała żadnych szans z Amorą – czarodziejką z Asgardu czy nawet Natashą Romanoff – wyszkoloną agentką. Pepper była po prostu Pepper, zwykłą śmiertelniczką, która trzymała w ryzach Stark Industries.
OdpowiedzUsuńByła wściekła na siebie za to, że w całym zamieszaniu, którego była sprawczynią, zapomniała zabrać swojej torebki, gdzie miała nie tylko klucze od domu (zapasowe zawsze trzymała w swym biurze w Stark Industries, które zajęła, gdy stała się CEO firmy), ale i dokumenty i to co najważniejsze – telefon, bez którego nie umiała się obyć. W związku z tym, że prawo jazdy zostawiła w torebce, skazana była na usługi Happy’ego, który podrzucił ją pod samo wejście do Avengers Tower, a następnie zgodnie z jej prośbą, miał czekać na nią w podziemnym parkingu.
Swe kroki oczywiście skierowała na piętro, gdzie trenowała, w windzie prosząc JARVISa o nieinformowanie nikogo, że przybyła. Sztuczna inteligencja zaprojektowana przez Starka, o dziwo wykonywała jej rozkazy – możliwe, że z woli Tony’ego lub dlatego, że oprócz Rhodesa, Tony nie miał nikogo, co zawsze u Pepper wywoływało smutek.
- JARVIS, Tony nie wie, że przybyłam? – spytała, gdy winda zatrzymała się na odpowiednim piętrze, ukazując miejsce, gdzie poprzedniego dnia trenowała z Czarną Wdową. Rozmowa ze sztuczną inteligencją mogła wydawać się wielu osobom za głupotę lub uznać to, za problemy psychiczne; jednak każdy, kto znał Tony’ego i przebywał w jego pobliżu musiał zdawać sobie sprawę z tego, JARVIS był jak powietrze; nie widać go, a był wszędzie.
- Nie, panno Potts. Sir jest zajęty i prosił, by mu nie przeszkadzać – głos, który mógłby należeć do przystojnego mężczyzny, na przykład Paula Bettany’ego, przyprawił ją o gęsią skórkę.
A więc skradała się do Avengers Tower, co było całkowicie nie w jej stylu, tak samo jak trenowanie samoobrony.. Liczyła, że torebka będzie w tym samym miejscu, gdzie ją zostawiła, jednak ku jej nieszczęściu Tony zabrał ją na swoje piętro, o czym poinformował ją JARVIS. Pepper oczywiście była wściekła z tego powodu, gdyż narażało to ją niewątpliwie na spotkanie ze Starkiem. Chciała mieć to jak najszybciej za sobą, dlatego ucieszyła się, gdy odnalazła swoją torebkę i z nią ruszyła w stronę windy. Już miała wchodzić do niej, gdy usłyszała zbliżające się kroki. Odruchowo odwróciła się, a jej oczom ukazała się Amora odziana tylko w koszulkę Black Sabbath, którą Pepper kupiła Tony’emu na imieniny.
- Mnie tu nie było – odrzekła, starając się nie ukazywać żadnych emocji, co było niezwykle trudnym zadaniem.
Wcześniej jakoś dzielniej znosiła „przyjaciółki” Tony’ego, jednak odkąd był przetrzymywany w Afganistanie, a następnie stał się Iron Manem, uświadomiła sobie, że pod żadnym pozorem nie chciałaby stracić mężczyzny; nawet jeśli do końca ich życia miałby być jej przyjacielem i szefem. Teraz była po prostu zazdrosna, a jej samoocena poszła o kilka punktów procentowych w dół, przez co Pepper zaczęła traktować siebie jako tą gorszą, której jedynym celem życiowym jest wspieranie słowem Tony’ego i wyręczanie go we wszystkich sprawach.
OdpowiedzUsuńMusiała też przyznać, że czuła się pomijana i niedoceniana, jednak te myśli uparcie starała się odsunąć od siebie, by czasem nie stać się mniej wydajną.
Widok Amory w koszulce Tony’ego wbił w jej serce małą drzazgę, jednak ona wciąż była Pepper Potts – kobietą, która zawsze starała się być miła i uczynna względem wszystkich wokół, nawet jeśli wiązałoby się to z upokorzeniem lub jej wewnętrznym sprzeciwem. Poczuła się niemile widziana w Avengers Tower, gdy na twarzy czarodziejki pojawił się wymuszony uśmiech.
- Ponieważ Tony prosił, by mu nie przeszkadzać – zacytowała słowa JARVISa, nie spuszczając wzroku z Amory, która to bacznie obserwowała Pepper – Powinnam wracać do firmy, odkąd Tony mianował mnie jej prezesem, mam sporo spraw na głowie, a zajmowanie się Stark Industies należy do jednych z nich.
Nigdy nie była dobrym kłamcą, a gdy już zdecydowała się na niemówienie prawdy, zaczynała mrugać. Tak było i tym razem. Nie miała na dzisiaj zaplanowanych żadnych spotkań ani posiedzenia zarządu, przez co równie dobrze mogła zostać i skusić się na wypicie herbaty z czarodziejką.
Pod żadnym pozorem nie powinna mieszać spraw prywatnych ze służbowymi, to byłoby nieprofesjonalne. Pepper zdecydowanie należała do osób, które wolały skryć swoje uczucia głęboko niż sprawić, by ucierpiała jej pozycja.
OdpowiedzUsuńPicie herbaty z potencjalną kochanką Tony’ego wydawał się jej najgłupszym z możliwych pomysłów, na jaki mogła kiedykolwiek wpaść. Nigdy nie wyobrażała sobie, żeby pić kawy czy herbaty z dziewczyną prawie w negliżu, przez co zaczęła się zastanawiać, czy nie wpisać sobie tego w CV. Nawet się nie zorientowała, kiedy na jej twarz wkradł się delikatny uśmiech.
- Mów mi Pepper, dobrze?
Nie chcąc urazić Amory poszła za nią do kuchni i zajęła miejsce przy blacie kuchennym, gdzie zgodnie z wolą Tony’ego umieszczono krzesła barowe. Pepper wiedziała, że nie powinna tu być, skoro najprawdopodobniej przerwała Amorze i Tony’emu. Wolała wrócić do firmy i zająć się sprawami papierkowymi. Ponadto miała małe obawy, co do tego, by zaufać czarodziejce, dlatego bacznie obserwowała proces przygotowywania herbaty. Nie bała się, że zostanie otruta (bo jej śmierć i tak dużo, by nie wniosła), raczej, że Amora przejmie nad nią kontrolę, co miłym uczuciem na pewno nie byłoby.
- Tony nie będzie zły, że Cię porwałam? On zbytnio nie lubi, gdy ktoś mu przerywa zabawę – wymusiła na twarzy uśmiech, uświadamiając sobie jak bardzo niedyskretnie się zachowała, dopytując się o relację Amory z Tony’m.
Virginia musiała przyznać, że poczuła się lepiej, gdy w powietrzu zaczął się unosić charakterystyczny aromat zielonej herbaty, którą uwielbiała i dość często piła, chcąc dbać o swoją linię czy uspokoić skołatane nerwy. Ponadto napój idealnie pasował do sytuacji, w której się znalazła, przebywając w towarzystwie Amory. Po raz pierwszy w końcu piła herbatę z kochanką Tony'ego, która dopiero opuściła jego Szefa - tak przynajmniej myślała Pepper, co mogło być nieco krzywdzące, biorąc pod uwagę fakt, że oprócz czarodziejki ubranej w koszulkę Black Sabbath, nic nie wskazywało na ich romans.
OdpowiedzUsuń- Jak Ci się mieszka z Tony'm? - spytała raczej po to, by podtrzymać rozmowę, aniżeli z ciekawości, wysilając się na uśmiech.
Znała Starka dłużej od Amory, przez co wiedziała o wszystkich jego nawykach i wyrzeczeniach, które kosztują osobę, która stara się żyć w pobliżu Tony'ego. No cóż, mężczyzna był trudnym przypadkiem, o czym Amora już powinna się dowiedzieć na własnej skórze.
Słysząc odpowiedź Amory na zadane wcześniej niezwykle niedyskretne pytanie, zalała się rumieńcem, uświadamiając sobie, że właśnie oskarżyła czarodziejkę o sypianie ze Starkiem.
- Panno Amoro... Przepraszam, myślałam że Ty z Tony'm... - zająkała się, starając się przeprosić Asyjkę za swoje niesłuszne podejrzenia.
Pepper poczuła się niezwykle głupio, zaliczając jej towarzyszkę do grona przyjaciółek Starka na jedną noc, które ona na następny dzień żegnała w imieniu jej Szefa. Mogła mieć tylko nadzieję, że Amora nie będzie miała jej za złe wysnutych podejrzeń.
Gdyby stwierdziła, że herbata, którą została poczęstowała, była zwykłą zieloną, sama nie uwierzyłaby we własne słowa. Zbyt często piła owy napój, by wiedzieć, jak smakują produkowane przez poszczególne firmy, a ta przygotowana przez Amorę w żadnym stopniu nie przypominała tych, z którymi Pepper miała do czynienia.
OdpowiedzUsuń- Na Twoim miejscu cieszyłabym się z tego, że nie siedzi Ci nad głową, chcąc się dowiedzieć nad czym pracujesz – na twarzy Pepper zagościł uśmiech, lecz tym razem szczery, gdy do jej uszu dobiegł charakterystyczny wstęp do utworu „Iron Man”, co mogło wskazywać na to, że Tony wpadł w trans i przez najbliższe kilka godzin będzie siedział w swym warsztacie, pracując najprawdopodobniej nad kolejną zbroją lub bronią dla SHIELD – Nie masz jeszcze dosyć Black Sabbath?
Gdyby nie to, znała Tony’ego bardzo dobrze, zdziwiłaby się, że ten nie zajmuje się swoim gościem. No cóż, to był Tony Stark, mężczyzna, który potrafił zaskoczyć każdego swym zachowaniem, często niezwykle nierozsądnym, o czym dowiadywał się nie tylko z ust Pepper, ale i Fury’ego, a nawet i JARVISa, który jako sztuczna inteligencja była odpowiedzialna za spełnianie każdej zachcianki mężczyzny. Pepper musiałaby upaść na głowę, twierdząc, że jest przygotowana na wszystko ze strony jej Szefa. Znali się wiele lat, jednak wciąż ją zaskakiwał, tak jak chociażby w chwili, gdy poinformował ją, że pod jego dachem zamieszka Amora.
- Wybacz mi me podejrzenia, Amoro. Naprawdę nie chciałam Cię urazić – odrzekła, odstawiając na blat wciąż gorący kubek z niezwykle smaczną zieloną herbatą – Oprócz mnie, Natashy i kilku jego współpracownic – miała oczywiście na myśli agentki SHIELD, na czele z Marią Hill, jednak nie chciała poruszać tego tematu, nie wiedząc, jak wiele Amora wie o sojuszach Starka – pojawiają się tu tylko jego „koleżanki”.
Życie pod jednym dachem z kimś takim jak Tony, musiało być w jakimś stopniu ciężkie dla Amory, nawet jeśli rzadko kiedy mieli okazję rozmawiać. Już sam fakt, że zawsze, gdy pracował, włączał dość głośno muzykę, mogło przyprawić czarodziejkę o ból głowy, a jednak wytrzymywała z nim. Pepper miała świadomość, że Amorze może być ciężko tu w Asgardzie, zwłaszcza teraz po śmierci jej towarzysza (o czym nie powinna wiedzieć, ale co mogła poradzić na zbyt długi język Tony’ego?), a jej insynuacje na pewno nie pomagały czarodziejce. Poniekąd czuła tęsknotę zbliżoną do tej odczuwanej przez Enchantress, jednak ona była niczym – w każdej chwili jako CEO mogła zrobić sobie tydzień wolnego i pojechać do domu rodzinnego, czego Amora nie mogła ( i sama zainteresowana chyba nie wiedziała czemu).
OdpowiedzUsuń- Masz nawet koszulkę z ich logiem – kiwnięciem głowy wskazała na tshirt, na który Amora założyła kremowy sweter.
Na twarzy Pepper wciąż gościł uśmiech, zupełnie jakby wcześniejsza, nieokazywana niechęć odeszła w niepamięć zastąpiona przez nic sympatii. Z uwagą wsłuchiwała się w wypowiadane przez czarodziejkę słowa, dostrzegając, jak wiele rzeczy je łączy, chociażby stosunek do seksu.
- To jest takie podejście nieco stereotypowe. Blondynka jest głupia, a jeśli jeszcze ma czym oddychać to wskakuje każdemu do łóżka – westchnęła, utwierdzając się jeszcze bardziej w przekonaniu, że jej zarzuty względem Amory były niezwykle krzywdzące – Jak Tony mianował mnie CEO Stark Industries niemalże wszędzie czytałam i słyszałam, że to dzięki romansowi.
Wzruszyła ramionami, a następnie słysząc pytanie Amory, na jej twarz ponownie pojawił się rumieniec. No cóż, po swoich podejrzeniach, czuła się zobowiązana do odpowiedzenia na nie z dość dużym niezadowoleniem, bo naprawdę nie lubiła o tym rozmawiać.
- Dziękuję za komplement, Amoro, jednak Tony ma na zawołanie kobiety ładniejsze ode mnie – wysiliła się na uśmiech, który miał wyglądać na radosny, a wyszedł niezwykle ponuro – Jesteśmy tylko przyjaciółmi i szczerze wątpię, by to się zmieniło.
Amore miała wszelkie prawo do zaniepokojenia – Tony nie bez przyczyny szczycił się mianem geniusza. Ponad to na swoich usługach miał wiele jednostek równie wybitnie uzdolnionych, co on sam, więc właściwie dlaczego miałby nie rozpracować magicznej substancji?
OdpowiedzUsuńCzary, czy nie – cały wszechświat składał się z tych samych pierwiastków – różnica tkwi jedynie w ich proporcjach.
Uśmiechnął się pozornie życzliwym uśmiechem w kierunku Enchantress.
- Oczywiście, zawsze możesz kogoś przekląć – rzucił pół-żartem.
Nie powinno być nic dziwnego w fakcie, że Tony nie wypowiada się zbyt obszernie o swoich kompanach z drużyny. Mój do woli zdradzać fakt na swój temat, ale pod żadnym pozorem nie zamierzał dzielić się wiedzą o innych. Był nierozważny, ale nie głupi.
- Wiesz, że ja też? – rzucił czupurnym tonem na temat Thora, który potrafił stworzyć pozory osobnika, który mógłby o swoich perypetiach rozprawiać bez ustanku. Trochę tak, jak Tony.
Po chwili uniósł brwi i spojrzał z politowaniem na Amorę.
- Jasne, że tak. Bogowie chyba powinni być dobrzy we wszystkim. - Wykrzywił usta w grymasie. – I wolałbym żeby nas niczym nowym nie zaskakiwał – dodał z rezerwą w głosie, a następnie wzruszając ramionami odstawił lampkę. – Chciałem zobaczyć jak to jest być taktownym – zdradził. – Nie lubię słabych alkoholi – dodał jeszcze podnosząc się na nogi, aby pofatygować się po coś mocniejszego.
Pepper przez dłuższą chwilę zastanawiała się czy życie w Nowym Jorku aż tak bardzo odbiega od tego, jakie Amora miała w Asgardzie. Jednak przypomniała sobie, jak wyglądał Thor, gdy po raz pierwszy pojawił się w Stark Tower, gdzie dosłownie wszystkiego musiał dotknąć i sprawdzić, jak działa. Nie lepiej zachowywał się Steve Rogers, choć ten był sceptycznie nastawiony do wszelkich nowinek technologicznych, którymi budynek jest wręcz naszpikowany.
OdpowiedzUsuńUśmiechnęła się, gdy Amora stwierdziła, że koszulka należy do Tony’ego. Pepper wiedziała o tym doskonale, nawet jeśli jej właściciel o tym nie pamiętał, w końcu to ona ją kupiła. A każdy, kto zamierzał kupić Tony’emu cokolwiek musiał się nastawić emocjonalnie na to, że mężczyzna będzie posiadał ową rzecz lub najzwyczajniej w świecie nie będzie ona używana przez niego.
- Osobiście twierdzę, że czasami jest tu zbyt głośno – westchnęła, odstawiając na bok kubek, z którego upiła połowę zielonej herbaty przygotowanej przez Amorę – O wiele łatwiej jest nam oceniać innych przez pozory, niż angażować się w jakiekolwiek relacje z innymi – westchnęła, przez moment wpatrując się w parę unoszącą nad jej kubkiem.
Musiała przyznać, że Amora miała dużo racji. Stereotypowe podejście było czymś niezwykle charakterystycznym dla ludzi i nawet Pepper zdarzało się czasami oceniać innych przez pozory, o czym mogła przekonać się Amora chwilę wcześniej. Oczywiście panna Potts z tego powodu nie była zachwycona, a jedyne co mogła zrobić to przepraszać za swoje słowa.
- Wielokrotnie żegnałam modelki Playboya czy Victoria’s Secret, by wiedzieć gdzie jest moje miejsce w szeregu – wzruszyła ramionami, jakby wypowiadała te słowa bardzo często.
Pepper nieco zdziwiło, że powiedziała to bez żadnego zająknięcia, czy chociażby mrugnięcia powieką. No cóż, wiedziała jak wygląda, by stwierdzić, że to jej wiedza jest jej najmocniejszą stroną – gdyby było inaczej Stark na pewno nie powierzyłby Pepper rodzinnej firmy.
- To nie tylko ode mnie zależy, Amoro. A nawet jeśli… Uwierz mi, nie pasujemy do siebie pod każdym względem – skierowała swój wzrok na Asyjkę, czując jakiś dziwny smutek, którego dotychczas nie odczuwała – Tęsknisz za swoim domem w Asgardzie? – spytała, starając się zmienić temat.
- Amoro… - rzucił z niedowierzaniem, stojąc w miejscu w bezruchu niczym idealnie wyciosany posąg.
OdpowiedzUsuńThor zdawał sobie sprawę z faktu, że Enchantress została wygnana przez jego ojca z Asgardu (choć nigdy nie mógł pojąć dlaczego, jego wybór padł akurat na Midgard; czyż nie chciał chronić tej krainy? A skoro tak – to dlaczego skazał czarodziejkę na banicję w miejscu, któremu mogła zagrozić? Skoro jednak taka była wola Odyna, on nie miał prawa jej podważać). Natomiast w życiu nie przypuściłby, że kiedykolwiek się na nią tutaj natknie.
Nie mógł uwierzyć, że Amora, kobieta, którą zapamiętał jako dumną i dostojną – a przede wszystkim silnie przywiązaną do Asgardu - tak łatwo wtopiła się w tłum zwykłych ludzi. Ubrana jak oni w żaden sposób się nie wyróżniała.
W żaden oprócz emanującej od niej mocy, czego oczywiście zwykli śmiertelnicy nie byli w stanie wyczuć.
- To chyba nie jest właściwe miejsce na takie rozmowy – odpowiedział z zatrważającą powagą; na Odyna! Ona nawet mówiła jak midgarczycy.
Jego twarz, która od zawsze podawała rozmówcy targające Asem emocje, jak na tacy, wyrażała osłupienie.
Dopiero po chwili wysilił się na niepewny uśmiech; nie miał pojęcia, czego się spodziewać po tej konfrontacji. Nakazując sobie czujność i rozejrzał się po najbliższej okolicy.
W życiu każdego faceta przychodzi taki moment, kiedy dochodzi do wniosku, że to wszystko po prostu nie ma sensu, a wszystkie skarpetki jakie posiada są po prostu obrzydliwie dziurawe. Do Leonarda takie stwierdzenie docierało raz na kilka miesięcy, chociaż bywało, że spokój od skarpetkowego problemu trwał dłużej - z reguły wtedy, gdy walczył(a) z cielistymi rajstopami i szpilkami na przeróżnych balach.
OdpowiedzUsuńW chwili obecnej jakże zaradny Leonard zgarnął z domu trochę grosza w celu zakupienia paru nowych par, dzięki czemu nie będzie musiał witać się dużym palcem u nogi z wnętrzem własnego buta.
Ubrawszy się wystarczająco przeciętnie, by nie zostać zgarniętym z ulicy w jakiś ciemny załom ale też nie za szaro, coby wyróżniać sie z tłumu ruszył na podbój sklepu dwie przecznice dalej.
Gdyby wiedział, co go dzisiaj czeka zapewne byłby skłonny pomęczyć się ze skarpetkowym problemem ten jeden dzień dużej - ale nie miał pojęcia, że zaledwie parę minut po opuszczeniu bezpiecznego progu zostanie bezceremonialnie oblany.
Tutaj trzeba dodać, że Leo był zawodowym ekspressoholikiem a jednocześnie nienawidził momentów, gdy jego ubrania pokrywała gorąca i zalatująca zapachem kawy substancja, tak więc łatwo było wyobrazić sobie ogrom irytacji jaki zawarł w swoim spojrzeniu.
No tak. Cycata blondyna. Jakby się jeszcze przefarbowała, to możnaby mówić o sztucznej inteligencji, ale i tego brakowało.
- Dzięki. - syknął, mierząc ją wzrokiem - Oh, nic się nie stało, no co ty. - sarknął, czując, że gorąca i mokra sprawa dotyczy już nie tylko koszulki. Szlag by to.
Choć starała się nie gapić dość nachalnie na swoją towarzyszkę, z uwagą wpatrywała się we wzory kreślone na blacie przez Amorę. Pepper miała wrażenie, że nie są to tylko zwykłe znaczki, które były tylko ucieleśnieniem wizji czarodziejki, lecz czymś, co ma jakiś głębszy sens. Przez myśl jej nawet nie przeszło, że te szlaczki były runami, które CEO Stark Industries zaczęły ciekawić, odkąd Loki zapragnął zniszczyć ziemię. Musiała przyznać, że nigdy nie interesowała się kulturą nordycką i starymi wierzeniami, jednak stała się poniekąd świadkiem tych wszystkich nadzwyczajnych zdarzeń z Asami, chciała mieć jakąkolwiek świadomość, z kim jej Szef musiał walczyć. Oczywiście dobrym pomysłem to nie było, bo tuż po tym zaczęła się jeszcze bardziej bać o jego życie.
OdpowiedzUsuń- Niestety tak robią, ale cóż poradzić na to, że jesteśmy tylko ludźmi? - zaśmiała się cicho, w małym stopniu czując się winną takiego zachowania.Twierdzenie, że tylko ona odpowiada za stereotypowe myślenie było trochę krzywdząc dla niej, jednak to była Pepper Potts; osoba, która brała odpowiedzialność za wszystko i za wszystkich.
Może to było dziwne, ale poczuła cień zaufania względem czarodziejki. Nie należała do osób, które ufały wszystkim, ale w tym przypadku nawet poczuła nić sympatii do Asyjski.
- Nawet nie wiesz, jak trudne... Nie mówiąc już o patrzeniu, jak ta osoba nie docenia tego, co robisz dla niej.
Skierowała swój wzrok na dłonie zaciśnięte na kubku, gdzie jeszcze przed chwilą był herbaciany napar. Znowu poczuła to nieprzyjemne uczucie, które jej towarzyszyło zawsze, gdy myślała o jej relacjach z Tony'm. Nie lubiła o tym myśleć, a co dopiero o tym rozmawiać.
Nie zdziwiła się, gdy Amora odwlekała odpowiedź na zadane przez nią pytanie, Pepper nawet myślała, by zmienić temat, ale wtedy czarodziejka odpowiedziała zupełnie tak, jak podejrzewała.
- Inni rzucają się w wir pracy, by nie czuć tęsknoty - westchnęła, przypominając sobie, czemu wyjechała z domu rodzinnego. Powodów było wiele i choć czasami myślała, co by było, gdyby została; nie żałowała swej decyzji.
Nie sądziła, że kiedykolwiek to powie, ale uśmiechając się w stronę siedzącej obok czarodziejki, podniosła się z zajmowanego krzesła.
- Jest taka ładna pogoda... Nie możesz ciągle tu siedzieć z tym... - uniosła palec do góry, wskazując na piętro wyżej, gdzie teoretycznie powinien być Tony - ...osobnikiem. Idziemy na miasto i nie przyjmuję odmowy. No chyba, że chcesz skończyć jak Tony ostatnim razem - miała na myśli oczywiście próbę obezwładnienia, aniżeli samo złamanie kończyny.
- Ależ ja jestem Thorem, Amoro – zaprotestował na jej słowa, jednak pozwolił się poprowadzić w głąb zaułku.
OdpowiedzUsuńMoże Amora wzbudzała w Odinsonie czujność, ale ostatecznie jego honor sprawiał, że przez głowę Asa nawet nie przeszłaby myśl o tym, aby trwożyć przed kobietą – nawet równie sprawnie władającą magią, jak Enchantress.
Gdy tylko pozostawili ruchliwą ulicę w tyle Thor przestał się rozglądać z takim uporem, jakby planował sobie skręcić kark częstym przekręcaniem głowy. Utkwił przenikliwe i wciąż poważne spojrzenie w swojej towarzyszce, która bynajmniej nie zdawała się równie roztargniona tym spotkaniem, co on.
Gdyby miał oceniać Amora zachowywała się nad wyraz swobodnie – w taki sposób, który sugerował, że czuje się dokładnie tak pewnie, jakby nieopatrznie wkroczył na dobrze znane jej tereny. Może tak było – kobieta przebywała w Midgardzie znacznie dłużej i wcale nie wątpił, że zdążyła bliżej zaznajomić się z kulturą śmiertelników.
- Nie spotkaliśmy się przypadkowo, prawda? – zapytał starając się nie brzmieć tak podejrzliwie, jak się czuł. Kiepsko mu to wyszło.
Intrygi Lokiego, które ostatnimi czasu wprowadziły niemały zamęt w już i tak niespokojne życie Thora sprawiły, że zaufanie przyszłego władcy Asgardu, do osób władających czarami drastycznie zmalało.
Pomilczał chwilę po czym uznał, że jednak istnieje opcja szczerych przeprosin. Tak więc przyjął je, jednocześnie przystając na jej propozycję. Szukanie skarpetek w takim stanie mijało się z celem, a też nie miał ochoty wracać do domuze świadomością spojrzeń ludzi, jakby kogoś zgwałcił. Bo jak inaczej może wyglądać mokra plama na burych spodniach?
OdpowiedzUsuńRuszył za blondynką, mimowolnie powoli spuszczając wzrok wprost na jej tyłek. Był facetem, dorosłym facetem, chyba nikogo nie powinien dziwić taki odruch. Wiecie, PRAWDZIWI mężczyźni mają w oczach specjalne mięśnie, zmuszające je do patrzenia na atrybuty kobiecości. Taak...
- Jeśli tylko posiadasz naprawdę dobrą suszarkę, to żadną herbatą nie pogardzę. - mruknął, sam nie wiedząc do kogo bardziej: siebie czy chwilowego obiektu wzrokowej fascynacji.
Uśmiechnął się do Amory, gdy przyznała mu rację w tej niepodlegającej wątpliwościom kwestii.
OdpowiedzUsuńOczywiście nigdy by nie przypuścił, że Enchantress może się przy nim poczuć zbyt pewnie – jako przyszły władca Asgardu był przyzwyczajony do bezwzględnego szacunku wśród Asów i prawdopodobnie spodziewał się tego także w pozostałych krainach.
- To duże… miasto – powiedział ostrożnie wciąż widząc w końcu uliczki prześwit ruchliwej ulicy. Tłok Nowego Jorku przywodził mu na myśl przepełnione mrowisko i nieustannie przyczyniał się ku temu, że czuł się w Midgardzie jeszcze bardziej zagubionym.
Przybrał jednak coś w rodzaju pobłażliwego uśmiechu, gdy Enchantress zapewniła go o przypadkowości tego spotkania.
Nie zamierzał jej zaufać w tej kwestii – właściwie od pewnego czasu cała naiwna ufność Odinsona została skutecznie utemperowana przez posunięcia Lokiego. Co wcale nie zmieniało faktu, że nadal liczył na to, iż jego brat porzuci dotychczasową ścieżkę i przejrzy na oczy.
Spojrzał z zaskoczeniem na zieloną poświatę; gdy ta osłabła jego typowy strój zastąpiły cywilne ubrania. To nie był pierwszy raz, gdy się w takowych znalazł, jednak zazwyczaj to Jane pilnowała tego, aby nie wyróżniał się w tłumie Śmiertelników swoją czerwoną peleryną.
Pogładził przód koszulki i podniósł wzrok na Amorę.
- Dziękuje – odezwał się życzliwie. – Gdzie podział się Skurge? Zwykle nie opuszczał cię na krok. Coś się zmieniło? – zapytał zaglądając jej przez ramię, jakby spodziewał się, że wspomniany wojownik nagle wyrośnie spod ziemi.
Gdyby Thor znał, choć część podszytych zazdrością przemyśleć Amory pokwapiłby się, aby przypomnieć Czarodziejce, że niegdyś znalazł się w bardzo podobnym do niej położeniu.
OdpowiedzUsuńByć może nawet w gorszym. Thor wciąż jako żywo pamiętał, gdy został obdarty ze swoich mocy po tym, jak w dniu swojej koronacji dał się ponieść nerwom i rozpętał wraz z Trzema Wojami, Sif i Lokim zamęt w Jotunheimie.
Konsekwencje swojego czynu wciąż wspominał, jako porażkę i największe upokorzenie. Ale wyniósł lekcję ze zgotowanej przez Odyna nauczki.
Stał się na powrót godzien Mjolnira.
- Ta kraina nie tylko nie jest mała, ale i okropnie zaludniona – powiedział z cichym westchnieniem spoglądając w dal zadumanym wzrokiem.
Mimo tych wszystkich cywilizacyjnych i kulturowych różnic Thor na swój sposób obdarzył Midgardu miłością i poniekąd czuł się w obowiązku, aby chronić to miejsce. Za tym oczywiście stała głównie Jane, dla której stracił głowę.
Zmiana w wyrazie twarzy Enchantress nie umknęła uwadze Odinsona i spowodowała u niego natychmiastową reakcję. Położył dłonie na ramionach tak drobnej przy nim kobiety i posłał jej współczujący uśmiech.
- Wieści o śmierci twojego wojownika nie dotarły mych uszu, Amoro – przyznał ze smutkiem, który szczerze podzielał. Nie jako przyjaciel Skurge’a, jako przyszły władca, który potrafił żywić empatię wobec swojego ludu.
Zamierzał później spróbować poruszyć temat łączącej ich banicji.
OdpowiedzUsuńThor szczerze wierzył w sprawiedliwość Odyna – nie wątpił w nią nawet wtedy, gdy to jego dotknęła kara. Surowa i upokarzająca, zważywszy na fakt, że spotkała go w dniu koronacji. Ale wyciągnął wnioski z tamtej lekcji.
Nie mógł się natomiast wyzbyć wrażenia, że Amora również miała tyle szczęścia – w końcu Czarodziejka niezmiennie tkwiła w Midgardzie z zakazem powrotu do Asgardu.
Ze smutnym uśmiechem pozwolił jej się odsunąć.
- Skurge zazna spokoju w Valhalli – przemówił łagodnie przypatrując się twarzy Enchantress, która najwidoczniej nie zamierzała pozwolić jakiejkolwiek emocji odbić piętna na swoim opanowanym obliczu. – Jak to się stało, Amoro? Był silnym einherjarem, niewielu śmiertelników zgładziłoby równie potężnego wojownika.
- Aye – zgodził się trochę zaskoczony zmianą zdania, co do miejsca - w końcu to Amora go tu sprowadziła.
Wypuścił z dłoni Mjolnira i odesłał go do Avengers Tower, bo to tam teraz stale przebywał, a następnie w milczeniu podążył za swoją towarzyszką.
Cóż, pewnie gdyby był świadomy ile Amora ma na karku - a przede wszystkim z kim ma do czynienia - nie szedłby teraz potylnie za nią wgapiony w jej tyłek niczym cielę w malowane wrota.
OdpowiedzUsuńAle świadomy nie był, co skutkowało popełnianiem prawdopodobnie najgorszego błędu w jego życiu, zaraz po ograbieniu ojca z całego zapasu gumek by zrobić z nich urodzinowe balony.
Balony... Hmm.. Jednak początkowe myśli w kierunku nieco mniej niewinnym drastycznie ucięła odpowiedź kobiety.
- Zatem trzymam cię za słowo. - skinął mężczyźnie głową, zastanawiając się nagle czy nie wyglądają nieco... nietypowo. Jak często widuje się śliczną blondynkę prowadzącą za sobą mokrego chłopaka w dziurawych skarpetkach do apartamentu?
Co prawda skarpetek widać nie było, lecz fakt ten ukryjmy pod powłoką minutowej ciszy.
- Leonard. A ty? - zagadnął zaraz, jakoś nie myśląc nawet o tym, by zwracać się do niej per pani. Tak to sie do baby ze spożywczaka zwraca albo dystyngowanej damy na balu charytatywnym.*
*po wcześniejszym ponownym upewnieniu się, że dama ta nie jest przypadkiem żoną, córką, babcią tudzież innym pierwiastkiem żeńskim jakiegoś tytuowanego człowieka. Nie chcesz mieć przecież na głowie całej zażartej familji z urażoną rodową dumą, czyż nie?
Wcześniej nie miała przyjemności przebywać z jakimkolwiek Asem w tak luźnych relacjach. Z Thorem spotkała się kilka razy i za każdym razem nie wykraczali w swych kontaktach poza przywitania. Choć bóg piorunów przebywał dość często w Avengers Tower, Pepper odczuwała przed nim coś na kształt nie tylko szacunku ale i jakiegoś strachu przed drzemiącą w nim siłą. Być może spowodowane to było tym, że wiedziała do czego zdolny byl jego brat i pod żadnym pozorem nie chciała paść ofiarą jego złości – o ile Thor do takowej był zdolny.
OdpowiedzUsuńZ Amorą było jej o tyle łatwiej, że była kobietą i zbyt wiele o niej nie wiedziała, co znacząco ułatwiało utrzymanie przyjacielskich z czarodziejką. Poza tym zdawała sobie sprawę z tego, że kobieta nie miała swoich mocy, dzięki czemu Pepper nie zostałaby zamieniona w wielkiego królika lub inne stworzenie.
- Nie chcę zabrzmieć nieskromnie, ale przyda ci się kontakt z miarę normalną osobą – uśmiechnęła się szeroko, choć poczuła się odrobinę nieswojo, widząc jak Amora osobiście schowała kubki po herbacie do zmywarki, co Pepper właśnie zamierzała uczynić. – Jeszcze dostałabyś bzika od ciągłego przebywania pod jednym dachem z Tony’m.
Może i Pepper była naiwna – nie mogła zaprzeczyć, zwłaszcza po tym jak zaufała nieodpowiedniej osobie, czego efektem był szantaż – ale prawdą była, że poczuła do Amory nić sympatii. Uczucie to było wymieszane było też z litością, bo niezmiernie jej współczuła tego, co ją spotkało. Nie umiała wyobrazić sobie takiej sytuacji, w której to jej zabierają wszystko, co miało dla niej jakieś znaczenie, dlatego też miała tę świadomość, że Amorze może być naprawdę ciężko być samej.
- Nie kuś mnie, proszę, bo jeszcze spodoba mi się to na tyle, że poproszę Fury’ego o angaż w SHIELD – zaśmiała się serdecznie, zakładając kosmyk jasnych włosów za ucho.
Chwilę, w czasie której była sama, spędziła na wyglądaniu przez okno i spoglądaniu w dół na ludzi krążących wokół Avengers Tower, którzy z tej wysokości przypominały mrówki.
Zamyślony wzrok utkwił przed sobą.
OdpowiedzUsuńAmora nigdy nie była osobą, którą uważał za godną zaufania, co sprawiało, że ani przez moment nie porzucał czujności.
Jej działania w przeszłości były pełne intryg, na których zdarzało się cierpieć innym. Nie zapominał też o tym, że często w tym wszystkim towarzyszył jej Skurge… Przez to uczucia Thora z związane z całą sytuacją były zgoła mieszane.
Wierzył w drugą szansę, bo sam jej uświadczył, a fakt, że Amora wciąż tu była – obciążona swoją karą – sugerował mu, że kobieta jeszcze z niej nie skorzystała.
Co nie zmieniało faktu, że w jakimś sensie cieszył się z tego spotkania.
- To niepokojące – przyznał dowiedziawszy się kto stoi za morderstwem. – Ostrzegę przyjaciół. Czy wiesz o czymś jeszcze? – zapytał, bo musiał, choć zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby Amora chciała coś przed nim koniecznie zataić to z powodzeniem by to uczyniła. Nie był mistrzem przebiegłości i zdawał sobie z tego sprawę (to zresztą systematycznie popychało go ku niewyraźnemu przekonaniu, że kiepsko nadaje się na władcę Asgardu).
Przestąpił przez przejście i przystanął dopiero po jego drugiej stronie, a gdy spoglądał na Enchantress nawet nie krył się z nieufnością w swoim spojrzeniu.
Przymrużył oczy, ale w pewnym momencie uśmiechnął się prawie serdecznym uśmiechem.
- To interesujące, że pytasz o Lokiego. Choć liczyłem na to, że to ja mógłbym cię zapytać o jego losy – odparł na pytanie.
Choć Amora nie znajdowała się w kręgu podejrzanych o pomoc w ucieczce Lokiego, to wcale nie wykluczała się z listy osób, które Thor posądziłby o współprace ze zbiegłym Asem tu, w Midgardzie. – Skoro już jesteśmy przy temacie rodziny to może wiesz, jak się powodzi Lorelei? Ostatnio słuch po niej zaginął… - mruknął. Siostra Amory już jakiś czas – jeszcze przed Lokim – uciekła z celi, w której została zamknięta za swe liczne przewinienia.
Uśmiechnął się do Amory z pobłażliwością, gdy zwróciła się do niego z tą oczywistą oczywistością, która, dla kogo, jak dla kogo, ale dla Thora była faktem niezwykle jasnym. W przeciwieństwie do większości przeciwników Lokiego, znał swojego brata bardzo dobrze i równie dobrze zdawał sobie sprawę z faktu, że lekceważenie jego możliwości jest nierozsądne.
OdpowiedzUsuń- Twoje intencje zawsze są osnute niedopowiedzeniami, Amoro – skomentował, gdy kobieta uznała, że jest po ich stronie.
Dla Thora postępowanie Enchantress było całkiem logiczne. Oficjalnie nie wstawiała się za nikim – nawet jeśli teraz mówiła co innego, co traktował z przymrużeniem oka – i traktował tę metodę, jako pozostawienie otwartej furtki.
Z tego powodu Amora wzbudzała w nim odpowiednią dozę nieufności, która przestała być Thorowi tak obcą cechą, jak niegdyś po tym, jak Loki się od niego odwrócił.
Poza tym, jak słusznie podkreśliła, posiadała spory wachlarz doświadczeń i był to kolejny powód ku temu, aby postępować z nią ostrożnie.
Uśmiechnął się smutno widząc jej odmieniony wyraz twarzy. Nie chciał jej zranić tym pytaniem.
- Nie oceniałbym tak pochopnie mojego stanu wiedzy na ten temat, droga Amoro – poczuł się, jednak nic więcej nie powiedział, bo równie dobrze, mógł być to podchwytliwy sposób na wyciągnięcie od niego jakiś informacji. Stał się na takie rzeczy ostatnimi czasy bardzo ostrożny.
- Ja wiem natomiast tyle, że Lorelei zbiegła – już dość dawno – z niewoli. Krążą pogłoski, że udała się do Midgardu… Ale jestem pewien, że to tylko plotki, gdyby było inaczej już dawno byś się na nią natknęła.
Westchnął głośno i wetknął dłonie w kieszenie spodni, które miał na sobie; nie był to jego naturalny odruch, ale zdążył zaobserwować, że wielu mężczyzn w midgardzie powiela ten gest.
Wkrótce, dostrzegając po drugiej stronie ruchliwej ulicy zieleńsze tereny podlegające Central Parkowi skierował swoje kroki w tamtym kierunku.
Była zdecydowanie zbyt łatwowierna, ale życie najwyraźniej za słabo kopnęło ją w tyłek, skoro nadal twierdziła, że każdy człowiek jest dobry. No może nie każdy, ale przynajmniej większość. W poczet tych dobrych wliczała też poznanych przedstawicieli Asgardu. Thora nie dało się określić inaczej niż honorowy ponad wszystko – inaczej nie byłby godny Mjolnira, a Amora... No cóż, Pepper co do niej mogła się mylić pod każdym względem, choć fakt, że czarodziejka uratowała Kate tylko przemawiał na jej korzyść. Osoba zła do szpiku kości na pewni nie pomagałaby osobie, która stała po stronie dobra – świat jeszcze tak bardzo nie zgłupiał by to mogło się wydarzyć.
OdpowiedzUsuńZawtórowała Amorze na jej słowa o rzucaniu się pod pociąg po kilku godzinach z Tony’m. Coś w tym musiało być i Pepper nie zamierzała zaprzeczać, bo doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jaki on jest i z jakimi konsekwencjami się to wiązało.
- Pociesza mnie tylko fakt, że tylko wariaci są coś warci – zaśmiała się dość serdecznie, dyskretnie przyglądając się Amorze, która uśmiechnięta wyglądała na niewinną i przede wszystkim miłą osobę. Pepper spoważniała na kolejne słowa Enchantress, choć na jej twarzy widniał delikatny uśmiech – Nigdy na poważnie nie myślałam nad możliwością pracy dla SHIELD, choć brzmi to kusząco, ale chyba to nie dla mnie... Zbyt brutalne i niebezpieczne.
Gdy Amora wróciła do salonu, Pepper siedziała z jedną nogą założoną na drugą i z telefonem przy uchu. Widząc minę Potts oraz słysząc znużony ton głosu , bez dłuższego zastanowienia można było stwierdzić, że prowadziła jedną z tych najnudniejszych rozmów na tematy służbowe. Dostrzegając Amorę czym prędzej rozłączyła się, chowając komórkę do torebki.
- O co ty mnie posądzasz? Oczywiście, że myślę o drugiej opcji – poinformowała, uśmiechając się przy tym szeroko.
Zwykle nie sypiał z bronią pod poduszką. Przez ostatnie dni był nerwowy no i biorąc pod uwagę, iż Tony'ego postrzelono w Avengers Tower, która była dużo lepiej strzeżona od jego mieszkania, lepiej było mieć pod ręką coś, czym można było się bronić. Chociaż i tak pistolet nie zrobiłby krzywdy większości osób, które mogłyby chcieć go zabić.
OdpowiedzUsuńNie bał się Amory, czarodziejka nie wyglądała w tej chwili jak ktoś, kogo musiał się obawiać, a biorąc pod uwagę, że spał gdy weszła do jego mieszkania i nic mu nie zrobiła tylko przemawiał za tym stwierdzeniem. Może trochę naiwnie, ale był zbyt zmęczony, ale rozważać jej zamiary.
Przewrócił oczami słysząc odpowiedź Amory, której przecież powinien się spodziewać.
- Czemu jesteś w moim mieszkaniu? - poprawił się, przyjmując już nieco bardziej rozluźnioną pozycję.
Nie że miał coś przeciwko niezapowiedzianym wizytą czy też mieszkańcom innych planet, królestw, wymiarów czy co tam jeszcze było możliwe. Uważał jedynie, że wchodzenie komuś do łóżka w środku nocy nie było jednak normą, a przynajmniej nie na Ziemi. Ale przecież nie mógł jej wygonić.
Przetarł oczy palcami wolnej dłoni, po czym wrzucił pistolet do szuflady szafki nocnej. Po tym wszystkim co przeżył, dalej potrafiło go zadziwiać coś tak... Niemal zwyczajnego.
- Wiem, że nic mi nie zrobisz i nie, nie możesz – zawahał się na chwilę, oceniając co ma do stracenia oraz możliwe konsekwencje swoich czynów, które jak zwykle zdawał się ignorować – Zresztą, śpij jak chcesz – wzruszył ramionami i zabrał z łóżka swoją poduszkę.
Wychodziło na to, że będzie musiał spać na kanapie, co niezbyt mu się uśmiechało, ale chciał na to zbyt głośno narzekać. W końcu sam zgodził się, aby została.
- Stark cię wyrzucił, czy sama postanowiłaś zmienić otoczenie? - spytał, wyciągając z szafy koc – I ile dokładnie masz zamiar tu „spać”?
Musiałby być idiota, gdyby pomyślał, że Amora sama z siebie porzuciła wygodny apartament Starka tylko na jedną noc i postanowiła przenocować akurat u niego. Nie chciał jej wyrzucać, ostatnio i tak częściej bywał poza mieszkaniem niż w nim, ale wolał wiedzieć na ile blondynka będzie chciała zostać.
Rogers
Może i nie znał Amory, ale wiedział z kim miał do czynienia. Potrafiła ona manipulować mężczyznami i robiła z nimi co chciała. Było bardzo możliwe, że to samo robiła z nim, ale nie mógł zmienić tego, że nagle zrobiło mu się jej szkoda. Ci wszyscy, którzy posądzali go o resztki zdrowego rozsądku musieli być wyjątkowymi idiotami.
OdpowiedzUsuńTo nie było tak, że mu się nie podobała, albo na niego nie działała. Był w końcu mężczyzną, a ona była piękna i zdecydowanie miała w sobie „to coś”. On tylko nie był przyzwyczajony, aby to okazywać. Nie był Tony'm, nigdy nie miał powodzenia u kobiet. A przynajmniej do czasu przemiany. Wtedy nagle został w centrum zainteresowania i teoretycznie robił coś dobrego, zagrzewał ludzi do walki, ale wolałby być tylko kolejnym żołnierzem.
Zatrzymał się w drzwiach, patrząc na nią ciepło, chcąc pokazać, że nie miał ku niej żadnych uprzedzeń. Był chyba ostatnią osobą, która oceniałaby ludzi bez wcześniejszego poznania ich. Naiwnie wierzył, że każdy jest choć trochę dobry, chyba że chodziło o członków Hydry, bo wtedy sprawa wyglądała troszkę inaczej.
- Nie, nie. Ty jesteś gościem, ty śpisz w łóżku – powiedział, uśmiechając się przy tym lekko – Takie są zasady.
Rzucił koc i poduszkę na podłogę i lekko zaprowadził ją z powrotem na łóżku, siadając koło niej. Z boku mogło to wyglądać dość dwuznacznie. Pognieciona kołdra, on jedynie w piżamie, którą stanowiły spodnie od dresu, ale nie miał nic takiego na myśli. Mimo wszystko wojsko było dobrą szkołą życia. Darzył Peggy wielkim szacunkiem, tak samo jak inne kobiety i nigdy nie zrobiłby niczego wbrew ich woli. Możliwe, że bał się, iż zostanie przy tym pobity, ale to zawsze jakaś motywacja. To, że Amora pochodziła z Asgardu niczego nie zmieniało. Może i żyła dłużej i przeszła więcej niż on mógłby sobie wyobrazić, ale nie oznaczało to, że była mniej warta.
Zacisnął usta, słysząc jej słowa. Nie wiedział dokładnie co zrobiła Tony'emu, ale zaczynał podejrzewać, że musiało to być naprawdę złe, skoro sama wolała się wynieść z jego apartamentu.
- Śpisz tutaj – stwierdził, odgarniając jej przy tym włosy na jedno ramię – Jeśli masz jakieś specjalne życzenia odnośnie śniadania, to powiedz teraz. Rano zrobię zakupy. Kawa jest w szafce koło lodówki.
To była prawdopodobnie bardzo zła decyzja. Gorzej. To mogła być najgorsza decyzja jaką kiedykolwiek podjął, ale na razie starał się o tym nie myśleć. Chęć pomocy innym była silniejsza od niego.
Rogers
Skinął lekko głową, słysząc jak stwierdziła, iż może spać z nią w łóżku, chociaż nie był co do tego zbytnio przekonany, ale jednocześnie nie czułby się dobrze, gdyby zostawił ją samą. Amora była potężna i należało się jej bać, a wydawała się być drobna i krucha.
OdpowiedzUsuńPotrafił rozpoznać mowę ciała, dlatego też, gdy czarodziejka drgnęła, od razu zabrał dłoń, nie chcąc, aby odczuwała dyskomfort.
- Dobra, to rano zrobię coś z tego co zostało w lodówce – powiedział.
Nie był jakimś wykwintnym kucharzem, ale jeszcze nikogo nie otruł po przyrządzeniu jakiejś potrawy, więc śniadanie nie mogło mu pójść tak źle. Obserwował jak kobieta układa się w łóżku. Było po niej widać zmęczenie i to nie tylko takie, które powodował brak snu.
- Tutaj nie mogę ci pomóc – wyszeptał, zupełnie jakby miało to jakieś znaczenie.
Ale ją rozumiał. On też w dalszym ciągu szukał swojego miejsca. I to, że nie czuł się już jak zupełny obcy w XXI wieku, albo to, że miał własne mieszkanie nic nie znaczyło. Czasem chciał zasnąć i obudzić się przez atak kaszlu, ponownie będąc chuderlawym chłopakiem z Brooklynu, którego życie nic nie znaczyło, ale który przynajmniej był u siebie i miał miejsce, które mógłby nazwać domem.
Wstał, po to aby ponownie położyć swoją poduszkę na łóżku i z komody wyciągnąć szary t-shirt, który na siebie założył. Dopiero, gdy był ubrany wrócił do Amory. Położył się na skraju łóżka, tak aby dać jej jak najwięcej przestrzeni. Do tego akurat był przyzwyczajony i nie przeszkadzało mu to, że obok niego ktoś spał, ale przecież nie mógł tego wymagać od innych.
- Dobranoc – powiedział cicho, kiedy sam już schował się pod kołdrą i ułożył na stanowczo za miękkiej poduszce.
Rogers
Skoro już mieli spać w jednym łóżku, wolał mieć na sobie trochę więcej ubrania, na wypadek, gdyby kobiecie przeszkadzało to, że był półnagi. On sam nie należał do tych, którzy uwielbiali wszędzie chodzić bez koszulki, więc była to chyba najlepsza opcja.
OdpowiedzUsuńUznał słowa Amory za coś co miało oznaczać „dobranoc”, a nie jakieś zaklęcie i również odwrócił się do niej plecami. Na prawdę był zmęczony i nie zmieniło tego nawet pojawienie się czarodziejki, ani to że spali właśnie w jednym łóżku. Ponowne zaśnięcie zajęło mu parę sekund.
Nie zdążył jednak nawet dojść do tej fazy snu, gdzie cokolwiek mogłoby mu się śnić, gdy ponownie poczuł na swoim ramieniu palce Amory. Jęknął cicho, słysząc jej słowa i przekręcił się na plecy, patrząc na nią z wyrzutem.
- I ja mam coś z tym zrobić? - spytał, przecierając oczy.
Był jeszcze na granicy snu i nie do końca był pewien czy to co słyszał i widział było prawdziwe, czy tylko mu się tak wydawało. Oddałby wszystko za tą jedną spokojną noc, ale z planów oczywiście nic nie wyszło. Usiadł, zapalając przy tym lampkę nocną i jeszcze na chwilę ukrył twarz w dłoniach, bo światło wydawało mu się zbyć zdecydowanie zbyt jasne.
- Chyba już dzisiaj nie usnę – stwierdził, spoglądając na wyświetlacz budzika, który stał na szafce przy łóżku. 3:24. Świetnie – Chcesz coś robić, czy wolisz tu zostać?
Jako, iż sen tej nocy nie był mu pisany, postanowił jakoś wykorzystać dodatkowe kilka godzin, które otrzymał. Dalej miał kilka filmów na swojej liście „do zobaczenia”. Mógł też pójść pobiegać. O wpół do czwartej rano. Nie byłaby to przecież najdziwniejsza rzecz, jaką zrobił w życiu.
Rogers
- Nie, nigdy nie włamałem się do kina – odpowiedział automatycznie, jakby to było jakieś zupełnie normalne pytanie, które nie miało prowadzić do niczego złego.
OdpowiedzUsuńDopiero po kilku sekundach doszło do niego, co miała na myśli czarodziejka i przez chwilę patrzył na nią z przerażeniem i powoli pokręcił głową. Brakowało mu jeszcze tego, aby w porannych wiadomościach podano, iż Kapitan Ameryka został zatrzymany pod zarzutem włamania do kina.
- Nie – powiedział, zdecydowanym tonem – Ostatnim razem jak stwierdziłem, że kradzież samolotu jest świetnym pomysłem to prawie zostałem wyrzucony z pokładu. Kiedy już lecieliśmy – sprecyzował.
Nie trzeba było być wzorem amerykańskich cnót, aby domyśleć się, iż włamania nie są najlepszą formą na spędzanie wolnego czasu. Na prawdę. To było dość oczywiste.
- Ale wyjdźmy gdzieś. Tylko nigdzie się nie włamujmy – powiedział, wstając już z łóżka.
Zabrał z komody parę dość obcisłych dżinsów i trochę luźniejszy t-shirt z jakimś nadrukiem, po czym wyszedł do łazienki, aby się przebrać i dać Amorze troszkę prywatności, gdyby chciała się jakoś przyszykować.
Chwila wytchnienia nikomu przecież nie mogła zaszkodzić, tym bardziej, że za jakieś dwie, trzy godziny słońce i tak miało wstać. Nic złego już się stać nie powinno, no i zawsze istniała nadzieja, iż mógłby wyspać się po powrocie. Codzienne ćwiczenia, chyba nie były mu, aż tak potrzebne.
Wrócił do sypialni, po upływie czasu, który powinien wystarczyć czarodziejce do przyszykowania się do wyjścia.
- Chcesz iść w jakiś konkretne miejsce? - spytał – Jak chcesz to wezmę samochód.
Akurat on nie bał się robić za kierowcę. Nawet jeśli wypiłby i to wcale nie tak mało alkoholu, nie zachowywałby i nie czuł jak pijany, a co za tym idzie nie stanowiłby jakiegoś zagrożenia dla innych. Jego odporność na używki z jednej strony zabierała trochę zabawy, ale z drugiej nie pozwalała na zrobienie czegoś głupiego, gdy nie można się było kontrolować.
Rogers
Czasem czuł się po prostu staro. Zwłaszcza, gdy wydawało się, iż czarodziejka z Asgardu, która miała zapewne ponad tysiąc lat wydawała się być bardziej wyluzowana od niego. I to mogło trochę dołować, tym bardziej, iż był obrażany przez kogoś, kto nie do końca opanował jeszcze obsługę sprzętów domowych. Oczywiście nie oczekiwał, że dając jej swobodę w wyborze miejsca, spotka go coś dobrego, no ale nie mógł, aż tak wybrzydzać.
OdpowiedzUsuń- Pozwoliłem ci tu zostać – przypomniał jej, gdy ta stwierdziła, że nie umiał się bawić. Słyszał to wielokrotnie, ale niekoniecznie, gdy protestował przed włamaniem się do kina i podmienieniem jakiejś kreskówki na porno.
Amora zaczynała robić się już trochę przewidywalna, dlatego też, gdy wrócił do pokoju, a ona nie była gotowa, przewrócił tylko oczami i popatrzył na nią wyczekująco. Nie był wielkim fanem magii, ale przyznawał, iż robiła ona wrażenie. I wiele przyspieszała.
- Czyli nici z rozdawania kokainy dzieciakom z podstawówki? Cholera, a już miałem nadzieję – sarknął, uśmiechając się do niej lekko.
Przed wyjściem z mieszkania założył jeszcze swoją skórzaną kurtkę i poprowadził Amorę do swojego samochodu. Otworzył drzwi od strony pasażera, które następnie za nią zamknął i dopiero po tym sam usiadł za kierownicą, aby pojechać pod podany adres. Spodziewał się najgorszego. Jakiegoś obskurnego burdelu lub też przydrożnego baru, załapania się na poświęcenie dziewicy podczas czarnej mszy, czy też przedpremierowy seans Pięćdziesięciu Twarzy Grey'a. Klub go-go, był miłą niespodzianką, którą skwitował tylko pokręceniem głową.
- Mogło być gorzej – przyznał na głos, parkując samochód po przeciwnej stronie ulicy i nie kłopocząc się już z wykupywaniem miejsca parkingowego.
Był środek nocy, wątpił by komukolwiek chciało się sprawdzać bileciki. Tym bardziej nie obchodziło go to, iż tak właściwie to nie posiadał prawa jazdy, ale jako, iż uważał się za dobrego kierowcę, który nie powodował zbędnego niebezpieczeństwa na drodze, nie spieszył się z jego wyrabianiem.
- Porozmawiasz z bramkarzami, czy mam się przedstawić jako bohater narodowy? - spytał, oceniając długość kolejki i częstotliwość w jakiej wpuszczani byli do środka ludzie – No chyba, że wolisz poczekać, jak zwykli ludzie. Nie mogę ci przecież tego zabronić – dodał, unosząc ręce do góry w poddańczym geście.
Nie wiedział jeszcze czemu Amora wybrała akurat takie miejsce, ale wolał poczekać na dalszy rozwój wypadków. Przynajmniej zapowiadało się ciekawie.
Rogers
- Za moich czasów to była norma – zapewnił śmiertelnie poważnie, co do rozdawania kokainy kiwając przy tym głową.
OdpowiedzUsuńAmora raczej nie powinna brać tego na poważnie, chociaż... Thor zapewne przyjąłby takie zapewnienie jako fakt, nie próbując nawet tego podważyć. Postanowił jednak nie zagłębiać się w to jak Asgardczycy przyswajają ziemskie zwyczaje.
O ile nie musiał akurat ratować ludzi, starał się unikać większych zbiorowisk, którym zapewne była ta kolejka. Bardzo łatwo było wyłapać stałych bywalców takich miejsc, ludzi na poziomie, mających pozycje i pieniądze oraz tych biedniejszych. Było mu szkoda dziewczyn, które dość nieudolnie próbowały upodobnić się do modelek z pierwszych stron magazynów. Na pewno bardzo się starały, ale efekt był raczej żałosny. Bolało jeszcze to, że nie miały szansy wejść do środka, o co zapewne będą się strać wszelkimi sposobami. Zwracał na to uwagę, bo nie mógł powstrzymać się od przypominania sobie, że nie tak dawno temu (w jego mniemaniu oczywiście) sam był kimś z tej niższej warstwy społeczeństwa, który musiał na każdym kroku coś udowadniać. A teraz mógł wejść do ekskluzywnego, drogiego klubu jak gdyby był u siebie.
Nie lubił też tej uwagi, którą na siebie ściągał i która zawstydzała go jeszcze bardziej, gdy zdawał sobie sprawę, iż ludzie mówili o nim, wysportowanym blondynie, nie mając pojęcia, że jest Kapitanem Ameryką. Dochodziła też do tego zazdrość, która w tym wypadku była kierowana w stronę Amory. Tylko dlatego, iż z nim była. No dobra, za jego czasów kobiety nie mogły robić ponad połowy z rzeczy, które współcześnie były uważane za normę, ale nigdy nie mógł zrozumieć jak jedna mogła nazywać drugą dziwką lub suką.
Pozostawił Amorze załatwienie im wejścia, robiąc przy tym wszystko, aby stać się trochę mniejszym i mniej zauważalnym, co nie było ani trochę łatwe. No, ale czarodziejka nie potrzebowała za dużo czasu, aby ich wprowadzić do środka.
- Może jeszcze kiedyś skorzystam – uśmiechnął się lekko, gdy wchodzili do wnętrza klubu.
Pożałował swojej decyzji, gdy tylko otoczył ich zmysłowy półmrok. To nie było tak, że jakoś strasznie wstydził się, czy też bał kobiet lub seks był mu zupełnie obcy. Ale nigdy, przenigdy nie czuł się dobrze gdy wokół było tyle nagości. Może miało to coś wspólnego z wychowaniem się w czasach, gdy skromność była czymś pożądanym i nie było ogólnodostępnej pornografii, ale nie potrafił od tak siedzieć przy stoliku, gdy przed nim miała tańczyć prawie naga kobieta.
Musiał się zarumienić, co miał nadzieję, nie było, aż tak widoczne w tym świetle. W niemalże dziecinny sposób opuścił głowę w dół, gdy do niego i Amory doskoczyły dwie brunetki. Pozwolił, aby jedna zabrała jego kurtkę, po czym poszedł do stolika za czarodziejką, cały czas skupiając się na czymś innym niż tancerki, czy też kelnerki, które przechadzały się pomiędzy stolikami. Chyba po raz pierwszy naprawdę marzył, aby wrócić do swojego łóżka.
Rogers
Gdy już usiadł przy stoliku obok blondynki i naprawdę, starał się zachowywać tak jak powinien. W końcu klub był pełen mężczyzn, a momentami nawet chłopców, którzy czuli się aż nazbyt swobodnie i kobiet, które również czuły się bardzo swobodnie. Oczywiście to wszystko z pominięciem pracownic.
OdpowiedzUsuńI on pod żadnym pozorem nie krytykował tancerek, albo ich nie oceniał. Praca jak praca, każdy się na coś godzi i robi to co jest dla niego fair, ale on niekoniecznie czuł się dobrze to oglądając. W tym momencie zapewne Tony bardzo by się ucieszył, gdyby mógł go tak zobaczyć, gdy siedział niemal pod samą sceną i wgapiał się w blat stolika, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Zdenerwowany zacisnął usta, czując na swojej nodze kopnięcie, po czym posłał jej mordercze spojrzenie, gdy ta zaczęła swój wywód. Akurat ona go, aż tak nie peszyła. Była piękna i miała ubrania, które doskonale to podkreślały, ale umiał nad sobą przecież panować.
- Wiem jak odróżnić sztukę od pornografii. Mówi ci coś rysowanie aktów? - spytał, kręcąc głową i w myślach przeklinając wszystkich ubranych na zielono czarodziejów z Asgardu.
Był uczniem szkoły plastycznej, chodził na zajęcia z rysunku i można by już powiedzieć, że widok nagiej kobiety, czy mężczyzny nie robił na nim wrażenia. Od co, ciało jak ciało. Ale wtedy kontekst był zupełnie inny niż tutaj. Nie było tej podniecającej zmysłowości, ani kuszenia z każdej strony. No i czasem ubranie potrafiło zdziałać więcej, niż jego brak.
- Jack Daniels. Też cały – powiedział, spoglądając na kelnerkę i próbując utrzymać kontakt wzrokowy z jej oczami, a nie innymi częściami ciała.
Nie pomogło jednak to, iż kobieta była wyraźnie z siebie zadowolona, gdy na trochę więcej niż sekundę zawiesił wzrok na jej dekolcie.
- Śpisz na kanapie – zastrzegł się, gdy na chwilę zostali sami. No może sami w towarzystwie tancerki.
Mimowolnie spoglądał na kobietę, która zapewne spędziła wiele czasu na ćwiczeniach i nawet zaczynało mu się to podobać, do czego trudno było mu się przed samym sobą przyznać, a co wywoływało na jego twarzy jeszcze większy rumieniec.
Rogers
Nie mógł się domyśleć co czarodziejka mogła planować, gdyż bardzo, ale to bardzo starał się utrzymywać kontakt wzrokowy ze stolikiem. W tym momencie sam byłby skłonny uwierzyć we wszystko co tylko się o nim mówiło i mógł tylko wyobrazić sobie jak bardzo rozśmieszyłoby to Bucky'ego, gdyby tylko go pamiętał. A z tym akurat mieli problem.
OdpowiedzUsuń- Wiesz, że nie zawsze byłem żołnierzem, co? - odpowiedział pytaniem na pytanie, ale zaraz się poprawił – Tak, rysuję. I to całkiem nieźle.
Uśmiechnął się, gdy Amora nawiązała do sceny z Titanica. Co prawda usnął na tym filmie jakieś dwa razy, ale wiedział o co chodziło w scenie z rysowaniem.
- Jeśli tylko zachcesz – odpowiedział, mając jednak nadzieję, że kobieta znowu nie wykorzysta tego w jakiś podły sposób.
Nalał sobie whisky do przyniesionej przed kelnerkę szklanki i od razu wlał w siebie napój, chociaż nie miał on na niego podziałać. Dolał jeszcze trochę whisky do szklanki, ale poczekał już z piciem. Miał coś odpowiedzieć na temat spania na kanapie, gdy tancerka postanowiła zmienić scenę na ich stolik, który nie był za duży i w dodatku stały stały na nim ich zamówienia, a i tak wydawało się, że ma wszystko pod kontrolą.
- To jest imponujące – powiedział do Amory, gdy ruda zeszła ze stolika, niczego nie przewracając, ale już po chwili się zamknął, jeszcze bardziej nie wiedząc co ze sobą zrobić.
Tańczenie na stole dało się jeszcze ignorować, ale trochę trudno było robić to samo, gdy tancerka praktycznie na niego wchodziła. Skutecznie odwróciło to jego uwagę od tego co mogłaby robić blondynka, której przecież nie podejrzewał o to, by zrobiła coś jeszcze, na przykład użyła jakiegoś zaklęcia, aby go odurzyć. Był zdecydowanie zbyt naiwny i za bardzo wierzył w ludzi.
Spojrzał z wdzięcznością na Amorę, gdy ta powstrzymała rudą przed dalszymi próbami rozebrania go. Czysto teoretycznie to dość drobna kobieta nie mogła mu nic zrobić, ale w praktyce nie wiedziałby nawet jak się odezwać. Bo przecież nie chciał też nikogo urazić.
- Znasz ją? - spytał zdławionym głosem, gdy w końcu kobieta z niego zeszła i wróciła na scenę.
Musiał chyba wyglądać jakby przeżywał nie wiadomo jakie katusze w klubie, gdzie przecież powinno mu się podobać. Szybko wypił Jacka Danielsa, którego miał już nalanego do szklanki, po czym wypił jeszcze trochę. Alkohol przyjemnie szczypał go w gardło i pewnie gdyby był trochę bardziej zrelaksowany zdałby sobie sprawę, iż smakował odrobinę inaczej.
- Myliłem się. Śpisz na balkonie – powiedział, odstawiając pustą szklankę na stolik.
Zaskoczyło go nagłe zainteresowanie Amory jego pracami oraz tym, że rysował. Możliwe, iż za bardzo przyzwyczaił się do tego, iż wszyscy znali jego biografię i wiedzieli o tym, że przez rok chodził nawet do szkoły plastycznej. Nie była to jakaś świetna szkoła, ale nawet na taką nie było go stać i musiał przerwać naukę po dwóch semestrach. Nigdy nie wróżył sobie wielkiej kariery, ale nie był zły w tym co robił i czasem dorabiał, rysując komiksy do gazet, które czasem nawet dawali do druku.
OdpowiedzUsuń- Tak, to wszystko tłumaczy – powiedział, gdy czarodziejka przedstawiła mu tancerkę, jakby jej imię mówiło wszystko.
To, że Caroline była studentką mógł zrozumieć. Studia były kosztowne i jakoś trzeba było sobie dorabiać, ale fakt, iż jej ojciec był senatorem nie był już, aż tak zwyczajny. Pociągnął łyk whisky, słuchając dalszego wywodu Amory i na szczęście zdążył odstawić szklankę, zanim dokończyła swoją myśl. Jeszcze by się zakrztusił i trzeba by go było reanimować, czy coś w tym stylu.
- Kate? - spytał, powoli łącząc fakty – Chyba nie ta dziewczynka, która pracuje dla SHIELD?! I powiedz tylko, że nie chodzi ci o Barnesa.
O dziewczynie słyszał. W ostatnich dniach pół agencji żyło złapaniem Zimowego Żołnierza, a młoda agentka zyskała dość sporą sławę, ponieważ to była głównie jej zasługa. No i nie sposób było nie docenić tego, iż była dobra, pomimo tak młodego wieku, ale trudno było ją traktować w innej kategorii niż dziecko, a chociażby myśl o tym, że mogłaby ona mieć coś więcej wspólnego z kimś w wieku Bucky'ego, była... No, powiedzmy, że przed oczami nagle stawały wszystkie reklamy społeczne traktujące o pedofilii.
- Tak, pozwoliłbym ci spać na balkonie – odpowiedział, dalej będąc w szoku wcześniejszą nowiną.
Skończył pić kolejną szklankę alkoholu i trochę zaczęło mu się kręcić w głowie, gdy wykonywał jakieś gwałtowniejsze ruchy, ale zignorował to, zwalając na niedobór snu i niewyraźne światło. Wygodniej oparł się na krześle na którym siedział, mimowolnie spoglądając przy tym na panie, które właśnie wyszły na scenę, aby zatańczyć do kolejnej piosenki. No i wyglądały bardzo dobrze, co powoli zaczynało mu się podobać. Możliwe, że zaczynała udzielać mu się atmosfera klubu.
- Wiesz co? Może nawet nie jest tutaj tak źle – stwierdził nawet, obserwując rozpoczynający się występ i cicho się zaśmiał.
Widząc tancerki, od razu przypomniały mu się czasy USO tour, które przecież wcale, aż tak nie różniły się od zwykłego kabaretu. Ale były w szczytnym celu, więc wszystko było moralnie okej. To co działo się potem już niekoniecznie. Zachowania ludzi się nie zmieniały, tylko normy obyczajowe były inne.
Rogers
Fakt, iż Barnes miał swoje własne życie, nawet jeśli przez większość czasu był jedynie kukiełką w rękach Hydry, nie powinna go jakoś szczególnie zaskoczyć. Wiedział przecież o jego związku z Natashą i jego jedynym problemem było, iż Wdowa jakoś zapomniała mu powiedzieć, iż jego najlepszy przyjaciel żył. Ale to tylko tyle. Byli przecież dorośli, mogli robić co chcieli. I właśnie w tym momencie odzywała się ta jego cholerna moralność.
OdpowiedzUsuń- Ale ona jest tylko dzieckiem. Chodzi do szkoły! - oburzył się, trochę za bardzo okazując przy tym emocje, co mogło być już spowodowane działaniem zaklęcia – No i jakim cudem on może poderwać siedemnastolatkę, a ja nie jestem w stanie nawet zaprosić na randkę mojej sąsiadki. Bo ten idiota mi przerywa! - jęknął, okazując przez to swój żal i smutek.
Wypił też jeszcze więcej alkoholu, zupełnie nie zdając sobie przy tym sprawy, że jednak jakoś to na niego działa. Nie podejrzewał przecież (och, naiwny!), iż Amora mogła zacząć bawić się magią, kiedy wiedziała, iż i tak musi się męczyć samym przebywaniem w klubie. Tym bardziej, że obecnie, jak się okazało mieszkała u niego, a on mógł ją w każdej chwili wyrzucić. Czego oczywiście by nie zrobił. Był zdecydowanie za dobry dla ludzi, co często kończyło się z odwrotnym skutkiem.
Mimo, iż odkrył w sobie pokłady entuzjazmu i sympatii dla przebywania w klubie, to dalej był trochę przybity, tym że Bucky, który nie żył, miał więcej szczęścia w życiu miłosnym niż on. Może powinien po prostu pozwolić Natashy, aby znalazła mu kogoś i się jej posłuchać. Kobieta bardzo często miała rację. Albo powinien posłuchać jej innej rady i przestać być sobą, a jedynie wymyślać wersję, która akurat była wygodna. Ale chyba nie potrafiłby żyć w ten sposób. Zostawiając za sobą ludzi i część siebie, która nawet nie musiała być prawdziwa.
- Wiesz, chyba się przewietrzę – powiedział, kończąc whisky, która została jeszcze w butelce i podnosząc się z krzesła – Za chwilę wracam.
Zignorował przy tym tancerkę, która próbowała wciągnąć go na scenę. Za wiele razy brał udział w czymś takim. Wyszedł na tyły lokalu z ulgą witając świeże powietrze. Może nie zachowywał się jeszcze jak ktoś kompletnie pijany, ale trzeźwy też nie był i miał lekkie problemy z zachowaniem idealnej równowagi, czy też ostrym widzeniem. Na zewnątrz było tylko kilka osób, które akurat paliły lub też rozmawiały przez telefon. Uśmiechnął się z politowaniem, gdy usłyszał jak jeden z ubranych w garnitury mężczyzn tłumaczył, że nie ma go jeszcze w domu, bo mają telekonferencje z jakimś biznesmenem z Japonii.
- Masz może papierosy? - spytał go melodyjny, dziewczęcy głos.
- Nie, nie mam – odpowiedział, dopiero po chwili patrząc na drobną szatynkę, która uśmiechała się do niego słodko.
Uśmiechnął się do niej, co ona odwzajemniła, rumieniąc się przy tym delikatnie, co dodało jej tylko uroku.
- Właściwie to... Nie wiedziałam tylko jak się do ciebie odezwać – powiedziała, spuszczając przy tym wzrok.
Było w niej coś (albo i wypitym alkoholu), co przyciągało go do niej. Była śliczna, delikatna, a przy tym wydawało się, że nie mogłaby zrobić niczego złego (jak na przykład wysadzenie się w powietrze, zostawiając samo trzymiesięczne dziecko). No i może czar Amory podziałał na niego bardziej niż mógłby przypuszczać, bo po jeszcze kilku minutach rozmowy całował ją, przyciskając do ściany w męskiej toalecie, podczas gdy ona rozpinała mu spodnie.
Gdzieś przez myśl przeszło mu, że nie powinien był tego robić i to było złe i niemiłe, ale ta myśl została dość szybko zagłuszona przez ciche jęki kobiety, której imienia nawet nie znał. Miał też nadzieję, że ona nie wiedziała kim był (wiedziała). W końcu mógł coś wymyślić, tak aby pasowało do sytuacji.
Rogers
Prawdopodobnie nie myślał nad tym co właśnie robił, bo naprawdę nie był, aż tak naćpany. Jego organizm jak zwykle zignorował wypity alkohol, ale czar Amory jednak na niego zadziałał i przez to mógł zachowywać się jak ktoś pod wpływem. Dlatego też potrafił odróżnić nastolatkę od kobiety (młodej, ale kobiety).
OdpowiedzUsuńNawet nie zwrócił uwagi na to, iż mogą być trochę za głośno i odgłosy, które z siebie wydawali mogłyby komuś przeszkadzać. Oni się tylko dobrze bawili. A przynajmniej dopóki KTOŚ im nagle nie przeszkodził. Oczywiście, natychmiast przerwali, a Steve podciągnął i zapiął spodnie w tempie, którego nie powstydziłby się Quicksilver. Szatynka zaczęła obciągać w dół swoją sukienkę, a nie jakieś spodenki, które widziała czarodziejka.
Miał już zacząć przepraszać obie kobiety, gdy nagle doszło do niego, co mówiła blondynka, a co nie do końca miało związek z prawdą. Przyjrzał się jej dokładnie i omal nie parsknął śmiechem. W ciągu kilku, czy tam kilkunastu minut stan Amory dość mocno się pogorszył. Makijaż miała rozmazany, jakby ciągle pocierała oczy i usta, przez co wyglądała trochę jak Joker. Czarna sukienka była z jednej strony zadarta do góry, ukazując przy tym bieliznę, a sama czarodziejka musiała trzymać się drzwi kabiny, aby nie upaść. Ale za to buty miała na nogach, a w ręku dzielnie trzymała ich kurtki.
- Brałaś coś? - spytał, podchodząc do umywalek, aby chociaż umyć ręce i automatycznie zapominać o swojej nowej znajomej.
Szybko się ogarnął i już chciał wyjść, gdy ponownie przypomniał sobie o stanie Amory. Pomógł jej wyrównać sukienkę i szedł obok niej, tak aby w razie czego ją złapać. Pewnie wyglądali razem jak siedem nieszczęść, wychodząc z tej męskiej toalety, jedno bardziej naćpane od drugiego, nie będąc w stanie iść prosto, ale przynajmniej szli i nawet udało im dojść do wyjścia. Po drodze spotkało ich wiele wiele nieprzychylnych spojrzeć, ale przynajmniej Rogers dzielnie je ignorował.
- Ej, czy tak... No, Caroline – postarał się przypomnieć sobie imię tancerki – Co było między wami? - spytał, jakby nagle to miało jakieś większe znaczenie.
Właściwie to nie mógł przypomnieć sobie nawet czemu się o to pytał, ale raczej nie była to zwykła ciekawość. Chwilę zajęło mu odnalezienie swojego samochodu, a kolejną, dłuższą chwilę odszukanie kluczyków. I właśnie pojawił się problem, bo nawet w tym stanie wiedział, iż prowadzić nie powinien.
- Mamy problem – oznajmił, zataczając się przy tym, co zmusiło go do oparcia się o maskę – Możesz nas gdzieś teleportnąć? - spytał, wykonując przy tym nieokreślony ruch ręką.
Rogers
Potrzebował świeżego powietrza, ale nie przyniosło ono takich efektów jakie można by uznać za zadowalające. W dalszym ciągu był naćpany i pewnie nawet nie zauważyłby, że dostał mandat i zablokowali mu koła, gdyby nie Amora. Szczerze mówiąc to nie był też pewien, czy jego samochód w dalszym ciągu był czarny, czy też może mienił się wszystkimi kolorami tęczy, bo to wydawało mu się być bardzo możliwe.
OdpowiedzUsuń- Była dziwna – powiedział, a raczej mruknął jeszcze odnośnie tancerki.
Chyba trochę źle dobrał słowa. Chodziło mu o to, aby ona przeniosła ich gdzieś, a najlepiej do jego mieszkania. Tak aby nie było więcej świadków i jakiś napotkanych przez przypadek ludzi, bo to się mogło skończyć tylko i wyłącznie źle. No i się przenieśli...
Gdy świat przestał już wirować, a on poczuł się na tyle dobrze, gdy zacząć kontaktować, zaczął podnosić się z podłogi i na chwilę musiał stanąć w miejscu, aby dotarło do niego co właśnie się stało i gdzie się znajdowali. Zaklął cicho, nie chcąc przypadkiem bardziej denerwować Amory, bo teraz to tylko ona mogła ich stamtąd zabrać. Od razu chciał jej powiedzieć, że nie ma za co przepraszać, ale się zamknął i w ciszy jej wysłuchał, stwierdzając, że miała przy tym racje. No i oczywiście poczuł się ze sobą jeszcze gorzej niż mógłby do tej pory przypuszczać.
- Dlatego nie potrzebujemy cholernych wrogów z innych planet czy galaktyk. Sami sobie ze sobą nie radzimy – odpowiedział jej, zadziwiająco trzeźwo – I wiesz co? Nigdy nie było inaczej, wszyscy są tacy sami, więc jedna osoba nic nie zmieni. I dlaczego miałby tego nie zrobić? - warknął, nagle zły na nią, za to, że wypominała mu jego zachowanie – Kogo to obchodzi? Zachowuję się tak jak większość uważa, że powinien, jest źle. Bo jestem taki staromodny i nie wiem jak funkcjonuje świat. Raz robię coś inaczej, jeszcze gorzej! Może założę po prostu mundurek i będę pilnował, aby nikt nie zachował się niezgodnie z jakimiś standardami z lat 40? Ale wiesz co? Wtedy też było do dupy i nic nie było fair. Zwykły człowiek za próbę samobójczą był karany. Ja zostałem bohaterem.
Ostanie zdania powiedział niemalże bezgłośnie, patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem. Odwrócił się plecami do blondynki, spoglądając przy tym na wodę, która otaczała Wyspę Wolności. W innych okolicznościach pewnie mógłby się poczuć wyjątkowo. Nikt przecież nie miał dostępu do miejsca w którym właśnie stał od jakiś stu lat. Teraz myślał tylko o tym, że jedyną przeszkodą jest cienka, metalowa barierka. Ale to byłoby za proste.
- Obudziłem się w szpitalu. Dla mnie, równie dobrze mógł minąć jeden dzień, albo i kilka godzin. Okłamali mnie od początku. A potem dali mundurek i znowu kazali walczyć. Tyle, że tym razem przeciwnik jest trudniejszy do rozpoznania – pokręcił głową, jakby nie chciał słyszeć własnych słów – Ty przynajmniej masz jeszcze nadzieję.
Najwyraźniej świeże powietrze im nie służyło. Słońce zaczęło już wschodzić, nieprzyjemnie rażąc przy tym po oczach. To chyba nie mogło się skończyć gorzej, pomyślał, po czym natychmiast odrzucił od siebie ową myśl. Zawsze ktoś mógł zorientować się, że znajdują się w pochodni Statuy Wolności i mieliby przez to dodatkowe problemy.
Rogers
Zdążył się już przyzwyczaić do tego, że rozczarowywał ludzi, gdy ci zaczynali go poznawać. Zawsze spodziewali się tego bohatera, którego znali z opowieści, a którym zdecydowanie nie był. Kapitan Ameryka to legenda, której przez te siedemdziesiąt lat, gdy był zamrożony w lodzie zdążono już przypisać własną historię, do tego stopnia, że gdy raz z ciekawości przeczytał własną biografię, czuł się jakby czytał o obcym człowieku.
OdpowiedzUsuń- Chodzi o to, że... - wziął głębszy wdech, przenosząc wzrok na Amorę i uśmiechając się przy tym smutno – Nie wiem co innego mógłbym robić. Nie mam jeszcze nawet trzydziestu lat, niby mam sporo możliwości, ale nic nie przychodzi mi go głowy. I tamto, to było... - po raz kolejny nie wiedział jak dobrać słowa, aby nie zabrzmiały żałośnie i naciąganie – Chyba chciałem spróbować czegoś nowego. Ale masz rację, to nie dla mnie.
Czarodziejka z Asgardu, która wyraźnie miała jakieś powiązania z Lokim i zdecydowanie nie była jedną z „tych dobrych”, okazała się być pierwszą osobą, przed którą naprawdę się odtworzył od czasu domniemanej śmierci Bucky'ego i było to co najmniej niepokojące. Oczywiście można to było zgonić na zaklęcie które rzuciła, a za które miał ją trochę później pomęczyć, ale powoli przestawało to mieć sens.
Przewrócił oczami, gdy nazwała go Kapitanem i na chwilę znieruchomiał, gdy go objęła. Było to ostatnie czego się po niej spodziewał i przez kilka sekund nie miał pojęcia co zrobić, po czym niezręcznie odwzajemnił uścisk. Nie odbierał tego jako coś co mogłoby być od tak, gestem dla pocieszenia. Pewnie kryło się coś za tym, za co miał zapłacić w najbliższej przyszłości.
- Wierzę w boga – powiedział, bez jakiś większy emocji. Od tak, aby to zaznaczyć – Ale nie sądzę, że ma on jakiś wpływ na to się dzieje. Widziałem też Thora, którzy przez trzydzieści minut próbował włączyć toster i odmawiał jakiejkolwiek pomocy. Może wiara nie jest tym na czym powinienem się teraz skupiać.
Był protestantem, co również wiele osób zdawało się pomijać, gdy o nim pisało i robiło z niego katolika. Tak samo jak niewygodny fakt, iż zarówno jego ojciec jak i matka pochodzili z Irlandii. No, ale za przykładnego wierzącego nie powinno się go uważać. Tak samo jak nie mógł wierzyć w siebie. Nie przez cały ten żal i wyrzuty sumienia. Za to, że przeżył.
- To wszystko jest śmieszne – stwierdził, odsuwając się od blondynki – Kilkadziesiąt lat i nie będzie mnie obchodziło co się dzieje. Albo mniej. Zawsze może mnie zabić jakiś robot, czy też nordycki bóg – uśmiechnął się do niej, po czym wskoczył na barierkę, które wcześniej miała chronić zwiedzających przed przypadkowym wypadnięciem.
Chwilę balansował na stopach, zastanawiając się przy tym ile dokładnie trwałby upadek i czy serum, które mu wstrzyknięto na pewno nie dałoby jakoś rady go odratować. Pokręcił tylko głową i usiadł na barierce, przytrzymując się dłońmi, aby na pewno nie spaść.
- Chodź – zachęcająco poklepał miejsce koło siebie – Wschód słońca jest ładny.
Rogers
Słuchał propozycji Amory, które były niezwykle kuszące. Porzucić doczesne życie i zająć się czymś zupełnie innym, co również przynosiło mu radość. I w dodatku było bezbolesne. Rysując nie widzisz umierających ludzi. Chyba, że zbyt poważnie traktujesz malowanie dantejskich scen i potrzebujesz inspiracji i modeli. Ale to było raczej nielegalne. No i Stark z pewnością by mu jakoś w tym pomógł, po czym przyszedł na pierwszą wystawę prac i kontynuował swoje żarty. Bardziej interesowało go, czy SHIELD pozwoliłoby mu tak łatwo odejść, chociaż jeśli Amora mogła coś z tym zrobić.
OdpowiedzUsuń„ Tak, jakby Kapitana Ameryki nigdy nie było. „
Czy nie tego pragnął od momentu, gdy kazali mu założyć rajstopy i tańczyć na scenie? On chciał być tylko zwykłym żołnierzem. Chciał walczyć i to nie w imię tej wyższej idei, ale dla ludzi, którzy potrzebowali ratunku. Nawet jeśli nie zmieniłby nagle profesji to i tak oznaczało dla niego nowy początek. Start z czystym kontem, bez oczekiwań i zobowiązań, których sam nigdy nie podjął. I cena, którą miałby zapłacić za wykonanie tej „przysługi” by się nie liczyła.
Ale nigdy by tego nie zrobił. Nie był typem, który ryzykował dla własnego dobra. Jeśli nigdy nie zostałby Kapitanem Ameryką, to nie uratowałby wtedy Bucky'ego i ponad dwóch setek żołnierzy. Nie zabiłby Red Skulla. Bez propagandy, której dano jego twarz, nie wiadomo jak teraz wyglądałby świat. To wszystko miało swój porządek. Mógł się z nim nie zgadzać i go krytykować, ale nie powinien go zakłócać.
- Wakacje w Europie – powiedział, mrużąc oczy przed pierwszymi promieniami Słońca – Tak na początek. Dawno tam nie byłem.
Uśmiechnął się, słysząc od Amory wyznanie, które można by uznać za nawet optymistyczne. W końcu wierzyła ona w to dobre zakończenie.
- Ja najpierw muszę ten dom znaleźć – odparł, starając się zachować przy tym pogodny ton.
Wcześniej nigdy nie zastanawiał się nad tym czym był dom. Miał przecież swoje mieszkanko, które było zapleśniałe, często nie było w nim wody, nie wspominając już o tej ciepłej, a czynsz był zdecydowanie za wysoki. Miał alejki w których go bito na jego własne życzenie. I miał Bukcy'ego. To był dom. Teraz miał zaledwie miejsce w którym mieszkał, chociaż wcale nie było ono daleko.
Świat ponownie zawirował, zanim znaleźli się w jego sypialni. Tym razem udało im się wylądować na nogach, ale przez to przenoszenie, nagle zrobiło mu się niedobrze, jakby miał zwymiotować. Powstrzymał jakoś naturalny odruch i zdejmując tylko kurtkę i buty położył się na łóżku, które było w takim samym stanie jak wtedy, gdy je zostawiali.
- Jak tym razem mnie obudzisz, to cię wyrzucę – ostrzegł, zamykając już oczy.
Rogers
Obudził się gwałtownie łapiąc powietrze. Jeszcze przez chwilę miał przed oczami karabiny wycelowane w niego oraz żołnierzy, którymi dowodził. Po tamtej akcji nie wszyscy wrócili. Nie mogli nawet zabrać niektórych ciał, aby zapewnić im należyty pogrzeb. Chwilę siedział patrząc przed siebie i próbując przypomnieć sobie co się działo. Nie miał PTSD, ale pamięci też mu nie wymazano, a po takich snach, tych realistycznych, zawsze był roztrzęsiony.
OdpowiedzUsuńSłońce zdążyło już zajść, co oznaczało, że przespał przynajmniej dwanaście godzin. Nie chcąc budzić Amory, która dalej leżała obok niego w łóżku, cicho wstał i poszedł do łazienki. Wziął szybki prysznic w zimnej wodzie, po czym wrócił do sypialni, aby zabrać jakieś czyste ubrania. Dobrą wiadomością było, iż przynajmniej nie bolała go głowa, tą trochę gorszę, że stracił dzień z życia, nie wiedział co się dzieje, a na dodatek telefon mu się rozładował, a ładowarki nie było nigdzie na widoku.
Z wyłączoną komórką w ręku poszedł do kuchni, aby włączyć ekspres do kawy i zacząć robić coś do jedzenia. Poszedł na łatwiznę, decydując się na zrobienie dania, które powinno się jeść raczej rano, czyli tostów francuskich z pomarańczą. Przygotował ciepłą porcję dla siebie i zabrał talerz z kubkiem kawy do salonu, zostawiając kilka wyjętych kromek chleba i masy z jajek, na wypadek, gdyby czarodziejka również chciała zjeść. Przy okazji znalazł też ładowarkę, która leżała pod poduszką na kanapie, chociaż mógłby przysiąc, że jej tam nie zostawiał. Miał kilka nieodebranych połączeń i wiadomości, ale nic co wskazywałoby na jakąś nagłą sytuację, więc postanowił później po odpisywać.
Nie mógł przestać myśleć o rozmowie z Amorą, którą odbył nad ranem. O tym, że mógłby to wszystko porzucić. Już doszedł do wniosku, iż nie wchodziło to w grę, ale jednak była to dość kusząca propozycja. Dopił kawę i podszedł do biurka, aby wyjąć z niego szkicownik, który kupił kilka tygodni wcześniej w jednym antykwariacie, taki z pożółkłymi kartkami, które lekko odrywały się od okładki oraz kilka ołówków. Nie rysował nic od czasu ataku kosmitów Lokiego. Zawsze jakoś znajdował sobie inne zajęcie, ale chyba była to najlepsza pora, aby z powrotem zacząć. Zapalił sobie lampkę, aby mieć trochę lepsze światło i zaczął szkicować pusty już talerz oraz stojący obok niego kubek. Tak na rozgrzewkę.
Rogers
Naszkicowanie pustych naczyń nie zajęło mu za wiele czasu. Dość szybko przekręcił kartkę i zaczął rysować z pamięci swoje dawne mieszkanie. Pamiętał każdy szczegół, zupełnie jakby znowu tam był. Czasem nienawidził się za tego rodzaju wspomnienia, nie odtwarzane w głowie, ale takie, które dosłownie stawały mu przed oczami. Mógłby teraz opowiedzieć o wszystkim co tam było. Świetle, które wpadało przez zdecydowanie za małe okna w sypialni, ale które zawsze świeciło po oczach, gdy chciało się spać. O złażącej ze ścian, pleśniejącej tapecie na wymianę której nie miał pieniędzy. Widział kuchnię, ze stołem na który składała się stara, zeżarta przez rdzę wanna i deska ułożona na górze. Fotelu, który w jakiś niewyjaśniony sposób stracił jedną nogę i trzeba było podkładać po niego gazety, aby stał. Na ścianach nie było obrazów, były za to wycięte z gazet zdjęcia dziewczyn pin up i jego rysunki. Była też stara, ciągle opadająca sztaluga.
OdpowiedzUsuńNie miał też pieniędzy, nie ważne czy chodziło o nowe ubrania, czy o leki, których potrzebował, aby normalnie żyć. I nie przyjmował żadnej pomocy. Chciał wszystko robić sam i dopiero teraz zdawał sobie sprawę jakim skończonym idiotą był. Chyba rzeczywiście miał jakieś skłonności do autodestrukcji, bo kto normalny chciałby iść do wojska, na front, kiedy nie był nawet w stanie przebiec kilkunastu metrów, gdy był już spóźniony do jakiejś pracy, którą akurat udało mu się dostać. Jednak nigdy nie żałował tego, że walczył. Całej reszty tak, ale nie tego, że był wtedy tak uparty.
Czuł się trochę jak w transie, gdy z zapałem odwzorowywał teksturę mebli i podłogi, i nawet nie usłyszał, że Amora również wstała. Wtedy zapewne sam zrobiłby jej śniadanie i wyręczył w obsłudze ekspresu, no ale czego wymagać od zajętego artysty? Przerwał mu dopiero dźwięk tłuczonego szkła. Natychmiast odłożył szkicownik i ołówek i poszedł do kuchni aby sprawdzić co się stało. Z początku chciał jakoś skomentować to, że chyba troszkę nadużywa jego gościnności, ale wystarczyło jedno spojrzenie na twarz blondynki, aby dać sobie z tym spokój. Zamiast tego uklęknął na podłodze obok niej i pomógł zbierać odłamki z kubka, które rozsypały się po podłodze.
- Ostrożnie – powiedział spokojnie, widząc że musiała ona lekko skaleczyć się w dłoń.
Wyrzucił szkło do kosza i podał jej papierowy ręcznik, który stał na blacie, aby osuszyła ranę. Domyślił się też, że czarodziejka próbowała włączyć ekspres do kawy, bo był on wysunięty na środek blatu i przekręcony tyłem do potencjalnego użytkownika. Zrobił to za nią, wyjmując nowy kubek i rozgrzewając odrobinę masła na patelni, aby podać jej tosty.
- Słodzisz? - spytał, wskazując na cukierniczkę.
Rogers
- Bez przesady – powiedział odnośnie rozbitego kubka.
OdpowiedzUsuńNie miał zamiaru mieć wyrzutów o coś takie. Mógłby jeśli Amora nagle, bez pytania postanowiła przemeblować mu mieszkanie, ale to na razie nie miało jeszcze miejsca. Zajął się przygotowaniem dla niej śniadania i po usłyszeniu odpowiedzi na słodzenie przelał płyn z ekspresu do kubka, który jej podsunął wraz z wyjętą z lodówki śmietanką.
- Nie chciałem cię budzić. Potrzebowałaś snu – powiedział, układając na patelni kromki chleba, obtoczone w jajkach, które już po chwili zaczęły przyjemnie skwierczeć, a po kuchni rozszedł się aromat pomarańczy – I chyba nie tak dawno temu. Zająłem się czymś – dodał, bez zbędnych wyjaśnień.
Gdy wszystko było już gotowe, postawił na stole talerz z tostami i odsunął jej krzesło, aby mogła usiąść. Nie miał pewności, czy danie będzie smakowało czarodziejce. Wiedział, że Asgardczycy na pewno potrzebowali jedzenia, ale wątpił, iż Amora byłaby tak chętna na zjedzenie wszystkiego i w takich ilościach jak robił to Thor. Zresztą zastanawiał się właśnie, czy na pewno jedzenie, które zrobił sam z siebie dla praktycznie obcej mu kobiety, która z zaskoczenia postanowiła u niego zamieszkać i jeszcze go naćpała. Miał ze sobą jakieś poważne problemy.
- Właśnie... Wiesz, nie że mam zamiar ci to wypominać, czy coś, albo że jestem pamiętliwy – zaczął, siadając na krześle naprzeciwko niej – Ale skłoniło cię do uznania, iż rzucenie na mnie jakiegoś czaru będzie dobrym pomysłem? Tak z ciekawości pytam.
Był za to zły, chociaż zdecydowanie mniej niż powinien być, ale był szczerze ciekawy tego jaką odpowiedź uzyska. Bo nie miał pojęcia co kierowało ludźmi, którzy chcieli, by inni nie mieli pełnej kontroli nad tym co robią i to wbrew swojej woli. Chociaż to, iż Amora w jakiś sposób dogadywała się z Lokim i żadne z nich jeszcze nie stoczyło wielkiej bitwy w której chcieli się nawzajem pozabijać, mogło stanowić pewnego rodzaju podpowiedź.
Rogers
Nie skomentował już zapewnień Amory o tym, że nie potrzebowała tyle snu. Doskonale zdawał sobie sprawę, że była wykończona. No i kto nie lubi sobie trochę dłużej pospać? On sam nie miałby serca jej budzi, w przeciwieństwie do niej, rozumiał że ludzie, czy tam bogowie lub inne istoty miały jakieś potrzeby, których nie powinno im się zabraniać. Między innymi sen.
OdpowiedzUsuń- Głównie to – odpowiedział na pytanie o to z czego zrobił tosty.
Dobrze, że czarodziejce smakowała śniadanio-kolacja, którą przygotował, gdyż obawiał się, że coś tak prostego nie spełni jej oczekiwań. A jednak. On sam zaczynał lubić gotowanie, gdy mógł pójść do pierwszego lepszego marketu i kupić składniki charakterystyczne dla wielu krajów. Wszystko było świeże i w końcu nie musiał liczyć każdego grosza, tak aby starczyło mu na jedzenie do końca miesiąca. Nigdy nie było tak, że chodził zupełnie głodny, ale często musiał się ograniczać i na przykład rezygnować ze śniadania i kolacji na rzecz obiadu.
Schował twarz w dłoniach, gdy blondynka tłumaczyła dlaczego według niej to wszystko było dobrym pomysłem i po raz kolejny odniósł wrażenie, że coś z nim jednak jest nie tak.
- Dlaczego uznałaś, że jestem samotny? - spytał, może troszkę zbyt gwałtownie.
Jakby się nad tym głębiej zastanowić, to nie był okazem zdrowia psychicznego. Tak samo jeśli ktoś poznałby ludzi z którymi się zadaje. W końcu bronił seryjnego mordercy o zapędach pedofilskich, bez pytania przyjął pod swój dach praktycznie obcą mu asgardzką czarodziejkę, której nie powinno się zbytnio ufać, a ze wszystkich Avengersów najlepiej dogadywał się z byłą agentką KGB. Dobra, coś z nim zdecydowanie było nie tak, ale czy nawet ktoś obcy musiał odnosić wrażenie, że jest samotny? Nie polepszało mu to nastroju.
- Hej, nie jestem kucharzem – przypomniał, unosząc ręce w obronnym geście – I zazwyczaj gotuję tylko dla siebie – dodał, jakby na potwierdzenie tezy, którą wysunęła Amora i... większość osób. Łącznie z Natashą, która próbowała go z kimś wyswatać.
Zebrał ze stołu talerz Amory i włożył go do zmywarki, stwierdzając, że wypadałoby wreszcie nastawić program, aby zmyć naczynia. Nie był akurat typem, który musiał sprzątać wszystko sekundę po tym jak się ubrudziło i nie zużywał też za dużo naczyń, więc jeszcze nie musiał jeść prosto z patelni, bo nagle skończyły się talerze.
- Masz jakieś plany na noc? - spytał, opłukując patelnie z resztek jajka, które przywarło do jej powierzchni.
Rogers
Ze wszystkich sił starał się zachowywać, jakby wszystko było okej, on sam wcale nie czuł się tak bardzo nie na miejscu, ale było mu coraz trudniej udawać, że tak jest. Zwłaszcza, iż coraz częściej przypadkowe osoby mogły to o nim powiedzieć, zupełnie jakby znały go całe życie. Zupełnie, jakby siedzenie w domu lub włóczenie się po mieście bez celu było najgorszym grzechem. I pewnie mieli rację, ale był zbyt uparty by to przyznać.
OdpowiedzUsuń- A kto mówił, abym żył swoim życiem i nie przejmował się tym co mówią inni? - warknął, zanim zdążył się powstrzymać.
Nie podejrzewał czarodziejki o nagłe napady współczucia i możliwe, że to dlatego zareagował tak gwałtownie. Przecież nie mógł nie ufać, a ona nie mówiła tego od tak. Było to tym bardziej irytujące.
- Jeśli nie masz, to posiedzisz tu sama – odparł, chłodno, ale bez zbędnej agresji.
Szybko założył buty i kurtkę, po czym wyszedł z domu, zabierając ze sobą kluczyki do Harleya. Jakoś zapominał w końcu nastawić zmywarki, czy też posprzątać porozrzucanych po stoliku w salonie ołówków i szkicownika. Musiał wyjść na dwór się przewietrzyć, ale nie miał żadnego konkretnego planu, gdzie mógłby się udać. Musiał tylko pobyć gdzieś sam, ale jednocześnie będąc między ludźmi. Wsiadł na motor i rozpoczął przejażdżkę po okolicy, której zdążył już nauczyć się na pamięć. Niektóre miejsca pozostały nawet takie same, jak z czasów, które pamiętał. Księgarnie z wyblakłymi szyldami, kawiarnie i restauracje, których wnętrza były stylizowane na lata trzydzieste.
Zatrzymał się właśnie przed jedną z kawiarni, którą kiedyś wielokrotnie odwiedzał. Wtedy podawali tam najlepsze koktajle w na Brooklynie i dzieciaki szły tak za każdym razem, gdy dostawały trochę dodatkowych pieniędzy. On też tak robił. Tym razem jednak nie miał ochoty na wspominanie smaków dzieciństwa. Zamówił dużą, czarną kawę i usiadł przy stoliku w najdalszym kącie sali. Wyjął telefon i z ciekawości zaczął przeglądać oferty biletów do Paryża i Rzymu. I postępował głupio i nieodpowiedzialnie. Powinien być przecież w Nowym Jorku, zwłaszcza, gdy Bucky'ego trzymali w areszcie SHIELD, a stan Tony'ego ledwo się poprawił, ale pokusa była za duża.
Kupił jeden bilet w ofercie last minute. Lot miał się odbyć za niecałe cztery godziny, czyli nie musiał się nigdzie spieszyć. Chwilę przeszukiwał kieszenie kurtki, aż znalazł paszport, którego musiał z niej nie wyjąć, a który nosił przy sobie jako jakiś dokument potwierdzający jego tożsamość, skoro nie miał prawa jazdy. Oprócz tego miał też portfel z kartami kredytowymi. Mógł polecieć do Europy i kupić wszystko co było mu potrzebne na miejscu. Bo jeśli miałby się wrócić do mieszkania, to pewnie by został.
Zadzwonił na swój domowy numer, nie oczekując, że zastanie w mieszkaniu Amorę, dlatego nagrał się na automatyczną sekretarkę, z nadzieją, iż czarodziejka odsłucha tą wiadomość.
- Umm... Hej, tu Steve. Nie będzie mnie przez kilka dni, więc jeśli możesz to nie zniszcz mi doszczętnie mieszkania.
Rogers
Było mu bardzo niewygodnie i zimno. Bez otwierania oczu zaczął szukać kołdry, którą mógłby się przykryć, ale jej nie znalazł. Uznał więc, że Amora musiała coś z nią zrobić i przewrócił się na drugi bok, aby natrafić na coś do przykrycia się. Jakie było jego zaskoczenie, gdy spadł na podłogę. Wtedy zdał sobie sprawę, że coś było bardzo nie tak. W tym miejscu powinno być jeszcze łóżko, a podłoga była za zimna i za twarda jak na tą w jego sypialni. Nie zważając na okropny ból głowy otworzył oczy i jedyne co mógł zrobić do puścić z ust wiązankę przekleństw o których znajomość sam siebie nie podejrzewał. Nagle przed oczami stanęły mu urywki scen z nocy. Nieudana impreza u Starka, kłótnia z gospodarzem, dwóch Tonych, jazda samochodem i radiowozy z którymi nawet zaczął się ścigać.
OdpowiedzUsuńNie odezwał się ani słowem. Chciało mu się pić, ale nie poprosił o wodę. Tylko patrzył się przed siebie i zastanawiał co z nim w ostatnim czasie było nie tak. Seks z jakąś nieznajomą w kiblu w klubie, nagła wycieczka do Europy, teraz to... Miał ochotę sam dać sobie w twarz. I chyba po raz pierwszy był wdzięczny za to, że Bucky znowu go nie pamiętał, bo pewnie dostałby kolejny wykład na temat tego jak bardzo nieodpowiedzialnym idiotą jest. I cholera jasna, był.
Z nadzieją podniósł wzrok, gdy usłyszał kroki dwóch osób, zbliżające się do jego miejsca pobytu. I po raz pierwszy zobaczył w Amore prawdziwą boginię. Miał ochotę paść na kolana i dziękować jej za to, że po niego przyszła, zwłaszcza, że okazało się, że jednak miała zamiar go zabrać z aresztu. Dwa razy nie trzeba było mu tego powtarzać. Wyszedł z celi, ciągle mając spuszczoną głowę i potulnie podreptał za policjantką, która miała oddać mu jego rzeczy. Oczywiście dostał też wezwanie na rozprawę w sądzie za nie posiadanie prawa jazdy, ani żadnego innego aktualnego dokumentu potwierdzającego jego tożsamość. Mieli już wychodzić, gdy do środka weszła dwójka policjantów, tych samych, którzy zaaresztowali go kilka godzin wcześniej.
- Spójrz, Harry, to ten co twierdził, że jest Kapitanem Ameryką – powiedział jeden, tak jakby w ogóle nie dało się go usłyszeć.
- Może to rzeczywiście on – stwierdził nagle drugi, ale już po chwili obaj zanosili się śmiechem, a on miał ochotę zrobić im krzywdę.
Wyszedł na zewnątrz, bez zakładania na siebie kurtki i poczuł niemałą ulgę, gdy zimne powietrze owiało jego twarz. Ale dalej chciało mu się pić i potrzebował dłuższego prysznica.
- Więcej nie piję – powiedział do Amory, rozglądając się w poszukiwaniu znajomego auta, przystanął w miejscu, po czym uderzył się otwartą dłonią w czoło – Zabrali mi samochód – wymamrotał.
Rogers
Pewnie gdyby tylko mógł, to rzuciłaby czymś w Amorę. Nie dość, że dla tych ludzi musiał zachowywać się jak kolejny pijany kretyn, to jeszcze czarodziejka dodawała im w tym pewności. Problemy mogły się zacząć, jeśli zdaliby sobie sprawę, że jednak nie opowiadał bajek. On akurat powinien uważać na swoją reputacje. A tak, w dość krótkim czasie mógł zniszczyć światopoglądy wielu historyków i biografów, którzy robili z niego świętego. Biedni ludzi.
OdpowiedzUsuń- Bo pijany i bez prawa jazdy ścigałem się z policjantami po ulicach miasta? - odpowiedział pytaniem na pytanie, gdy stał już na chodniku i nie miał pojęcia co ze sobą zrobić.
Postanowił, że więcej nie wypije. To kończyło się naprawdę źle. Albo jeszcze gorzej. Nie miał jednak za dużo czasu na rozmyślanie o tym co zrobił i czego nie zrobił, bo powietrze wokół nich na chwilę zgęstniało, po czym stał już w swoim salonie. Nagła zmiana otoczenia sprawiła, że zawartość jego żołądka nagle podeszła mu do gardła i musiał usiąść na stoliku do kawy, aby chwilę odetchnąć. Rzucił przy tym Amorze takie spojrzenie, jakby ta zabijała właśnie małe szczeniaczki.
- I wolę już nie być zabawny – odpowiedział – Bycie narodową maskotką jakoś lepiej mi wychodziło.
Nie chciał już rozmyślać nad tym co zrobił, co mógł zrobić, a czego robić zdecydowanie nie powinien i poszedł do łazienki, aby w końcu wziąć prysznic. Rozebrał się jeszcze w sypialni, ale zebrał brudne rzeczy i wrzucił je do kosza na pranie, który był już zapełniony damskimi ubraniami. Wziął dość długi prysznic w chłodniej wodzie, która przyjemnie łagodziła ból głowy i mięśni oraz trochę go rozbudziła. Wrócił do sypialni w samym ręczniku zawiniętym wokół bioder, stwierdzając, że wypadałoby w końcu włączyć telefon. Nikogo nie uprzedził o wyjeździe do Francji i nie pilnował też wtedy, czy komórka na pewno jest włączona i czy nikt do niego nie dzwonił, ale znowu był w domu i wypadałoby to zmienić.
Niemal jednocześnie z włączeniem się urządzenia, telefon za wibrował oznajmiając nowe połączenie. Ku jego zdziwieniu dzwoniła agentka Hill, która przecież z nim nad niczym nie pracowała.
- Rogers, słucham – powiedział na przywitanie.
- A teraz z łaski swojej włącz Fox News i powiedz mi co ci odwaliło – wysyczała po drugiej stronie agentka.
Jak najszybciej poszedł do salonu i włączył telewizję na wskazany program i... Usiadł na kanapie chowając głowę w dłonie.
- Oddzwonię – rzucił do telefonu, zanim się rozłączył – Amora, zabij mnie. Tu i teraz – poprosił.
Na ekranie pokazywano właśnie amatorskie nagranie tego jak on sam kłócił się z policjantami, którzy próbowali go zaaresztować. Czyli jednak mogło być gorzej.
Rogers
Patrzył chyba na ekran telewizora tylko po to, aby jeszcze bardziej się załamać. Wystarczyło mu już to, że sytuacja w Avengersach była bardzo napięta, a on i Tony prędzej się pozabijają, niż zaczną współpracować. Do tego dochodziło jeszcze to. Nie wiedział, czy gorsze było, iż do tej pory traktowano go jak świętego, czy to, że zaraz miało się do zmienić. Chyba nie było jakiegoś dobrego rozwiązania.
OdpowiedzUsuń- Skoczę z dachu – stwierdził – Powiedzą, że to było załamanie nerwowe.
Wyłączył telewizor i powoli wstając z kanapy. Zmiana kanałów pewnie nie miała sensu. W końcu co jest ciekawszego od pijanego Kapitana Ameryki? Debata nad tym czy dalej powinien nosić strój z flagą?
- Mogłabyś mi zrobić kawy? Proszę – spytał, spoglądając na nią z nadzieją.
Gdy pozwolił jej u siebie zostać, jakoś nie spodziewał się, że może to się skończyć w jakikolwiek inny sposób niż wielką, dymiącą dziurą w miejscu jego sypialni. A tak nawet wyciągnęła go z aresztu, chociaż nie musiała. Wrócił do sypialni z zamiarem ubrania się, myśląc nad tym co może zrobić, aby jakoś pokazać Amorze, że jej dziękuje.
Dopiero teraz dostrzegł choinkę, która była przystrojona w kolory amerykańskiej flagi. Jak oryginalnie. Uśmiechnął się na ten widok, czując lekkie wyrzuty sumienia, że bez słowa wyjechał do tego Paryża, ale jeszcze gorzej poczuł się, widząc prezent leżący pod choinką. Wciągnął na siebie spodnie i sięgnął po paczuszkę, otwierając ją tak, aby nie rozerwać papieru w który była owinięta. Ze środka wyciągnął mały album. Jeden z tych w których zdjęcie zajmowało całą stronę. Z ciekawości otworzył go i nagle musiał zacząć mrugać, aby nie zacząć płakać. Pierwsze zdjęcie przedstawiało jego i Bucky'ego, już w XXI wieku, ale tutaj śmiali się z czegoś razem, a nie próbowali się zabić. Następnie był on i Amora oraz on z czarodziejką i Pepper. Pamiątka z tej nocy, gdy dzwoniły po niego, aby je zabrał z jakiegoś baru.
Odkąd się obudził wolał unikać zbierania pamiątek, zachowywania zdjęć. Może miało to coś wspólnego z tym, że nie miał ludzi z którymi byłby jakoś strasznie blisko, albo dlatego, że po przebudzeniu się odkrył, że jego prywatne zdjęcia, listy czy rysunki były eksponatami w muzeach. Poczuł się wtedy wyjątkowo obdarty z prywatności i chyba nie chciał, aby to się kiedyś znowu powtórzyło.
Zacisnął usta, przez chwilę wpatrując się w zdjęcia, po czym podszedł do jednej z jeszcze nie rozpakowanych walizek i wyciągnął z niej swój rysownik, którego sporą część zdążył już zapełnić. Przekartkował go w poszukiwaniu jednego, konkretnego rysunku, po czym wyrwał z niego kartkę i zgiął ją na cztery. Szybko wciągnął na siebie koszulkę, po czym poszedł do kuchni.
- Dziękuję – powiedział do czarodziejki, a jego głos wydawał się zdradzać trochę za dużo emocji – I... To dla ciebie – dodał, podsuwając jej zgiętą kartkę, po czym jak najszybciej zajął się czymś innym, czyli sprawdzaniem zawartości lodówki.
Rogers
Odkąd wstąpił do wojska polepszyła się jego sprawność fizyczna i zdrowie, ale pewność siebie i umiejętności w kontaktach towarzyskich, albo się nie ruszyły, albo jeszcze poszły w dół. W każdym razie chciał podziękować czarodziejce za to, że dała mu ten bardzo trafiony prezent, za to, że zrobiła mu tą kawę, że zapłaciła za niego kaucję i chyba za to, że była. Bo miała rację. Potrzebował kogoś, kto nie pozwoliłby mu na samotne siedzenie w czterech ścianach. Szukając w lodówce czegoś do jedzenia, co chwilę na nią zerkał, chcąc zobaczyć jak zareaguje. Spodziewał się tego, że mógłby zostać wyśmiany. W końcu dał jej rysunek, jak jakiś dzieciak z podstawówki. W każdym razie Amora zdawała się przynajmniej udawać, że nie wypadło to, aż tak źle.
OdpowiedzUsuń- Może następnym razem – odpowiedział śmiejąc się nerwowo, co do chodzenia bez koszulki i miał nadzieję, że się przy tym nie zarumienił.
Przez całe swoje życie był postrzegany jako ktoś, kto no... nie podoba się innym. A potem to wszystko zmieniło się w przeciągu paru sekund. I dalej do tego nie przywykł. W końcu wyciągnął z lodówki mleko, które na szczęście okazało się być świeże i nalał go do miski, do której później dosypał płatek. Szybko zjadł swoją porcję, popijając płatki trochę za gorącą kawą.
- Wiesz, powinienem pójść, porozmawiać z Marią. To znaczy z agentką Hill -powiedział, wkładając puste już naczynia do zmywarki – I muszę sprawdzić co dokładnie wiedzą teraz o Buckym. W końcu im uciekł. Mogło mu się coś stać – zauważył, a po jego kręgosłupie przebiegł zimny dreszcz.
Sama myśl o tym, że Barnesowi może stać się krzywda, lub że Hydra złapałaby go ponownie powodowała w nim przerażenie, którego nie mógł opisać. Kilka razy wziął głębszy oddech, aby się uspokoić, zanim mógł zrobić cokolwiek innego, jak na przykład znalezienie kluczyków do motoru. W końcu to za jazdę samochodem go zatrzymali.
- I co chcesz zjeść na obiad? - spytał, zatrzymując się na środku salonu – Mogę coś kupić po drodze, albo możemy gdzieś pójść... Albo, nie będę się narzucał. Wybierz coś i w razie czego daj mi znać.
Rzucił jej tylko przelotne spojrzenie, zanim nie powrócił do dalszych poszukiwań kluczyków.
Rogers
To, że czuł się jak skończony idiota przy kobietach już przerabiał, ale pierwszy raz musiał widzieć tą właśnie kobietę po powrocie do domu. Zwykle żadna nie chciała się z nim spotkać po raz drugi i jakoś się do tego przyzwyczaił. Ale z Amorą było to trochę bardziej skomplikowane. Mieszkała ona u niego, cholera, spali w jednym łóżku, ale przecież nie byli razem. Nic do niej nie czuł. Bo nie czuł, prawda? Potrząsnął głową, aby pozbyć się tej myśli z głowy, akurat gdy znalazł kluczyki i zmierzał już w kierunku wyjścia.
OdpowiedzUsuń- Emmm, okej – odpowiedział, przystając z ręką na klamce.
Nie odwrócił się do niej od razu, tylko dlatego, aby nie mogła zobaczyć wyrazu szoku, który odmalował się na jego twarzy. Bo ona zaproponowała, że zrobi obiad. Tak z własnej woli. Amora.
- I pewnie koło piątej Tak powinienem być koło piątej – stwierdził, po kilku sekundach zastanowienia.
Wyszedł już bez pożegnania, próbując dojść do tego co właśnie się wydarzyło. Dokładnie z taką samą zadumą pokonał całą drogę, która dzieliła go od siedziby SHIELD. Może myślał o tym za dużo. Czarodziejka mogła przecież chcieć być miła. Albo otruć go tak, aby nikt tego nie podejrzewał. Nie miał się nad czym zastanawiać. W każdym razie przestał, gdy tylko Maria powitała go w głównym holu z krzykiem, że CO ON SOBIE WYOBRAŻA, ŻE KIM NIBY JEST. Samo kazanie Hill trwało jakieś dobre pół godziny, po czym przez kolejne trzydzieści minut kobieta narzekała na to, że pracuje z samymi idiotami. Jak się okazało Fury musiał wziąć dzień wolnego z powodu kaca. A mieli przecież niebezpiecznego więźnia i psychopatycznego boga na wolności. Słuchając słów agentki, zaczął myśleć co też mógł planować Loki, skoro najwyraźniej radośnie hasał sobie po ziemi i jak do tej pory nic złego nie zrobił. Z drugiej strony był jeszcze Bucky po którym ślad zaginął i nikt nie wiedział o co mogło chodzić. Tutaj musiał wziąć sprawę w swoje ręce. Znaczy wolał.
Po kilku godzinach przeglądania raportów, nagrań, rozmów z agentami, a w tym młodą dziewczyną z którą podobno Barnes był jakoś związany nie miał nic. Oprócz wyrzutów sumienia bo owa Kate wyglądała jednocześnie jakby miała zacząć skakać z radości dlatego, że go poznała i się rozpłakać, gdy wspomniał o Buckym. A on sam dalej nie wiedział jakim cudem oni mogliby być razem. To po prostu było zbyt nienormalne, nawet jak na niego.
Z powrotem pod blok podjechał za piętnaście piąta. Po drodze wstąpił jeszcze do sklepu, aby kupić butelkę dobrego, czerwonego wina, które lubiła Amora. Przez chwilę zastanawiał się czy nie zapukać do drzwi, ale stwierdził, że to głupie i po prostu otworzył je kluczem.
- Już jestem – oznajmił od progu, zdejmując z siebie kurtkę i buty.
To, że od progu przywitał go bardzo przyjemny zapach mieszanki pomidorów i ziół, było miłym zaskoczeniem. Nie brał za pewnik, że Amora nie żartowała na przykład i jednak nie przemieniła jego mieszkania w wielką dziurę. Poszedł do kuchni i mimowolnie uśmiechnął się na widok Amory ścierającej ser. To wydawało się być bardzo, ale to bardzo dziwne, ale jakoś wyglądało dobrze. Odstawił na blat butelkę wina i małe pudełko owinięte w zielony papier na prezenty (tak, wpadłam na to dopiero teraz, więc uznajmy, że wszedł i z butelką wina i tym prezentem). Po drodze zatrzymał się w jeszcze w sklepie Apple, bo jako, iż Amora narzekała na brak telefonu, postanowił kupić jej nowy. Nie miał w tym jakiegoś ukrytego celu, ani niczego nie oczekiwał. Po prostu, gdy nie musiał się już martwić o pieniądze, to nie miał problemu z wydawaniem ich na innych.
OdpowiedzUsuń- Tak jest – odpowiedział, salutując przy tym – To dla ciebie – dodał, wskazując na pudełko, zanim nie zabrał się za nakładanie sosu, który pachniał naprawdę wspaniale.
Złapał unoszącą się w powietrzu łyżkę, przez chwilę czując się trochę jak w filmie o Harrym Potterze i starając się nic nie rozwalić, nałożył go na przygotowany już makaron. Gdy wykonał swoje zadanie, sięgnął do jednej z szafek po dwa kieliszki, które nadawały się do picia wina i przetarł je na sucho szmatką, aby pozbyć się kurzu i ewentualnych zacieków. Gdy Amora kończyła przygotowywać obiad, otworzył butelkę i nalał im obojgu wina.
- Tylko ty razem bez jakiś dodatkowych właściwości, co? - spytał, proszącym tonem.
Nie miał jakoś ochoty na powtórkę z poprzedniej nocy, dlatego też wolał pić tylko alkohol, po którym wiedział, że nic mu nie będzie. I wiedział to w jakiś stu procentach, ale sama obecność czarodziejki sprawiała już, że tej pewności mieć nie mógł.
Rogers
Mógłby z ręką na sercu przyrzec, że kupując telefon, nie myślał o niczym, a jedynie o tym, że czarodziejka narzekała, iż owego nie ma, a skoro i tak przejeżdżał obok sklepu, to równie dobrze mógł go kupić. Zero haczyków, kruczków prawnych i całej reszty. Zwykła ludzka życzliwość.
OdpowiedzUsuń- Takiej, że może ci się przydać? - odpowiedział pytaniem na pytanie, również się przy tym uśmiechając.
Nie uszło jego uwadze, że jego mieszkanie, powoli stawało się ich mieszkaniem. Wystrój powoli się zmieniał pod taki, który akurat podobał się Amorze, a jemu to nie przeszkadzało. Bo przyjemnie było wracać gdzieś, gdzie czuło się czyjąś obecność. No i nie zamierzał przecież zabraniać jej zmieniania czegoś w miejscu, gdzie mieszkała. Oczywiście, gdyby pewnego dnia wrócił do domu i zauważył, że w miejscu jego salonu jest klub gogo, to mógłby się trochę zdenerwować, ale w innym wypadku nie widział ku temu przeciwwskazań.
Nie udało mu się powstrzymać śmiechu, gdy czarodziejka powiedziała, że nie jest pewna, czy będzie potrafiła korzystać z iPhona. Był to serdeczny, miły śmiech, a nie jakiś złośliwy. Był przecież na jej miejscu przez bardzo długi czas i doskonale wiedział jak to jest nie rozumieć czegoś, co widzi się po raz pierwszy w życiu, a inni traktują cię z tego powodu jak idiotę. Przepraszam, ale kiedy ty ściągałeś swoje pierwsze porno z internetu, ja byłem zamrożony w lodzie, więc z łaski swojej nie śmiej się, kiedy nie wiem jak działa ten najnowszy tablet, gdy nigdy nie miałem w rękach czegoś takiego.
- Spokojnie, ja dałem radę, ty też dasz – pocieszył ją, również siadając na krześle.
Jak na kogoś, kto pierwszy raz coś gotował, blondynka musiała mieć ku temu jakiś talent, bo wszystko pachniało i wyglądało naprawdę wspaniale, tak, że jego żołądek domagał się zjedzenia czegoś w tempie natychmiastowym.
- To nie jest Master Chef, nie musi być idealnie – zauważył.
Nabrał na widelec pierwszą trochę makaronu z sosem i włożył do ust, po czym pokiwał z uznaniem głową. No możliwe, że makaron gotował się o jakąś minutę za długo, ale sos był wspaniale doprawiony, a to wynagradzało wszystko.
Rogers
Słuchał jej, starając się nie wyglądać, na tak zainteresowanego tym wszystkim jak był. Asgard ciągle był dla wszystkich wielką niewiadomą, a dość trudno było wyciągnąć jakieś informacje od jego mieszkańców. Co prawda Thor mówił o swoim domu bez przerwy, ale ograniczał się głównie do polowań, bitew i biesiad, a jeśli akurat był bardziej pijany, również do szczegółowych opisów tego co robił po tych biesiadach, a czego mogli zazdrościć mu wszyscy, heteroseksualni mężczyźni, przysłuchujący się opowieści. Z Lokim nikt za to wolał nie rozmawiać. Źle się to mogło skończyć.
OdpowiedzUsuńZ Amorą było inaczej. Nie wydawała się ona być osobą, która przesadnie wychwalałaby królestwo, ani też kimś kto by je bezpodstawnie krytykował. W całej tej swojej ostrożności, zawiłości i działaniu pod własne korzyści, wydawała się być dość szczera. Trzeba było jedynie wychwycić tą szczerość, co akurat już takie łatwe nie było.
- Program telewizyjny. Ludzie gotują, a szefowie kuchni krytykują to co im podano – odpowiedział, nie chcąc przyznawać się, iż wciągnęło go to show i miał już nawet swoich faworytów.
Przez chwilę jadł w milczeniu, nie wiedząc, o co mógłby zapytać, czy jak to wszystko skomentować. Chociaż tutaj miał akurat przewagę nad niektórymi ludźmi. O tym, że mity nordyckie nie są tak do końca mitami, a raczej historią zdał sobie sprawę jakieś siedemdziesiąt lat wcześniej i nic dobrego z tego nie wynikło. Po czym obudził się, aby walczyć z jednym z ich bogów... Ta mitologia zdecydowanie nie była dla niego.
- Tak, to tylko siedemdziesiąt lat, ale... Obudziłem się i to wszystko było zupełnie inne. Podobne, ale inne. Kobiety, które pracują na takich samych stanowiskach jak mężczyźni, a nawet utrzymują swoją posadę po ślubie i z dziećmi. Wtedy Peggy, pomimo iż była wyżej niż jakieś dziewięćdziesiąt procent mężczyzn w Camp Leigh, nie była brana na poważnie. Ludzie umierali an choroby, które teraz prawie nie występują. I internet. Najdziwniejszy i najbardziej pomocny wynalazek ludzkości. Ale to też mnie ominęło – powiedział, wzruszając ramionami, jakby nie było to takie ważne.
W końcu kiedyś musiał zostawić przeszłość za sobą, a jeśli nie zrobiłby tego od razu... Nie zrobiłby tego nigdy. Jego kolejne pytanie było zaskoczyło jego samego. Nie miał pojęcia czemu je zadał. Nie miał przecież prawa pytać o takie rzeczy.
- Nie związałabyś się z kimś z Ziemi? - spytał, nie do końca wypranym z emocji tonem i nie do końca ukazującym akurat te emocje, które by chciał ukazać.
Rogers
Nie odpowiedział na pytanie o to kim była Peggy. Nie chciał o niej rozmawiać. To ona właśnie była żywym dowodem na to, ile przegapił oraz jak mogłoby ułożyć się jego życie. Mogli mieć kilkoro dzieci. Nie martwiliby się o pieniądze, przynajmniej na początku. Chociaż nie mógł mieć pewności co do tego, jakim byłby mężem. Ich relację można było uznać za przyjacielską, ale już nie za romantyczną, czy intymną. Zawsze mogło okazać się, że zupełnie do siebie pod tym względem nie pasowali.
OdpowiedzUsuńTakt nie był chyba jego najlepszą stroną. Pożałował zadania tego konkretnego pytania w momencie, gdy tylko wypowiedział te słowa. Słuchając Amory zacisnął tylko usta w wąską linię. Jak miał jej na to odpowiedzieć? Na jego szczęście ten problem sam się rozwiązał. Doskonale rozumiał czarodziejkę i sam również nagle stracił ochotę na jedzenie. W pierwszym odruchu chciał pójść za nią, przeprosić, ale uznał, że byłoby to niezwykle głupie. Posiedział jeszcze chwilę w kuchni, grzebiąc widelcem w resztce makaronu, który został na jego talerzu, po czym zabrał się za zmywanie naczyń, zastanawiając się, czy rzeczywiście nie chciał się czegoś tam jeszcze dowiedzieć.
Jakiś czas i nowego współlokatora później...
Sam był sobie winny. Miał za dobre serce i nie potrafił odmawiać ludziom. Znaczy, jeśli chodziło o jakieś misje, gdy miał na sobie strój i tarcze w ręku oraz rozmawiał z Furym lub kimś kto jest jeszcze ważniejszy i posiadający większą władzę, wtedy potrafił. Potrafił powiedzieć co myśli, negować wszystko co mówi druga osoba i robić to na co sam miał ochotę. Ale akurat miał na sobie znoszone dżinsy, czarny t-shirt, a tarcza stała w jego sypialni, oparta o ścianę. Był w łazience i robił pranie, a Bucky najwyraźniej nie miał jakiegoś większego problemu ze wrzucaniem swojej bielizny do jego rzeczy. Gdy już wszystko poskładał i upchał na półkach, których on sam miał coraz mniej, położył się na łóżku z książką w ręku, korzystając z faktu, iż zarówno czarodziejka jak i Barnes byli akurat poza domem. Jego mieszkanie powoli zaczynało robić za przytułek dla i tylko czekał, aż ktoś jeszcze stwierdzi, że nie ma gdzie mieszkać i się wprowadza. Ale przynajmniej było ciekawie.
Chociaż może stracił troszkę swojej prywatności. Książka, którą czytał jakoś mu nie wchodziła, dlatego otworzył szufladę szafki nocnej, gdzie trzymał swoje rzeczy. Dokumenty, klucze do auta i motoru, pistolet, ładowarkę do telefonu i przeźroczysta torebka z trochę podrasowaną marihuaną. Nie powinien był tego palić, zwłaszcza, że ostatnio, aż za dużo wolnego czasu spędzał naćpany, ale przynajmniej w ten sposób mógł jakoś uciec od rzeczywistości, która coraz bardziej go dobijała. Słysząc, że ktoś wchodzi do mieszkania, szybko zamknął szufladę i wyszedł z sypialni, chcąc zobaczyć, kto wrócił.
Rogers
Odnosił dziwne wrażenie, iż wszyscy mieszkający u niego w tej chwili ludzie powoli popadali w coraz gorsze nałogi. Bucky pił trochę za dużo, on ćpał, a Amora jak już wracała do mieszkania to i tak była pijana. Z czego Barnes przynajmniej spędzał czas z Kate, czego on dalej nie mógł zrozumieć, ale nie było to, aż takie złe. Przynajmniej on jeden był szczęśliwy. Tego samego nie dało się powiedzieć o nim i Amorze. Na prawdę, próbował się z kimś spotykać, ale mimo iż sam siebie nie postrzegał jako prawie stu latka, to i tak nie czuł się komfortowo. Albo przynajmniej tak sobie wmawiał. Zresztą i tak chyba każdy myślał, że coś go łączyło z czarodziejką. I o ile Bucky był pod tym względem trochę uparty, to jednak dziwnie było się tłumaczyć sąsiadce z którą chciał się umówić, czemu mieszka z nim jakaś blondynka.
OdpowiedzUsuńByło to trochę smutne. Wcześniej nigdy nie pomyślałby, że mógłby chcieć czegokolwiek więcej niż w miarę przyjacielskiej relacji z Amorą, ale od czasu tamtej rozmowy i odkąd pocałował ją dla żartu... Czasem w noc chciał się do niej przytulić. Poczuć czyjeś ciepło, zapach jej włosów. Możliwe, że po prostu tak bardzo potrzebował bliższego kontaktu z drugą osobą. Wolał o tym nie myśleć. I tak nic by z tego nie wyszło, a on nie miałby szans. Czasem miał ochotę stanąć przed lustrem i dać sobie w twarz.
Patrzył na nią z rozbawionym uśmiechem. Była nawet słodka, gdy była pijana i tak nieporadna... Dobra, Rogers, za dużo palisz, przestań!, rozkazał sobie.
- Wiesz, już myślałem, że jednak się wyprowadziłaś – powiedział podchodząc do niej i lekko ją obejmując w tali, tak aby ta przypadkiem nie upadła, gdy prowadził ją do sypialni.
Zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo blondynka nie lubiła być dotykana bez pozwolenia, ale nie chciał, aby upadła i sobie coś zrobiła, albo rozbiła mu ścianę głową. Powoli, trzymając ją jednak trochę mocniej, bo i ona była sporo silniejsza niż myślał, po czym posadził ją na łóżku, po czym klęknął przed nią, aby zdjąć jej z nóg szpilki. Nie mógł jej przywiązać do łóżka, a jakby wstała w tych butach to mogłaby się zabić.
- Poczekaj tu, zrobię ci herbatę – obiecał i upewniwszy się, że kobieta dalej siedzi na łóżku poszedł do kuchni.
Rogers
Jako dzieciak, po śmierci mamy, ciągle musiał zmieniać miejsce zamieszkania. Nie dlatego, że tak mu się podobało, ale przeprowadzał się akurat tam, gdzie był najtańszy czynsz i nie było pleśni, więc oddychało mu się chociaż troszeczkę lepiej. W pewnym momencie nawet przystał na to, aby pomieszkać trochę z Buckym. Za często wtedy chorował i potrzebował chwili na dojście do siebie, a że akurat nie miał jak pracować, przez co mógłby wylądować na ulicy. Ale po śmierci mamy nie miał już domu. Miał miejsce, gdzie mieszkał. A teraz, mimo iż nie czuł się dobrze w tym świecie, zaczynał nazywać to mieszkanie domem. Takim małym miejscem, gdzie wszystko było jego. Nawet z humorzastą boginką i seryjnym mordercą-łamane-na-pedofilem Buckym.
OdpowiedzUsuń- Jesteś, aż tak pijana – zaśmiał się, unosząc na nią wzrok i przy okazji niekontrolowanie się rumieniąc.
Klęczał przed nią, co w połączeniu z jej króciutką, sukienką, która w chwili, gdy siedziała, nie zakrywała zbyt wiele, mogło wyglądać dość dwuznacznie. A w dodatku, mimo, że Amora ledwo mogła ustać, dalej była niezwykle piękna, zwłaszcza, gdy wydawała się nie pilnować tak bardzo.
Wyprostował się natychmiast, mając zamiar zrobić jej coś ciepłego do picia, gdy poczuł jej dłoń na swoim nadgarstku. Zatrzymał się i odwrócił do niej. Znowu lekko ją podtrzymał, gdy ta postanowiła wstać. Była piękna, jednocześnie tak niezwykła, a pod tą całą osłonką z magii i mistycyzmu, normalna. Ze wszystkimi pragnieniami, potrzebami, obawami. I właśnie tą ludzką stronę w niej uwielbiał.
- Co robisz? - spytał cicho, czując się jak idiota.
Podobał mu się jej dotyk. A nawet więcej. Było w tym coś, czego nie czuł od dłuższego czasu. Mógł sobie wmawiać, że jest inaczej, ale potrzebował innych. Choćby tylko po to, aby leżeć w łózko i się przytulać, albo całować i... Musiał przestać.
- Za chwilkę wracam. Pójdę tylko do kuchni. Poczekaj na mnie, okej? - powiedział to, po czym delikatnie posadził ją z powrotem na łóżku i pocałował w czoło, zanim wyszedł z sypialni, na tyle szybko, by tym razem nie dążyła go zatrzymać.
Wstawił wodą w czajniku i wyjął z szafki dość spory kubek, do którego nasypał ziołową herbatę, tą po którą najczęściej sięgała czarodziejka. Trochę przerażało go to, że znał już jej przyzwyczajenia. Czekając, aż woda się zagotuje, opadł się o blat, w myślach pytając siebie, czego tak naprawdę chce. I czy jakimś cudem mógłby to mieć.
Czajnik wyłączył się szybciej niż by tego chciał, więc zalał tylko herbatę i powoli wrócił do sypialni, uważając, aby nie rozlać wrzątku.
- Widzisz, już jestem – powiedział, podnosząc wzrok z kubka na Amorę.
Rogers
Wcale nie traktował Amory w jakiś specjalnie miły sposób. Robił tylko to co uważał za słuszne, a właśnie zrobienie czarodziejce herbaty i dopilnowanie, aby nic sobie przez przypadek nie zrobiła. Ale, gdy wrócił do sypialni i zastał ją w samej bieliźnie, jakoś zapomniał co miał, czy tam powinien był zrobić. Przez chwilę po prostu patrzył na nią. Poczuł jak nagle zaschło mu w ustach, gdy przejeżdżał wzrokiem po jej ciele.
OdpowiedzUsuńPowinien był przeprosić i wyjść z sypialni, spuszczając wzrok. Była pijana, nie wiedziała co robi, potem by tego żałowała i straciła do niego zaufanie. A jednak nie wyszedł. Podszedł do łóżka, aby postawić kubek na szafce obok.
- Miałaś się nie ruszać – przypomniał jej łagodnie, siadając na łóżku.
Jakim cudem nigdy wcześniej nie zauważył, jaka była piękna, tego nie wiedział. Znaczy, uważał ją za piękną, ale nie w ten konkretny sposób. Teraz niemal go do siebie przyciągała. Sprawiała, iż pragnął jej. I w dalszym ciągu bał się odrzucenia.
Bardzo ostrożnie odgarnął jej włosy na ramię i założył kilka zbuntowanych kosmyków za ucho.
- Trzęsiesz się – zaśmiał się cicho, widząc u niej gęsią skórkę.
Powoli okrył jej ramiona narzutą, która leżała na pościeli, nie mogąc przestać zachwycać się kolorem jej oczu. Cyba właśnie odzywał się siedzący w nim artysta, bo naprawdę miał ochotę ją w tym momencie namalować. Była wręcz idealna. To było coś zupełnie różnego, od tego co czuł przy Peggy. Nią był zafascynowany, zauroczony i zakochany. Przy Amorze... To było skomplikowane, ale naprawdę chciał być bliżej niej. Przyłożył dłoń do jej policzka, gładząc jej skórę kciukiem. Drugą opadł na jej na talii.
- Mogę..? - spytał bardzo niepewnie, spoglądając na jej usta.
Nie czekając już na odpowiedź zbliżył się do niej, delikatnie ją całując. Smakowała jak alkohol. Czego innego mógłby się spodziewać? Ale podobało mu się to. Jednak odsunął się od niej po paru sekundach, nie będąc pewnym, czy powinien był to robić i spojrzał na nią, czekając na jakiś znak.
Rogers
Swój publiczny wizerunek, znał aż za dobrze. Na każdym kroku przypominano mu, że miał być nieskazitelnym Kapitanem, a nie sobą. Tyle, że w prawdziwym życiu trudno mu było nawet udawać, iż jest tak idealny. Owszem, miał swoje własne zasady, których uparcie bronił, widział w ludziach dobro oraz starał się być uczciwym i dobrym wobec innych, ale nie był ideałem. To, że legenda Kapitana Ameryki dotarła nawet do mieszkańców Asgardu, go nie pocieszała, ale jeśli dzięki temu Amora miałaby go uznać za wartego uwagi...
OdpowiedzUsuńCzemu on w ogóle o tym myślał?! Nie kochał jej, nie mógł tego robić, nie był w niej zakochany. Ale czyżby? Nagle nabrał bardzo wielu wątpliwości. Nie, czemu? Ona była piękną kobietą, on mężczyznę, to było naturalne... Ale on się tak nigdy nie zachowywał! I czemu będąc tam blisko niej zaczynał rozważać każdą swoją myśl i motywację do działania? Nagle musiał przyznać Starkowi racje wobec niektórych żartów pod jego adresem.
Jego umysł trochę się wyciszył, gdy tylko poczuł jej usta na swoich. Ale nie chciał się spieszyć. Musiał być delikatny i myśleć o wszystkim. Boginka, czy też nie, była pijana i potem mogła tego wszystkiego żałować. Musiał zachowywać się jak gentleman, nawet jeśli siedząca koło niego dama była w samej bieliźnie. Bardzo seksownej bieliźnie.
Uśmiechnął się lekko, gdy czarodziejka na powrót przyciągnęła go do siebie. Objął ją trochę pewniej w pasie, jeszcze bardziej zmniejszając dzielący ich dystans. Ten pocałunek, mimo iż dalej delikatny i ostrożny, był intensywniejszy. Przejechał językiem po jej pełnej, dolnej wardze, po czym wplótł palce w jej włosy.
- Jesteś niesamowita, wiesz? - spytał, lekko się uśmiechając, gdy w końcu oderwał się od niej na kilka centymetrów.
Pełnym podziwu wzrokiem przejechał po jej ciele, tak idealnym, silnym, ciepłym. To uzależniało. Przesunął z jedną z dłoni na jej udo, które uniósł lekko do góry, tak aby móc przekręcić ją na plecy, dzięki temu mogąc znaleźć się nad nią.
- Wszystko okej? - chciał się upewnić, że ona się nie rozmyśliła, albo nie wytrzeźwiała oraz, że nie przekroczył żadnej granicy.
Tak, pragnął jej w tym momencie w typowo fizyczny sposób, jednak znał siebie i wiedział, iż wystarczył tylko jej gest, aby odsunął swoje pragnienia na dalszy plan, nie chcąc jej przypadkiem skrzywdzić lub do siebie zrazić.
Rogers
Powoli zbliżał się do setki i mimo iż nie był, jak wielu podejrzewało, prawiczkiem, to zbyt wielkiego doświadczenia z kobietami też nie miał. Nie potrafił przejąć inicjatywy, bał się że zrobi coś nie tak i... No nie wychodziło mu to. Było to trochę zabawne. Potrafił postawić się komuś większemu i silniejszemu od niego, kłócić się o wszystko ze swoimi przełożonymi, a gdy przychodziło mu zaprosić dziewczynę na kawę, to na powrót był nieśmiały i zamknięty w sobie. Niby miał przed sobą całe życie, nie musiał obawiać się o choroby, a serum spowalniało trochę starzenie się jego komórek, a jednak nie chciał ryzykować czegoś co okaże się być tylko kolejną stratą czasu. Jednocześnie był samotny, ale rozumiał też, że przez swój styl życia, jedynie mógłby narazić drugą osobę na niebezpieczeństwo. I mimo wszystko, był odrobinkę bardziej przyzwyczajony do standardów sprzed siedemdziesięciu lat. Nie, aby krytykował XXI wiek, ale przyzwyczajenie robiło swoje.
OdpowiedzUsuńZ Amorą było inaczej. Nie była tak bezbronna, jakby mogło się wydawać. Była niezależna, silna i dominująca, czyli cała ta kombinacja, którą podziwiał u kobiet, a która go strasznie onieśmielała. Ale będąc tak blisko niej, całując jej delikatną skórę, czuł się jakby powinien był to zrobić dużo wcześniej. Była niesamowita w najczystszym tego słowa znaczeniu.
Zaśmiał się cicho, samemu zdejmując z siebie koszulkę, która tak bardzo im przeszkadzała i westchnął lekko, czując jej skórę na swojej oraz pod wpływem pocałunków, którymi go obdarowała. Odwzajemnił jej pocałunek z podwójnym zaangażowaniem, przelewając na to wszystkie swoje emocje, podczas gdy dłońmi badał jej ciało.
Serce biło mu szybciej niż powinno, a oddech lekko przyspieszył, ale nagle zapomniał o smutku, który odczuwał przez powrotem Amory do domu. Możliwe, że takie zbliżenie się do niej, było nawet lepsze niż narkotyki. Zapominał o bożym świecie, chcąc chociaż na chwilę zatracić się w jej ciele.
- Czemu tyle na to czekaliśmy? - spytał na głos, pytanie kierując bardziej do siebie niż do niej.
Ostrożnym ruchem zsunął jej ramiączka od stanika, sygnalizując co ma zamiar zrobić, zanik przesunął dłoń na jej plecy i rozpiął zapięcie biustonosza, który następnie odrzucił gdzieś na bok. Cały czas starał się uważnie obserwować czarodziejkę, aby przestać, gdy tylko coś przestanie jej się podobać.
Rogers
Może i wszystko się zmieniło, ale seks powinien przecież zostawać taki sam. To nie jakaś technologia, aby go ulepszać i modyfikować. Ludzie są tacy sami, mają podobne potrzeby. Ale jednak przez ten czas trochę się zmieniło. Kobiety też zaczęły się liczyć i to tak bardziej jawnie. Chociaż... No dobra, dużo się nie zmieniło. Nie był z tego zbyt dumny, ale podczas USO tour, to nie on zaciągał tancerki, czy też swoje fanki za kulisy i... No, każdy wie jak się to kończyło.
OdpowiedzUsuńAle teraz był z Amorą i nie miał pojęcia jak się zachować. Z jednej strony sam czuł się trochę nieswojo gdy był na dole i miałby pełnić funkcje tego uległego, a z drugiej strony skoro mógł patrzeć na jej prawie nagie ciało. Westchnął cicho, również poruszając się w rytmie jej ruchów i czując jak jego spodnie robiły się odrobinę za ciasne.
Przez chwilę pozwalał jej, aby robiła z nim co tylko chciała, a to bardzo mu się podobało, co sygnalizował przyspieszonym oddechem i pojękiwaniem co jakiś czas. Spodnie naprawdę zaczęły mu przeszkadzać, tak samo jak to, że czarodziejka również nie była zupełnie naga. Uśmiechnął się z zadowoleniem, widząc na podłodze stalowy krat. Nie miał pojęcia czy należał do niego, czy Bucky'ego, ale czasem opłacało się nie dbać o porządek.
Wyciągnął rękę, aby sięgnąć po ową część garderoby, a gdy już ją złapał, podniósł się, popychając Amorę tak, by oparła się o ramę łóżka. Była silniejsza od ludzkich kobiet i nie musiał z nią, aż tak uważać, aby przypadkiem nie zrobić jej krzywdy.
- Powiesz, kiedy będzie za dużo, prawda? - spytał, całując ją w usta, tuż przed tym jak nie przywiązał jednego jej nadgarstka do ramy łózka przy pomocy wspomnianego wyżej krawatu.
Nigdy wcześniej czegoś takiego nie robił, ale zawsze przychodził ten pierwszy raz, gdy trzeba było spróbować. I akurat z czarodziejką liczył na to, iż powiedziałaby mu, jeśli coś byłoby nie tak.
Ponownie pocałował ją w usta, tym razem delikatnie, z czułością i okazując przy tym troskę, po czym całując jej szyję i obojczyki zjechał do piersi, które na przemian całował i podgryzał. Wolną ręką drażnił skórę przy materiale majtek, zupełnie jakby od niechcenia bawił się koronką.
Rogers
Sam siebie nie poznawał. Nie miał pojęcia co nim kierowało, że do głowy przyszedł mu taki, a nie inny pomysł, ale bardzo mu się to podobało. Nie chodziło o dominacje. Był chyba ostatnią osobą, która by się do tego nadawała, jednak sam fakt, iż miał pod sobą czarodziejkę, gdy ta nie oponowała, był strasznie podniecający. Z resztą doskonale było widać to jak na niego działała.
OdpowiedzUsuńZaśmiał się, widząc jak czarodziejka reagowała na jego dotyk i pocałunki. Do tej pory nie podejrzewał nawet, iż mógłby chociażby mieć szanse u kogoś takiego jak ona, a tutaj... Obojgu z nich najwyraźniej się to podobało, jednak nie chciał niczego przyspieszać. Kilka razy przejechał palcami po przyjemnie wilgotnym materiale fig, które następnie z niej zdjął, dość sprawnym ruchem.
Musiał dać sobie chwilę na wpatrzenie się w jej nagie ciało. Zanotował w pamięci, by kiedyś poprosić Amorę do zapozorowania mu do aktu, bo zdecydowanie potrzebowała, by ktoś uwiecznił ją właśnie taką. Następnie rozszerzył jej nogi dłońmi i zaczął składać pocałunki po wewnętrznej stronie ud, co jakiś czas zahaczając o jej kobiecość, z premedytacją omijając łechtaczkę.
- Nie powinniśmy tego robić – powiedział w końcu, podciągając się na rękach do góry, aby uwolnić nadgarstek Amory.
Ona była pijana, on samotny i trochę zdesperowany, ale gdy ponownie mógł złapać ją w ramiona, od nowa rozpoczął całowanie jej z pełnią namiętności. Pragnął jej, chciał się z nią kochać, ale nie chciał być tylko kolejnym facetem na jedną noc. Nie chciał też, aby wszystko między nimi się zmieniło. Czasem podziwiał ludzi jak Tony, którzy potrafili oddzielić seks od miłości. Czerpać z tego tylko fizyczną przyjemność, nie przywiązując się. Dla niego to zawsze znaczyło coś więcej. I znowu pojawiło się pytanie co właściwie czuł do zielonookiej blondynki, a nie miał na nie odpowiedzi.
No i miał ciekawsze rzeczy do zrobienia, niż tracenie czasu na te rozmyślenia. Przyciągnął ją do siebie tak, aby musiała objąć go nogami w pasie, podczas gdy on siedział. Dłonie położył na jej pośladkach, które lekko ścisnął.
- Teraz ty prowadzisz – wymruczał.
Mógł dowodzić oddziałowi żołnierzy lub agentów, mógł występować w roli lidera Avengers, lecz w takich sytuacjach wolał wykonywać czyjeś rozkazy.
Rogers
Mieszkanie pod jednym dachem ze Steve’m i Amorą wiązało się przede wszystkim ze spaniem na niewygodnej kanapie – nie żeby po tylu latach wojaczki nie był przystosowany do spania w równie niewygodnych warunkach, ale ta leżanka przechodziła jego nawet niego. Kręgosłup bolał go tak, jakby codziennie przebiegało po nim stado słoni, a ciężarówki pełne ładunków uzupełniły. Nie zamierzał jednak swoich narzekań wypowiadać na głos, nie chcąc rozłościł Amory (wciąż pamiętał, by z nią nie zadzierać, bo mogło się to skończyć zmianą płci lub co gorsza utratą męskości) czy też Steve’a (tu wolał uniknąć spotkania z jego tarczą, co również nie byłoby przyjemne).
OdpowiedzUsuńKorzystając z tego, że był sam, bo Steve musiał coś załatwić, a Amora jak to Amora – pojawiałs się i znikała w najmniej odpowiednim momencie, zamknął się w łazience, włączając przy tym dość głośno Iron Maiden, żeby czasem szum wody nie zagłuszył muzyki. Tuż po tym jak się ogolił, wszedł pod prysznic, chcąc się trochę zrelaksować, bo tego potrzebował od dość dawna.
Może gdyby nie to, że grała muzyka mimo szumu wody usłyszałby, że ktoś wszedł do mieszkania, a następnie do łazienki. Dopiero, gdy poczuł nieprzyjemny powiew chłodu na rozgrzanej skórze. Instynktowie odwrócił się i... Aż zaniemówił widząc przed sobą Amorę w tak seksownym wydaniu, która najwyraźniej nic sobie nie robiła z tego, że stał przed nią nago.
- Chyba nie wyglądam jak Steve, co? – spytał, nie ruszając się z miejsca, chociażby po to by sięgnąć po ręcznik i się zakryć. Zamiast tego stał, opierając się o drzwi kabiny i dokładnie przyglądając się Amorze, skoro ona robiła to samo z nim.
Sytuacja była chora, zwłaszcza ze względu na to, że między Amorą i Steve’m coś tam było, a takie gapienie się na czarodziejkę mogło zwiastować tylko kłopoty, których wolałby uniknąć za wszelką cenę. Szukanie mieszkania, będąc poszukiwanym chyba nie przyniosłoby rezultatów.
- Podziękuję za herbatkę, wolę kawę – stwierdził, uśmiechając się przy tym zadziornie w stronę czarodziejki. Nie dało się ukryć, że był ciekawy, co ona zamierza zrobić.
O ile Amora nie miała jako takich zobowiązań względem Steve’a ( a jak miała to James nie był w nie wtajemniczony i było wielce prawdopodobne, że wolałby o tym nie wiedzieć, chociaż życzył mu jak najlepiej, bo facet zasługiwał na to po tych wszystkich latach) tak z Jamesem sytuacja była o wiele bardziej skomplikowana. Gdyby Kate przyłapała go w tej chwili z Amorą i to w łazience na pewno nie skończyłoby się to przyjaźnie. Miał niemalże stuprocentową pewność, że po jego ostatnich wybrykach ze Starkiem i Natashą wylądowałby z kołczanem w czterech literach, który najprawdopodobniej wyszedłby drugą stroną. Nie mówiąc już o tym, że strażnik cnót pewnie odrąbałby mu głowę siekierą lub nawet tarczą. I znowu zostałby uznany za winnego całego zła na świecie, co na pewno nie byłoby miłe.
OdpowiedzUsuń- Wybacz mi, kotku, ale zdecydowanie bardziej wolę moje ciało niż Steve’a, więc nie. Nie chciałbym wyglądać jak on – stwierdził nieco rozbawionym głosem, co miało tylko potwierdzić to, że pod żadnym pozorem nie zamierza wchodzić w skórę Steve’a, jakkolwiek by to nie zabrzmiało.
Przebywanie w jednym pomieszczeniu z kimś takim jak Amora, która nawet swoim strojem kusiła jak Ewa Adama, będąc przy okazji nagim, nie wróżyło za dobrze. A biorąc pod uwagę fakt, że był też facetem... No cóż, sięgnął po ręcznik, którym opasał się w pasie, żeby zasłonić strategiczne punkty.
- Naprawdę zrezygnuję z tej herbatki, jeszcze byś mnie otruła, chcąc mieć Steve’a tylko dla siebie – rzucił, uśmiechając się przy tym szeroko, co miało być dobrą miną do złej gry.
No cóż, Amora była seksowna i nic na to nie mógł poradzić, nawet jakby chciał pozostać obojętnym na jej względy, nie umiał. Chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że powinien się odsunąć od niej z wielu różnych powodów, stanął tuż przy niej, odgarniając z jej twarzy kosmyk blond włosów.
- Więc co tam mówiłaś, że jak ma być? – spytał, nachylając się do jej ucha.
Mógłby mieć wszystko. Mógł zachowywać się jak Stark.. Którykolwiek ze Starków. Bo znał i Howarda i Tony'ego, z czego z tym pierwszym się przyjaźnił. Drugi prawdopodobnie nienawidził go między innymi za samo istnienie, bo jego ojciec w dalszym ciągu obwiniał się o śmierć jakiegoś obcego mu mężczyzny i oczekiwał od niego, by był taki sam. Ale nie był ideałem, który chcieliby w nim widzieć ludzie. Prowokowanie bójek, kradzież samochodów, gdy tylko akurat tego potrzebowali, włamania... No i oczywiście tłumaczenie tego jako coś dobrego. No i nie radził sobie z tym wszystkim. Z tym co przeżył na wojnie, co przeżywał teraz. Trawka to na razie miała być tylko mała ucieczka. Wydawała się być nieszkodliwa. Potem było gorzej, ale sam tego nie widział, albo nie chciał zauważyć.
OdpowiedzUsuńAle była Amora, która miała racje od początku. Był samotny i potrzebował kogoś, kto byłby przy nim. I tak nagle to mieszkanie, stało się ich domem. Chociaż to nie miało prawa się udać. Ale teraz, będąc przy niej, czując zapach jej skóry, kosztując jej usta, pieszcząc ją, po raz pierwszy od dawna czuł się na miejscu.
- Nie zamierzam – odpowiedział, przyciągając ją do siebie.
Roześmiał się, czując jak reszta jego ubrania nagle znika. Magia była niesamowita. Nie za bardzo się jednak nad tym zastanawiał, bo asgardzka boginka, siedząca na nim nago, skutecznie skupiała na sobie całą uwagę. Złapał jej spojrzenie i uśmiechnął się, delikatnie, z czułością. W sposób, który na wszelkie sposoby mówił „nie skrzywdzę cię”. Przejechał kciukiem po jej policzku, czekając na jej ruch. Mogła nie być idealną kandydatką na partnerkę, ale w tym konkretnym momencie była idealna. A to on z ich dwojga był trzeźwy.
Odpowiedział na jej pocałunek, jednocześnie unosząc jej biodra do góry, tak by mógł w nią wejść. Jęknął w jej usta, przesuwając dłonie na jej talie i szyje. Był bliżej niej, niż mógłby być w jakikolwiek inny sposób, a to i tak było za mało. Chciał więcej. Wargami przejechał po jej szyi, zostawiając tam przy okazji nie za bardzo dyskretną malinkę i zatrzymał się na jej ramieniu, w które wtulił twarz.
Wraz z ruchami bioder, badał jej ciało. Brzuch, uda, piersi, pośladki. Zachłannie uczył się jej na pamięć, tak jakby w każdej chwili ktoś mógł mu ją odebrać. Nie była jego, nigdy by tego nie oczekiwał, ale nie chciał jej też nikomu oddawać.
Rogers
To nie był jego pierwszy raz, jednak za dużo nie mógł powiedzieć o upodobaniach innych kobiet. Amory zresztą też, dlatego próbował i sprawdzał, co jej się podoba. Poruszał się pod nią, starając wpasować w rytm jej bioder, niczego zbytnio nie przyspieszać, ani nie spowalniać. Składał delikatne pocałunki na całej długości jej szyi, od czasu do czasu, przejeżdżając językiem po skórze nad obojczykami. Sam nie mógł narzekać. Patrzenie tylko na ruchy czarodziejki mogłoby doprowadzić wielu mężczyzn do ekstazy, nie wspominając już o smaku jej ust i świadomości, że przez tą krótką chwilę po części była jego.
OdpowiedzUsuńI chociaż naprawdę nie bał się seksu, to jednak czasem ludzie mogli mieć odrobinę racji w tym, że postrzegali go niemal jak świętego. To nie było tak, że nie chciał, ale w latach 30' i 40' mało która dziewczyna zdecydowałaby się na stosunek bez przynajmniej zaręczyn. Nie wspominając już o tym, że wtedy nie był najbardziej atrakcyjnym facetem w Nowym Jorku. Potem poprawił się jego wygląd i nagle znalazło się, aż za dużo kobiet, które z chęcią umiliłyby mu czas przed jakąś akcją, na której mógł przecież zginąć. Ale dalej był sobą i nie wyobrażał sobie ciągłych przygód na jedną noc. To, że z Amorą, nie był jakoś specjalnie zaangażowany emocjonalnie, nie przeszkadzało mu. W końcu troszkę się już znali i jednak zaczęła go już trochę obchodzić. Przez myśl przeszło mu, że może właśnie popełnia błąd i przez to sprawi, że czarodziejka nagle się od niego wyprowadzi. I aż zdziwiło go, jak bardzo by tego nie chciał. Dalsze rozmyślania na ten temat, zostały jednak przerwane przez cichy jęk, który wydobył się z jego gardła, na znak, że było mu bardzo dobrze.
Momentami gubił się już w tym jak dokładnie płynął czas. W końcu obudził się, zdawało mu się, że po paru sekundach od chwili gdy zamkną oczy, leżąc na podłodze Valkirii, a w tym czasie upłynęło 66 lat. Miał 29 lat i urodził się w 1917 roku. To nie było normalne nawet dla niego. A może i zwłaszcza dla niego. Dlatego teraz nie do końca przejmował się upływem czasu. Rzadko wszystko zmieniało się w ciągu jednego dnia, czy nawet tygodnia. Więc o ile kładł się spać o pierwszej w nocy i wstawał o siódmej rano, to nie miało dla niego wielkiego znaczenia. W końcu wszystko pozostawało takie same.
Gdyby dowiedział się, że Amora zastanawiała się nad stworzeniem z niego nieśmiertelnego, zapewne sam wyrzuciłby ją z mieszkania. Akurat to ciągłe życie, patrzenie na każdy przemijający dzień i brak nadziei na śmierć, zabiłoby go. Nie ważne jaka byłaby tego cena. To się, aż tak nie liczyło.
W tym momencie jednak tego nie wiedział i liczyła się tylko ona. Była wszędzie w jego głowie, przed jego oczami, pod opuszkami palców i na skórze. Oczywiście, nawet przez myśl mu nie przeszło, że może wypadałoby się zabezpieczyć. Tak dla samej zasady. Nie no, po co? Kiedy już o tym pomyśli, może mieć tylko nadzieję, że nie będzie to prowadziło do jakiś niechcianych konsekwencji. Ale to nie było miejsce i czas, aby nad tym rozmyślać.
Kiedyś chciał mieć rodzinę. Żonę, przynajmniej dwójkę dzieci. Wtedy myślał, że żadna kobieta nigdy nie wybierze go na swojego męża. Teraz nie był pewien czy chciałby aby jego dziecko urodziło się na tym świecie. A co więcej czy sam byłby w stanie wziąć odpowiedzialność za życie kolejnej osoby. Tyle, że ty razem wszystkie te obawy jakoś mu umknęły. Nie chciał by cokolwiek go rozpraszało. Amora była centrum jego wszechświata i miała nim pozostać na kolejne kilkanaście chwil.
OdpowiedzUsuńZapewne gdyby był trochę bardziej świadom tego co dzieje się wokół zdziwiłby się tym, że nie każdy element ciała czarodziejki porusza się zgodnie z prawami fizyki, a jej oczy świecą. Jednak w tym konkretnym momencie zmysł dotyku przysłonił mu wszystko inne. Obraz przed oczami powoli się rozmywał i zdecydowanie nie kontrolował tego co wychodziło z jego ust. Wpasowywał się w ostry rytm, który narzuciła Amora. Było w tym pełno namiętności, ale też przepełnionej zwierzęcym instynktem brutalności. Chciał więcej. I mimo iż autorki z oczywistych względów nie mogą sobie wyobrazić co dokładnie czuł Rogers, to mogą tylko pomyśleć, że on starał się dorównać kobiecie.
I pewnie nie przeszkadzałoby mu nawet, gdyby za chwilę tę chwilę uniesienia przerwał im dźwięk jego pękającej miednicy. Pewnie dalej chciałby kontynuować. W na chwilę zapomniał o tym, że nie pasował do XXI wieku. I o tym, że jedyna kobieta którą kochał przez 80% czasu nie pamiętała nawet jak się nazywał. Teraz, gdy miał Amorę w swoich ramionach czuł, że wszystko może się naprawić. Chociaż wiedział, że to nie miało prawa wyjść. Pragnął tego z całej siły. I w tej jednej sekundzie było to niemal namacalne.
Położył się na plecach na materacu, pozwalając jej jeszcze bardziej przejąć kontrolę nad tym co się działo. Jak na najlepszego żołnierza w historii, który zdawał się być uosobieniem męskości, zaskakująco podobało mu się bycie bardziej pasywny. Gdy zaczęła dochodzić, poczuł że i jemu nie potrzeba dużo. Po kilku dodatkowych pchnięciach, oczy same mu się zamknęły. No i z pewnością nie ustępował blondynce w wydawanych dźwiękach. Powoli spowalniał swoje ruchy, dając jej tym samym czas by odczuła pełnię przyjemności.
Następnie oparł dłoń na środku jej pleców, popychając ją lekko w swoją stronę, tak by mógł ją objąć na leżąco.
Mimo tych wszystkich swoich patriotycznych cech i super zdolności, dalej był tylko facetem. I po dobrym seksie, mając w ramionach seksowną blondynkę dość szybko przeniósł się do krainy snów. Miał się obudzić już sam w łóżku. Ale nie wiedziała pewnie tego, że miał przecież cholernie wyczulone zmysły. I spod przymkniętych powiek obserwował jak wychodziła z jego sypialni.
OdpowiedzUsuń*Kilka przepełnionych patologią miesięcy później, kiedy to niewinność Stiwa poszła w odstawkę. Tak samo jak jego kawalerstwo po ślubie z Tonym”
Po tym jak świat ujrzał jego i Starka „noc poślubną”, nie miał już szans na odbudowę wizerunku. I tym sposobem oburzeni rodzice zaczęli zakazywać swoim dzieciom nosić koszulki w jakiś sposób związane z wizerunkiem Kapitana Ameryki. Fox New zaczęli go wyklinać. I z jednej strony się cieszył. Bo przynajmniej już nikt od niego nie oczekiwał, że dalej będzie tym wzorem cnót i prawilności. Ale SHIELD nie do końca obchodziło co o nim myślała opinia publiczna. Ktoś postanowił rozwalić jakoś luksusowy klub gogo. I używał przy tym magii. Więc wysłali jego... No dobra, chyba jednak lubili się z niego śmiać, bo agent, który przekazywał mu szczegóły misji stwierdził, że przynajmniej będzie się komfortowo czuć w tym miejscu. Fury by się nie śmiał. Fury to przeżył z nim. Fury rozumie.
No ale ubrał się w ciemnogranatowe wdzianko, wziął ciemniejszą wersję swojej tarczy (czyli ubranko z początku WS). Bez hełmu. To była przesada. Zwłaszcza w klubie gogo. No, ale w każdym razie to zebrał się jakoś i pojechał.
Już z daleka było widać, że coś jest nie tak. Rozebrane striptizerki wybiegały w panice na ulice, jakoś gość potknął się o spodnie, które miał wokół kostek. Niewiele myśląc, zaparkował swój motor przed wejściem, odepchnął tego faceta, którego przerastało podciągnięcie gaci i wszedł do środka.
Tam już coś zwróciło jego uwagę. Coś wydawało się mu być dziwnie znajome. No i sprawa dość szybko rozwiązała się, gdy w okolicach sceny zobaczył te jakże znajome blond włosy.
(Hej. Piszesz się na wątek?)
OdpowiedzUsuńNagle poczuł, że było mu słabo. Miał ochotę odwrócić się na pięcie i wyjść. No, ale nie mógł. Musiał ratować tancerkę nad którą postanowiła poznęcać się Amora, nawet jeśli nie miał ochoty na oglądanie czarodziejki. I nie, nie bał się jej magii ani tego jak była silna. Ani, że zrobi coś tej dziewczynie. Albo ewentualnie całemu budynkowi.
OdpowiedzUsuńNawet nie zwrócił uwagi na to, że z pewnością była dość pociągająca i skąpo okryta. Nie patrzył też na to, że Amora również miała na sobie rozbudzające wyobraźnię ubranie. Niewiele myśląc chwycił w dłoń swoją tarczę i rzucił nią tak, że podcięła blondynce nogi, sprawiając, że ta wylądowała na podłodze, twarzą do dołu. Nie spiesząc się z niczym podszedł do niej i pewnym, silnym ruchem, przekręcił ją na plecy, a następnie złapał za szyję. I to nie w ten sposób, który sprawia, że dreszcze podniecenia rozchodzą się po całym ciele. Tylko w ten jasno sugerujący, że jeśli tylko spróbujesz się wyrwać, to będzie ostatnia rzecz jaką zrobisz w życiu.
Tak więc przez kilka sekund klęczał nad nią, utrzymując kontakt wzrokowy. Miał ochotę zrobić jej krzywdę i... jednocześnie zapytać się czemu była taką suką i go zostawiła. Ale tego nie zrobił. Czysto teoretycznie to on miał być mężczyzną w ty związku. I powinien się tak zachowywać, a nie robić jej wyrzuty, że sobie poszła tuż po tym jak się kochali i przez nią nikt nie powstrzymał go przez zawarciem małżeństwa ze Starkiem.
- Nie odzywaj się, nie wyrywaj, nawet nie próbuj czarować – warknął, kiedy jego usta znajdowały się kilka centymetrów od jej twarzy.
Następnie poderwał się na nogi i przerzucił ją sobie przez ramię, wychodząc tak z budynku. Ludzie oczywiście wyglądali na zdziwionych, ale miał to gdzieś. Czasem sprawy osobiste przykrywały te służbowe. I tak właśnie miało być teraz. No bo co? Miał ją oddać w ręce SHIELD zanim mogli sobie porozmawiać?
Postawił ją przy swoim motorze, a sam na niego wsiadł.
- Wsiadaj – powiedział głosem wypranym z uczuć – I to nie jest prośba – zaznaczył.
(Zróbmy tak, kto pierwszy wymyśli jakiś początek ten zaczyna i już :) )
OdpowiedzUsuńSkłamałby twierdząc, że nie zdziwiło go to, że Amora pozwoliła mu robić z nią co chciał. Był przygotowany na jakieś szarpanie za włosy i drapanie się paznokciami po twarzach. Tancerka było pewnie połamana, ale jakoś nie był na siłach aby skupiać się na jej losie. Ważne, że oddychała.
OdpowiedzUsuńNo ale nie zamierzał się do niej odzywać. Ani reagować. Ani nic. Wolał milczeć i ograniczać się do wydawania krótkich poleceń. A konkretniej to starał się opanowywać emocje i nie wybuchnąć. A wiedział, że jeśli wdałby się z nią w rozmowę to cała ulica usłyszałaby ich kłótnie, która skończyłaby się interwencją jeszcze większej ilości pracowników SHIELD.
Tak samo nie komentował już tego, że wszyscy nagle musieli go rozpoznać i pamiętać o tym, że będąc pod wpływem wielu środków odurzających postanowił wyjść za Starka. Zadziwiające, że nikt nie podważył jego poczytalności, kiedy to czynił. Chociaż po tym jak wszyscy mieli już możliwość zobaczenia jego miłosnych uniesień, miał gdzieś co jeszcze nagrają i wrzucą do internetu. Always look on the bright side of life...
No ale wsadził ją na ten motor i miał nadzieję, że nie zniknie tuż po tym jak odjadą. Ale tego nie zrobiła. Tak więc zawiózł ją pod blok w którym mieszkał, zsiadł z motoru, złapał ją za nadgarstek i pociągnął za sobą na klatkę, a następnie do mieszkania. Kiedy już zamknął za nimi drzwi, zupełnie nie delikatnie popchnął ją tak aby weszła bardziej do środka. Sam podszedł do barku i pociągnął spory łyk z butelki ale pozostawionego tam przez Thora. Najwyraźniej przed wypadem do Polski nie zdążyli wszystkiego wypić. Kiedy alkohol przestał już palić go w gardło odwrócił się do jego ulubionej czarodziejki i spojrzał na nią, mrużąc oczy.
- Możesz mi powiedzieć, po co znikasz, skoro i tak wracasz? - powiedział, a jego głos nie dość, że zniżył się do szeptu, to jeszcze niebezpiecznie załamał pod koniec wypowiadanego zdania.
Bo zostawiła go po kilku miesiącach wspólnego mieszkania, spania w jednym łóżku i zdążył już mu zrobić nadzieję na to, że coś jednak mogło mu się ułożyć. Był na nią wściekły. A najgorsze było to, że sam jej zapach sprawiał, że miał ochotę wtulić się w jej włosy i zapomnieć o całym świecie.
[Może być taki początek? :)]
OdpowiedzUsuńLoki był w Midgardzie. Dlaczego?
Po części dlatego, że przez jednego z Avengers jego misterna intryga, ciągnąca się przez kilka miesięcy, została odkryta, za co Laufeyson o mały włos nie zapłacił życiem. Gdy wyszło na jaw, że podszywał się pod Odyna, Asgardczyków opanował prawdziwy szał. Zapewne zabiliby go od razu, ale udało mu się zbiec.
A po części dlatego, że potrzebował odpoczynku. Musiał przemyśleć parę rzeczy i zrobić sobie przerwę od prób podbicia Midgardu czy Asgardu, a Ziemia była do tego najlepszy miejscem. Nie było tu nikogo dobrze znającego się na magii i mogącego przejrzeć jego sztuczki (no może oprócz tego Strange’a, ale jego raczej nie dało się przypadkiem spotkać na ulicy), a dodatkowo Midgardczycy byli ślepi. Mało na co zwracali uwagę, jeśli to nie dotyczyło ich samych. Loki mógłby po prostu obciąć włosy, ubrać się „normalnie”(na ludzkie standardy) i nikt by go nie rozpoznał.
Jednak wolał aż tak nie ryzykować. Dlatego odkąd znalazł się na Ziemi, gdy tylko znajdował się w jakimś miejscu uczęszczanym przez Midgardczyków zmieniał się w Ericka Staina, trzydziestolatka, średniego wzrostu, o krótko obciętych, jasnych włosach i brązowych oczach.
Trzymał się z daleka od Nowego Jorku, ale reszta Midgardu stała przed nim otworem. Podróżował gdzie chciał i robił co chciał. Skąd miał pieniądze? W Midgardzie było ukrytych mnóstwo skarbów ze starych bitew, o których ludzie często nawet nie mieli pojęcia, więc to nie był problem.
Tego dnia był w jakiejś restauracji, gdzieś w Europie. Siedział przy oknie i wyglądał na mokrą ulicę, obserwując uciekających przed deszczem Midgardczyków. Nie miał najmniejszej ochoty się stamtąd ruszać. Naglę jego uwagę przyciągnęło coś niezwykłego. To nie często się zdarzało na tej nudnej planecie.
Nie miał ochoty wchodzić z nią w polemikę. To co zrobiła było wystarczającą odpowiedzią na wszystkie możliwe pytania, które mógłby chcieć jej zadać. „Czemu mnie zostawiłaś?” „Nic dla ciebie nie znaczyłem?” „Czemu nie byłem wystarczająco dobry?”
OdpowiedzUsuńMiał jednak swoją godność. A to było zdecydowanie poniżej tego co jeszcze pozwoliłoby mu ją zachować. Tak samo jak pocałowanie jej teraz. Miał na to cholerną ochotę, ale nie wiedział czy nie ma teraz kogoś innego. A nie chciał być dla niej kolejną osobą, którą od tak całuje, czy przytula. Był egoistą, ale nie zniósłby innego wyjścia. Ale jednak nie zależało mu na niej na tyle, by się przemóc i zapytać. Poza tym był niemal pewien, że uzyskałby tylko kolejną wymijającą wypowiedź.
Zastanawiało go tylko, czemu jeszcze tam była. A końcu odkąd weszli do mieszkania nawet jej nie trzymał i zapewne gdyby chciała, dawno mogłaby być po drugiej stronie miasta. O ile nie w innym kraju.
Nie puścił butelki, ale też nie sprawiał większego opór, kiedy po nią sięgnęła. Dalej przyglądał się jej z niezmienną ekspresją. Jednak kiedy skończyła pić, spojrzał tylko z wyjątkowym obrzydzeniem na butelkę i odwrócił się do niej plecami, po czym ruszył w stronę kuchni. Zachował się zupełnie tak jakby to ona budziła w nim to obrzydzenie, a nie fakt, że sam nie dałby sobie rady, gdyby miał z nią teraz jakiś kontakt. Bo zapewne poddałby się każdemu dotykowi, pocałunkowi, przytuleniu... Będąc przy ty wściekły na samego siebie.
Wzdrygnął się na samą myśl o tym. O tym, że gdyby tylko chciała zrobiłby dla niej wszystko. Czy było możliwe, że był aż tak słaby?
- Wiesz, właściwie to nie powinienem cię tu przyprowadzać – powiedział, ale jego głos go zdradził.
Brzmiał jakby powstrzymywał łzy albo nagły wybuch złości. Bo tak, miał ochotę na nią nawrzeszczeć. Ale nie chciał pokazywać swoich uczuć, kawałka siebie przed kimś kto tych uczuć nie zrozumie. Bo oboje wiedzieli, że ona nie robi sobie za dużo z tego, że ktoś może coś do niej poczuć.
Loki przyglądał się nieziemsko pięknej kobiecie, która właśnie weszła do lokalu, gdy jakiś nieuważny nastolatek wpadł prosto na nią, oblewając jej jasny płaszcz kawą. To, co wydarzyło się chwilę później, przekonało Lokiego, że kobieta jest bardziej niezwykła i interesująca niż początkowo myślał. Zielony błysk i biedny chłopak wisiał bez tchu pod sufitem. Laufeyson uśmiechnął się pod nosem, widząc magiczne zdolności niezwykłej kobiety. Zaczął się domyślać z kim ma do czynienia. W końcu wychowując się w Asgardzie, trudno było nie usłyszeć o Enchantress. Od dawna chciał ją poznać. Mogła się okazać cennym sprzymierzeńcem, jednak musiał bardzo uważać, bo równie szybko mógł w niej zyskać śmiertelnie niebezpiecznego wroga. Nie miał w prawdzie pewności czy to ona, jednak gdyby przyjechała policja lub, co gorsza, pojawili się Avengers, nie mógłby sprawdzić swoich podejrzeń. A jeśli to ona, to kolejna okazja na spotkania mogła trafić się nie prędko.
OdpowiedzUsuńOdwrócił się w stronę baru.
- Nie radzę. – rzucił do faceta, który trzymał komórkę. – Odłóż to grzecznie, zanim cię ukąsi. – telefon w dłoni Midgardczyka zmienił się w węża. Mężczyzna cisnął nim ze wstrętem na podłogę, a gad z wściekłym sykiem popełznął przez kawiarnie, wywołując falę przerażonych krzyków. Jednak bóg kłamstw nie zwracał już na niego uwagi. Odwrócił się i ruszył w stronę czarodziejki.
- Nie odpowie ci. – zwrócił się do niej, wskazując głową już lekko sinego na twarzy chłopaka. – Choć zemsta na tym marnym śmiertelniku, to całkiem zajmujące zajęcie, myślę że mógłbym zaproponować ci coś o wiele ciekawszego. – uśmiechnął się do niej zachęcająco.
[Zimowy zaprasza do romansu, skusisz się? XD]
OdpowiedzUsuńJak na faceta, który na karku miał prawie sto lat, na samą myśl o kobietach dostawał gęsiej skórki. Rzecz jasna nie było to związane ze zmianą płci, tylko z ostatnimi jego przebojami. Nie dało się ukryć, że jego związek z Kate nie należał do udanych, a jego relacja z Natashą nawet nie zasłużyła na to miano. No cóż, w przypadku Jamesa idealnie sprawdzało się powiedzenie, że jak się ma szczęście w kartach, to niestety brakuje szczęścia z kobietami.
OdpowiedzUsuńJednakże Bucky nie miał zamiaru z tego powodu płakać – tego kwiatu pół światu, z resztą, biorąc pod uwagę jego profesję, nie widział siebie w prawdziwym związku. Przecież nie mógłby zaryzykować życia kobiety, mając tylu wrogów, tylko czekających na to, by dokopać Barnesowi w najboleśniejszy sposób.
Mieszkanie bez Steve’a było niezwykle puste, przez co James czuł się tam jak w kaplicy cmentarnej. To było dziwne, bo pierwszy raz w swoim teraźniejszym życiu miał wrażenie, że jest obcym we własnym domu. Zostawił swoje rzeczy w korytarzu i jak to miał w swoim zwyczaju, cichaczem przedostał się do kuchni, gdzie złapał butelkę wody z lodówki.
Już miał ochotę wyjść z mieszkania, gdy do jego uszu dobiegł jakiś dziwny dźwięk. Jakby ktoś niepożądany przebywał w jednym z pokojów…
Odruchowo sięgnął po pistolet za paskiem spodni i niczym przyczajony tygrys, ukryty smok zaczął przechodzić po pokojach, w poszukiwaniu nieproszonego gościa, gdy dość nagle zatrzymał się w progu sypialni.
Przez dłuższy moment stał nieruchomo, dopiero po chwili, gdy na jego twarz wkradł się uśmiech, odłożył na szafkę pistolet, najprawdopodobniej zwracając na siebie uwagę Amory.
- Muszę przyznać, że jesteś ostatnią osobą, której się tutaj spodziewałem – oparł się o futrynę, dokładnie obserwując czarodziejkę – Myślałem, że uciekłaś ze Steve’m na drugi koniec świata. Co tutaj robisz?
Jak na osobę, którą nazywano duchem, naprawdę był zaskoczony tym, że nie zorientował się na początku, że nie jest sam w mieszkaniu. Jednak dość szybko przypomniał sobie, że przecież Amora umiała czarować (o czym się przecież przekonał na własnej skórze) i niekoniecznie użyła drzwi, by wejść do środka. Z resztą – kto w XXI wieku używa czegoś takiego jak drzwi?! Przecież sam wielokrotnie wchodził (i wychodził) oknem, jeśli śpieszył się gdzieś czy tam uciekał przed kimś lub czymś (kotem).
OdpowiedzUsuńW zachowaniu Amory coś mu nie pasowało, chociaż wiedział, że mogła to być po prostu jakaś jedna z miliona masek. Mimo to miał jakieś dziwne obawy, że coś jest nie w porządku. I na pewno nie ma to związku z tym, że na parapecie leżał jakiś uschnięty krzak, a on paradował po mieszkaniu z bronią i prawie nie strzelił do Asyjki.
- Jeśli nie pamiętasz, też tutaj mieszkałem, a raczej spałem na kanapie – na samo wspomnienie o tym niewygodnym miejscu do spania wzdrygnął się – Pozwolisz, że nie będę wnikał w to, co zostawiłaś tutaj? No chyba, że chcesz mnie sprowokować, bym ci pokazał, że te kulki w ogóle nie są ci potrzebne – uśmiechnął się z niedorzeczności swoich słów, nawet nie przypuszczając do myśli tego, że cokolwiek między nim a Amorą może się wydarzyć.
Przez moment milczał, obserwując Amorę, próbując wychwycić w jej zachowaniu cokolwiek niespodziewanego.
- Zaraz pomyślę, że robisz się sentymentalna i rozczulasz się nad pościelą – westchnął, przypuszczając, że może to być w jakikolwiek sposób związane z osobą Steve’a – Coś się stało? Jak chcesz pogadać, mam w plecaku wódkę i silne ramiona do wtulenia się.
Nie dało się ukryć. Zabolało. Cholernie zabolało to, co powiedziała Amora. Steve był jego przyjacielem, w sumie gdyby nie on zapewne popełniłby samobójstwo jakieś milion razy, a teraz…? Mężczyzna był dla niego obcy, zupełnie jakby przestali dla siebie istnieć i to tylko zwiększało ochotę Jamesa na zachlanie się. Najlepiej na śmierć.
OdpowiedzUsuńNo ale przecież nie będzie robić z siebie starego alkoholika i osoby niestabilnej emocjonalnie, którą poniekąd był.
- Nigdzie z nim nie wybyłem – nieco się zmieszał i z trudem powstrzymał się przez grymasem na slowa, które podkreśliła Amora – Raczej to ja jego zostawiłem. Syberia o tej porze roku jest niezwykle piękna, ale przebywanie tam w więcej osób jest psuciem jej magii.
Przez moment milczał, starając się nie palnąć czegoś, po czym znowu skończyłby z cyckami, czego nie byłby w stanie przeboleć. Przecież jaka to była strata dla tych wszystkich kobiet, gdyby stracił swojego czyniącego cuda penisa?
Jednak powaga Bucky’ego nie trwała długo. Dość szybko uśmiechnął się i z dosć sporym rozweseleniem poszedł do korytarza, gdzie zostawił swój plecak, z którym wrócił do Amory.
- Złotko, jakbyś nie zauważyła mam metalową rękę, która w każdej chwili może się zepsuć. Naprawdę myślisz, że po tylu latach nie jestem przygotowany na wszystko? Nawet na to, że w każdej chwili będzie mi potrzebna zastępcza? – spytał, przez moment szukając czegoś w swoim plecaku. Gdy znalazł to, rzucił tym w stronę Amory, nie mogąc powstrzymać się przed złośliwym uśmiechem – Znalazłem tego pluszaka w sklepie przy kasach. Podobno przeznaczony jest dla sfrustrowanych i samotnych, wydaje mi się, że lepiej pasowałby do ciebie niż do mnie. No i ma silne ramiona, w które możesz się przytulać!
Nie mógł za długo zwlekać, zwłaszcza, że w dłoniach Amory pojawiły się szklanki oraz alkohol – czegoś takiego nie mógłby przegapić. Chociażby dlatego, że naprawdę miał olbrzymią ochotę się upić – nawet jeśli oznaczało to przebywanie w towarzystwie Enchantress.
- Zbyt krótko przebywasz wśród ludzi. Picie dla picie nie jest pozbawione sensu. Pijesz, bo jest ci źle. Pijesz, bo jest ci bardzo dobrze. Alkohol to sama przyjemność, o ile wiesz, kiedy należy przestać, by nie skończyć wtulonym w muszlę klozetową.
Zabrał od Amory jedną szklankę oraz butelkę, którą od razu otworzył, a następnie rozlał alkohol. Przecież był facetem, nie mógł pozwolić na to, by to kobieta mu polewała.
- To za co pijemy?
Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń